Nigdy nie wygrasz. Karolina WójciakЧитать онлайн книгу.
że gotowe, i będziesz lecieć do kuchni po tacę, bo ja ich tu nie przyniosę.
– Myślałam, że wynagrodzenie obsługi jest wliczone w cenę potraw…
– Bo jest – weszła mi w słowo. – Tylko wypada dać napiwek. Trochę kultury. Jednak to prawda, że nie pomoże kasa jak słoma z butów wystaje. Co, boisz się, że za szybko wydasz? Masz tego tyle, że mogłabyś dupę pieniędzmi podcierać, ale nie podzielisz się z nikim. Łakoma jesteś, wiesz?
Chciałam zaprzeczyć, chciałam wyjaśnić, ale doszłam do wniosku, że nie uda mi się jej przekonać. Miała o mnie zdanie jak wszyscy w tym miejscu. Mimo że to ona usługiwała, nadal traktowała mnie tak, jakbym to ja była niżej w hierarchii. Nawet pieniądze tego nie zmieniły, nawet to, że siedziałam w najdroższym pokoju w tym hotelu.
Wciągnęłam wózek do środka, a dziewczyna, posyłając mi pełne politowania spojrzenie, odeszła bez zwłoki. Starałam się powtarzać jak mantrę, że jej zachowanie nie wpłynie na mój dzień, ale nie pomagało. Chciało mi się płakać. Nie mogłam tu zostać, bo szacunku nie da się kupić za pieniądze. Ich traktowanie mnie nigdy się nie zmieni. Nieważne, co zrobię lub co powiem.
Grzebiąc w jedzeniu, zastanawiałam się, co dalej. Może powinnam się wyprowadzić, przenieść do innego hotelu. Może powinnam podróżować. Zobaczyć miejsca w kraju i za granicą. Gdybym tylko miała kogoś zaufanego, przyjaciela, który nie patrzyłby na mnie przez pryzmat milionów i potrafił szczerze mi doradzić. Może nawet pojechać ze mną w nieznane. Zastanawiałam się, czy Marlena jest właśnie kimś takim. Czy byłaby w stanie zrezygnować z życia, z tego przygłupiego chłopaka, by towarzyszyć mi w odkrywaniu świata? Pewnie nie. Pewnie wybrałaby jego. Ona, w przeciwieństwie do mnie, uważała, że kobieta potrzebuje mężczyzny na każdym kroku.
Z zamyślenia wyrwał mnie telefon. Recepcjonistka donosiła, że miałam gościa. Prosiła, bym zeszła na dół, bo czekał na mnie w asyście kamer. Domyśliłam się, że to kolejny reporter, który chciał zrobić o mnie program. Nie miałam nic nowego do dodania poza tym, co już powiedziałam, ale też nie mogłam ich zlekceważyć. Ubrałam się pospiesznie i zbiegłam schodami w dół. Dopiero gdzieś w połowie drogi zdałam sobie sprawę, że teraz, jako gość hotelowy, mogłam używać windy – do woli. Już miałam zawrócić, by zjechać w dobrym stylu, ale zrobiło mi się nieswojo. Pomyślałam, jak odbiorą to inni, i z pokorą ruszyłam dalej. Pokonywałam schody, myśląc, że powinnam stopniowo zmieniać swoje zachowanie, tak by inni także mieli czas przyzwyczaić się do zmian. Nacisnęłam klamkę od drzwi klatki schodowej, która prowadziła do holu hotelowego. Wszyscy zwróceni byli do mnie plecami. Spodziewali się, że zjadę windą. Zupełnie mnie nie zauważyli, ale dzięki temu miałam chwilę, by przyjrzeć się im dokładnie. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to człowiek z kamerą. Trzymał ją na ramieniu tak, jak dawniej nosiło się boomboksa. Obok niego stał ważniak w garniturze. Bawił się mikrofonem, a raczej kablem. Kręcił kółka, jakby trzymał w ręku zabawkę, a nie drogi sprzęt. Rozmawiał o czymś z managerką hotelu. Do momentu, kiedy zobaczyłam kierowcę tira, któremu przygotowywałam posiłki na zapleczu, zakładałam, że będzie to typowy wywiad. Teraz dotarło do mnie, że miałam na wizji przekazać pieniądze. Zastanawiało mnie, kto tak wymyślił. Czemu miałabym dzielić się wygraną przed kamerami? Poczułam się nieswojo. Zaczęłam nawet cofać się do wyjścia. Mogłam wymknąć się niezauważona, a potem unikać spotkania lub nawet nie odbierać telefonu. Przecież wcale nie musiałam tu być. Przecież miałam prawo decydować, w jaki sposób i w jakich okolicznościach dam mu te pieniądze.
– Dzień dobry! – powitał mnie radośnie męski głos.
Ugięły się pode mną kolana. Namierzyłam właściciela głosu, a zaraz potem zerknęłam w kierunku tego niewielkiego zgromadzenia. Oczy wszystkich zwróciły się na mnie. Nagle kamera poszła w ruch, światło nad nią zapaliło się, a mężczyzna, dotąd bawiący się sprzętem, szybko wyszedł przed kamerę i przedstawił się. Z pewnością to ustalał z managerką, bo wyraźnie dodał nazwę hotelu, w którym się zatrzymałam, i podkreślił, że wybrałam najlepszy pokój. Zaraz potem zawołał zebranych, by do mnie podeszli, i podetknął mi mikrofon pod usta. Zatkało mnie. Pewnie spodziewał się szczebioczącej, radosnej zwyciężczyni gry losowej, a tymczasem miał przed sobą zdumioną kobietę z otwartymi ustami, która nawet nie przywitała się z widzami. Tuż obok mnie stanął kierowca tira, a potem szybkim ruchem porwał mnie w ramiona. Zaczął płakać, wręcz szlochać w moją szyję. Dziękował mi wylewnie za moją hojność, za moją pomoc. Zapewniał, że gdyby nie moja darowizna, nie miałby co do ust włożyć. Wyznał mi, a także widzom do mikrofonu, tym razem podetkniętego pod jego nos, że do momentu, kiedy usłyszał mój komunikat, rozważał samobójstwo. Powtarzał to, co już kiedyś mi wyznał. Teraz jednak nie brzmiało to szczerze. Nie tak jak wtedy. Niby człowiek był ten sam, niby słowa takie same, a jednak coś było innego. Gdybym wiedziała, co powiedzieć, odezwałabym się, ale nie rozumiałam sytuacji, w której się znalazłam. Czemu odgrywaliśmy tę szopkę przed kamerami, czemu nie mogliśmy się spotkać bez tego show? Z odpowiedzią przyszedł reporter, który wyjaśnił, że po moim komunikacie kierowca tira zgłosił się do telewizji. Zapytali go, czy miałby coś przeciwko, gdyby towarzyszyli mu w spotkaniu ze mną. Nie miał. Dziwiło mnie, że mnie o to nie zapytali. Może założyli, że skoro raz wystąpiłam i podpisałam te kwity o zgodzie na pokazywanie swojego wizerunku, mogli robić, co chcieli, i już nie potrzebowali kolejnych podpisów czy pozwoleń?
Wtedy kierowca oderwał się ode mnie.
– Wszystko już na nas czeka – zakomunikował, ocierając teatralnie łzy.
Spojrzałam po kolei na twarze otaczających mnie ludzi.
– Notariusz – wyznał z uśmiechem na ustach, widząc moją konsternację. – Weź dowód osobisty, numer konta i inne papiery potrzebne do spisania umowy.
– Notariusz? – powtórzyłam za nim, dając sobie czas na przetworzenie informacji.
W lot zrozumiałam, że całe to przedstawienie odbywało się przy kamerach po to, żebym się nie wycofała. Po to, by mnie zaskoczyć i zmusić do przekazania pieniędzy, żebym nie okazała się gołosłowna. W cztery oczy mogłam stwierdzić, że zmieniłam zdanie, ale nie przed milionami ludzi oglądającymi nas na żywo.
Skinęłam głową i ruszyłam w kierunku schodów. Reporter zaproponował windę, bo kamerzyście trudno będzie nieść kamerę na najwyższe piętro. W jakim celu mieli towarzyszyć mi w pokoju? By pokazać światu, gdzie mieszkam i gdzie trzymam dokumenty? Sądzili, że jestem głupią gęsią, która zgodzi się na wszystko. Stanowczo poprosiłam, by wszyscy poczekali na mnie na dole. Ważniak w garniturze odwrócił się do kamery i zakomunikował widzom, że wznowi transmisję po krótkiej przerwie na reklamy.
Wsiadłam do windy. Wypuściłam powietrze i oparłam się o zimne lustro. Było mi przykro, że kierowca mi nie ufał, że nie załatwił tego normalnie, jak człowiek. To przecież ja wyszłam z inicjatywą. To była moja dobra wola, by mu cokolwiek dać. Nie musiałam. Nie składałam mu obietnic, nie łączyło nas nic poza tym, że kilka razy podałam mu ciepły posiłek w barze. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Musiałam się jednak pozbierać, bo zaraz po tym, jak złapałam torebkę, wróciłam do ludzi na dole.
Zostałam zapakowana do samochodu, jakby mnie uprowadzono. Spoczęłam na tylnej kanapie luksusowego wozu między reporterem a kierowcą tira. Z przodu siedział kamerzysta, który co chwilę pytał o jakieś zgody na filmowanie. Rozmowa toczyła się między nimi a szoferem. Kierowca tira milczał. Nie odezwał się przez całą trasę, ale gdy na niego zerkałam, widziałam, że przepełniało go szczęście. Głupkowaty uśmiech nie schodził mu z ust. Jednakże był nieobecny. Musiał w myślach wyobrażać sobie, co kupi, jak dostanie kasę. Nie wyglądał teraz na takiego, który martwi się o rodzinę. Wręcz odwrotnie – sprawiał wrażenie, że ma na uwadze tylko siebie. Zdałam sobie sprawę z tego, że zupełnie