Wyrosnąć z DDA. Robert J. AckermanЧитать онлайн книгу.
To nie mój problem ani nie moja sprawa, dlaczego tak postępują. Moją sprawą jest zadbanie o siebie.
Chciałabym przestrzec inne kobiety, aby nie pozwalały na to, by własne niezaspokojone potrzeby i otwarte rany przejmowały kontrolę nad ich decyzjami. Ja niestety nie uświadamiałam sobie, że to właśnie się dzieje, póki nie było już za późno. Szkoda, że nie wiedziałam, iż to może się naprawdę przydarzyć mnie. Pomocni byliby też bliscy przyjaciele, którzy wiedzieliby, co dzieje się w moim życiu. Widzieliby wszystko wyraźniej i mogliby mnie ostrzec, ale nie umiałam nawiązywać dobrych przyjaźni, opartych na zaufaniu. Izolacja, w jakiej się znajdowałam, pomogła temu mężczyźnie wykorzystywać mnie i w pełni kontrolować.
Żałuję, że nie miałam wtedy tej wiedzy, jaką mam teraz. A teraz wiem, że szalenie pomogła mi Pana książka. Dziękuję za napisanie jej i za przeczytanie mojego listu.
Ciepło pozdrawiam
Joann
Szanowny Panie Doktorze!
Nie jestem pewna, dlaczego do Pana piszę. Nie oczekuję żadnej odpowiedzi. Chyba chciałam po prostu napisać do kogoś, kto mnie rozumie. Mam nadzieję, że nie ma Pan nic przeciwko temu. Nie zdawałam sobie sprawy, że mój ojciec alkoholik sprawował nade mną kontrolę. Miałam się za „wybrankę” w całej rodzinie, bo udawało mi się unikać wybuchów jego gniewu. Nikt nie potrafił przeniknąć więzi, która łączyła mnie z ojcem. Niekiedy gubiłam się i robiłam otępiała, gdy byłam świadkiem, jak bił moją matkę, ale umiałam nie wchodzić mu w drogę i dzięki temu spływała na mnie miłość, której nie umiał okazać mojej matce.
W moim dzieciństwie było wiele chaotycznych zdarzeń. Patrzyłam, jak matka leży nieruchomo na kuchennej posadzce, znokautowana pięścią przez ojca. Ojciec nigdy mnie nie uderzył, ale szybko miałam zaznać smaku lania od matki i dwóch starszych braci. Choć byłam wtedy tylko dzieckiem, miałam dość rozumu, żeby bronić się przed nimi, trzymając sztamę z ojcem alkoholikiem. Troszczył się o mnie, kiedy oni nie potrafili okazać mi miłości. Łączyła mnie z nim bardzo szczególna więź ojciec-córka i znajdowałam ukojenie w czerpaniu z prostoty tej szczerej miłości.
Przez lata z radością uprawialiśmy z ojcem narciarstwo alpejskie. Jeździliśmy na zawody dla ojców z córkami w całym stanie i zgarnialiśmy nagrody i medale. Narciarstwo było dla mnie tak atrakcyjne dlatego, że miałam w nim ojca za partnera, który obserwował, jak doskonalę swoje umiejętności, oraz uczył mnie nowych. Jeżeli przewracałam się na stoku, był zawsze przy mnie, by mnie podnieść, otrzepać ze śniegu i powiedzieć, żebym się nie poddawała. Był dla mnie wielkim wsparciem. Dzisiaj aż trudno uwierzyć, że w tamtym czasie miał już prawdopodobnie w pełni rozwiniętą chorobę alkoholową i nie potrafił układać stosunków z dorosłymi w swoim życiu. Wiem, że przybieram postawę obrończyni, kiedy dzisiaj opowiadam o swoim ojcu, ale on był jedyną osobą w mojej rodzinie, która naprawdę mnie znała i kochała.
Pierwszy raz próbowałam alkoholu przy moim tacie, gdy miałam pięć albo sześć lat, pociągając łyczki z jego butelek piwa, które wyjmował sobie co wieczór z lodówki. To był stały rytuał: piwo i krakersy przed kolacją dla mojego podpitego ojca. Poważniejsze picie zaczęło się, gdy byłam już nastolatką, bo nie umiałam sobie poradzić ze stresem wynikającym z obserwowania, jak sypie się zdrowie mojego pijącego taty. Widziałam, jak przeistaczał się w ulicznika, człowieka bez innego celu w życiu oprócz spożywania alkoholu i szwendania się po ulicach w postrzępionych ubraniach. Zmarł, gdy miałam siedemnaście lat. Na tym etapie życia nie potrafiłam poradzić sobie z żałobą, więc moją odpowiedzią było jeszcze intensywniejsze picie alkoholu. Nigdy nie chciałam, żeby przerodziło się to w „problem”, ale tak się stało.
Systematycznie kwestionuję siebie, pytam, czy jestem zdrowa, i ciągle staram się zaakceptować swoje silne i słabe strony. Raz po raz szukam aprobaty u otaczających mnie mężczyzn, z rzadka zaś u kobiet. Mam swoje zapaści, doły i szczyty uniesień. Lekarstwa pomagają, ale nie na tyle, by dawać mi pełną wolność bycia taką, jaką chcę być. Nie mogę być zabójczą modelką czy dzianą prezeską firmy. Jestem leczącą się alkoholiczką, która prowadzi zastępcze życie wiecznej marzycielki.
Życie jest ciekawe przy podwójnej diagnozie: choroby alkoholowej i afektywnej dwubiegunowej. Przez długi czas opierałam się przed zaszufladkowaniem, częściowo dlatego, że nie chciałam uwierzyć ani w to, że mam to pierwsze, ani w to, że mogę mieć to drugie. Jednak pewnego dnia po sześciu latach trzeźwości miałam nawrót i poczułam wariactwo obu tych chorób. Moje szaleństwo urosło w gniew przeciw Bogu. Żadne z narzędzi trzeźwości, które byłam gotowa tego popołudnia zastosować, nie pomagało okiełznać moich irracjonalnych myśli. Krótko mówiąc, nienawidziłam swojego życia. Dziś – z wiedzą leczącej się dorosłej córki alkoholika, jaką obecnie dysponuję – czuję, że miałam szczęście, iż tamtego dnia nie umarłam.
Moje życie jako córki alkoholika było jednym wielkim sekretem. Tego, co regularnie działo się w moim domu – kompletnego chaosu – nigdy nie ujawniałam przed kolegami ani nauczycielami. Prowadziłam podwójne życie. W domu byłam żołnierzem na wojnie. W szkole byłam małą, psotną dziewczynką, kupującą sobie czas w bezpiecznej przystani, w której nikt mnie nie pytał, co dzieje się w domu. W miarę trwania wojny czułam jednak narastającą potrzebę, żeby moi nauczyciele trochę bardziej się mną zainteresowali. Stopnie miałam dobre, ale w klasie trudno było nade mną zapanować. Wiele popołudni przesiedziałam w szatni albo na pustych korytarzach, zastanawiając się, co będzie się tego wieczoru działo między rodzicami. Czy Tata znowu wróci do domu pijany? Czy matka go zaczepi i rozpęta awanturę? Po czyjej stronie stanę? Życie było bardzo skomplikowane. Ani przez chwilę go nie rozumiałam. Wydawało się, że układa mi się tylko z tatą. Dlaczego nie czułam się bezpiecznie przy matce? Miałam wrażenie, że matka i obaj bracia mnie nie znosili. Tata stworzył mi dzieciństwo złożone z narciarstwa, softballu, łażenia po górach, wypadów na plażę, obozów koszykarskich, długich przejażdżek w kabriolecie, oglądania przedstawień i wyjść do restauracji. Gdy we dwójkę wychodziliśmy z domu, wszystkie zgliszcza domowych wojen zostawały za nami. Matka szalała z zazdrości, kiedy widziała, jak każdego dnia wychodzimy; mój ojciec nigdy nie obdarzał jej pozytywną uwagą – nie było przytulania czy całusów, żadnej czułości ani miłości. Tylko niedotrzymane obietnice i fizyczny ból.
Bracia mieli poczucie, że ojciec ich porzucił, więc nie byłam ich ulubioną siostrzyczką. Gdy nie byłam z ojcem albo w szkole, stawałam się celem docinków i odreagowywania złości. Matka widziała siniaki i zadrapania na moim ciele, ale chyba uważała, że sobie na nie zasłużyłam. Kiedy w trakcie rytualnego bicia brat złamał mi rękę, nawrzeszczała tylko na mnie i jeszcze przez parę godzin zwlekała z zabraniem mnie do szpitala.
W wieku jakichś siedmiu lat nauczyłam się być twardą chłopczycą po to, żeby się bronić. Poza tym miałam w głowie swoją wymarzoną rodzinę, której wizję hołubiłam przez lata. Ta rodzina zachęcała mnie do śpiewania piosenek z musicalu Annie (miałam jasnorude włosy) w ogródku przed domem w nadziei, że zostanę „odkryta” i zagram w filmie. Chciałam także dostać się do olimpijskiej drużyny narciarskiej i pojechać na igrzyska, więc członkowie mojej wymarzonej rodziny gorąco kibicowali mi na wszystkich zawodach alpejskich, w których startowałam, bez względu na to, czy wygrywałam czy nie. Ten świat wyobraźni pomagał mi się odcinać i utrzymać przy życiu dzięki zachowaniu tajemnicy.
Moi rodzice w końcu się rozwiedli. Miałam dziewięć lat i bez żadnego wyjaśnienia oprócz: „Nie chciał cię” zamieszkałam sama z matką i braćmi. Wojny toczyły się dalej, ale nie było już taty, który by mnie bronił. Moje zachowanie w szkole pogorszyło się i nauczyciele wreszcie zaczęli przyglądać się mojej sytuacji domowej. Ale nie znaleźli tam wiele ponad zwykły smutek po rozwodzie; współczuli mojej matce. Ogromnie chciałam powiedzieć im prawdę o swojej rodzinie, ale zachowywałam lojalność, tak jak mnie nauczono.