Sybirpunk 3. Michał GołkowskiЧитать онлайн книгу.
oddech.
Siedzieć tutaj i czekać, aż sobie pójdą? No, teoretycznie bym mógł. Tylko że co będzie, jak któryś zajrzy?
Odczołgałem się tak, żeby być jak najdalej od powoli przesuwających się za podłużnymi kratkami cieni. Jeden szedł z jednej, drugi z drugiej strony… Oj, dojechaliby mnie jak nic.
Wyskoczyli obydwaj, każdy ze swojej strony.
– Ej, gdzie on jest? – rozległ się głos.
– Musiał skoczyć między samochody. Sprawdźcie parking!
– Puszczaj drugiego latacza w powietrze, niech go szuka! Przecież nie mógł się rozpłynąć w powietrzu!
– Wezwijcie jeszcze jeden wóz!
– Już jadą, spokojnie. Nie wyśliźnie się!
Oho, chłopcy poważnie się na mnie zawzięli, nie ma co. No dobra, mogłem albo tu siedzieć, aż się zesram i zacznie śmierdzieć, albo…
Ręka trafiła na uchwyt w podłodze.
Pociągnąłem na próbę, ale klapa musiała być przymocowana albo inaczej unieruchomiona. Już za trzecim razem udało mi się włączyć odpowiedni tryb cybernetycznego oka, wypatrzyłem, gdzie tkwią śruby mocujące.
Przydałby się śrubokręt albo wkrętarka. No cóż, będę musiał poradzić sobie gołymi rękami.
Powoli, jedną po drugiej odkręciłem śruby, trzymając je pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym mechanicznej protezy. W sumie bez problemu, tylko druga zapiekła się i nie chciała puścić, skrzypiała i zgrzytała. Ja zaś zamierałem przy każdym głośniejszym dźwięku, patrząc, czy aby tamci nie usłyszą.
Nie usłyszeli. Na całe szczęście śnieg był mocno przydeptany, więc nie zorientowali się też, że moje ślady kończyły się przy kratce. Chwilowo zgubili trop i szukali mnie gdzieś dalej, pomiędzy samochodami.
Ostrożnie podniosłem i podważyłem klapę z kratownicy, odsłaniając zejście do wąskiego szybu technicznego. Ze środka waliło gorące, suche powietrze o charakterystycznym, duszno-słodkawym zapachu metra.
Przewiązałem plecak i torbę, żeby wisiały mi nisko na pasku, a potem spuściłem na dół nogi. Schowałem się cały, zamknąłem za sobą, powoli zacząłem schodzić po metalowych szczeblach drabinki.
To dziwne uczucie, jak się tak idzie w dół i w dół bez światła.
Noga, noga, ręka, ręka, noga, noga… Gdzieś tam, nad głową zostaje kwadrat ledwo widocznego poblasku, a wokół tylko ciemność. Nie wiesz ile, nie wiesz, jak długo ani jak głęboko.
Krok, krok, chwyt, chwyt… I tak w kółko. Słychać niosący się z dołu jednolity szum maszynerii, podeszwy butów brzękają o żelazne klamry.
W końcu noga trafiła na coś twardego i płaskiego. Ostrożnie pomacałem czubkiem buta, stanąłem na betonowej posadzce. Spojrzałem w lewo i prawo, próbując przebić wzrokiem ciemność.
– Kurwa, a może by tak… – zakląłem i w tej samej chwili zapaliły się okalające sztuczne oko diody na podczerwień – jakieś światło, dziękuję.
Postrzegany tylko jednym okiem świat w odcieniach bieli i czerni był dziwnie płaski, unoszące się w powietrzu drobinki kurzu przesuwały mi się przed twarzą lśniącym rojem, ale w ogóle coś widziałem.
Niski, wąski korytarz techniczny prowadził w lewo i prawo, ginąc gdzieś w perspektywie; na całe szczęście zbudowali go jeszcze w czasach, kiedy serwisem zajmowali się ludzcy technicy, a nie robotyka, bo tak tobym nigdzie nie poszedł.
– Ene, due, rike, fake… – zrobiłem szybką wyliczankę, a potem i tak ruszyłem tam, gdzie moim zdaniem powinna znajdować się najbliższa mojego domu stacja Gagarińska.
Dom. Chyba pora na niewielką reorientację priorytetów.
Jeśli siepacze Zarnickiego czekali na mnie pod klatką, nie było po co tam wracać.
No właśnie – Zarnicki, Akułow i spółka. Oni mi nie odpuszczą, będą polować, nękać, dopóki nie utłuką mnie… albo ja nie utłukę ich.
No tak: to właśnie tej myśli nie zdążyłem dokończyć wcześniej, kiedy zaczęli do mnie strzelać.
Trzeba będzie ich po prostu wszystkich pozabijać.
Myśl była tak genialna w swojej prostocie, że aż zatrzymałem się znowu, potrząsnąłem głową. No tak, faktycznie! Że ja na to wcześniej nie wpadłem… Po prostu ot tak, na miękko odstrzelić weterana Legii dowodzącego prywatną armią, a potem stuknąć jego mocodawcę-oligarchę. I kilkoro szefów gangów po drodze.
– Nie takie się hocki-klocki robiło… – zawarczałem, czując, jak postrzelony bok coraz bardziej daje mi się we znaki.
Nie certoląc się szczególnie, sforsowałem kilkoma kopniakami drzwi z kratownicy, wyszedłem do czegoś w rodzaju łącznika. Kilka sporych wentylatorów naganiało tutaj powietrze, więc przeciąg aż zrywał naskórek z twarzy.
Przez śluzę techniczną dostałem się w końcu na idący wzdłuż tunelu metra chodnik.
No dobra, to było w najlepszym razie dziwne. Przez większą część doby, w godzinach kursowania pociągów, nawet nie odważyłbym się tutaj stanąć, żeby mnie podmuch nie wciągnął pod koła. A teraz? Cicho, pusto, ciemno… Tylko lampki kontrolne sobie migają.
Ruszyłem kładką w lewo, tam gdzie wydawało mi się, że powinna być interesująca mnie najbliższa stacja. No co miałem robić innego? Znajdę podobny szyb wentylacyjny i wylezę z powrotem na górę.
…bezpardonowy atak na Federację. Ministerstwo Spraw Zagranicznych wystosowało już odpowiednią notę, wzywając Unię Europejską do zaprzestania kampanii oszczerstw i dezinformacji. Jednocześnie dwa miliardy rubli, przydzielone ostatnio z budżetu na holowizję publiczną, pomogą w rzetelnym i wiarygodnym…
Trwa kryzys zaopatrzeniowy na rynku sztucznych hormonów. Ceny poszybowały w górę, zaś gubernator zarządził skup interwencyjny. Nie ma jednak pewności, czy wystarczy to…
Najnowsze, najlepsze czipy tuningowe do protetyki! Zmienimy i udoskonalimy to, co już masz! Dodamy nowe! Zadzwoń, przyjdź, zmień się na lepsze!
Dzięki nowym, niższym podatkom zostaje ci więcej w kieszeni! Wejdź na stronę Ministerstwa Finansów już dziś i zobacz, ile wyniosły twoje oszczędności!
004
Wylezę.
Tak się mówi, ale tunele metra to nie multiprocesor, że wsadził-wyjął i ciepłe danie gotowe.
Wstyd przyznać, ale się zgubiłem.
Nie zauważyłem kiedy, nie wiem, jak ani gdzie – no, jakbym wiedział, tobym się nie zgubił, co nie?! Dość, że wlazłem w jakiś przedziwny ślepy zaułek, bo chyba nie w tę stronę skręciłem na rozwidleniu.
W ogóle nie przypuszczałem, że tu jakieś rozwidlenie będzie.
A jak się idzie tak, to człowiek się zamyśli… Kroki rezonują echem, i tak wokół ciemno, pusto.
No dobra, prawda była taka, że się zagapiłem na roboty sprzątające. Jechały sobie już jakiś czas za mną i dopiero teraz mnie dogoniły, więc z czystej ciekawości zacząłem się