Zima świata. Ken FollettЧитать онлайн книгу.
żyjecie w świecie marzeń. My, ludzie praktyczni, wiemy, że Niemcy nie mogą żyć ideami. Ludzie muszą mieć co jeść, co założyć na nogi i czym się ogrzać.
– Zgadzam się z tym, mnie też przydałoby się więcej węgla na zimę. Ale chcę, żeby Carla i Erik dorastali jako obywatele wolnego kraju.
– Przeceniasz wolność, ona nie daje szczęścia. Ludzie wolą silne przywództwo. Ja chcę, żeby Werner, Frieda i biedny Axel wychowali się w kraju, który jest dumny, zdyscyplinowany i zjednoczony.
– Czy warunkiem jedności jest to, że młodociane bandziory w brązowych koszulach biją starych żydowskich sklepikarzy?
– Polityka jest twarda, nic się na to nie poradzi.
– Wprost przeciwnie. Ty i ja jesteśmy liderami społecznymi, Ludwigu, każde na swój sposób pełni taką funkcję. I na nas spoczywa obowiązek, by uczynić politykę mniej twardą i bezwzględną, a bardziej uczciwą i racjonalną. Jeśli tego nie zrobimy, nie wypełnimy patriotycznego obowiązku.
Herr Franck się zjeżył.
Carla nie wiedziała zbyt dużo o mężczyznach, lecz uświadomiła sobie, że nie lubią być pouczani przez kobiety. Najwidoczniej mama zgubiła gdzieś swoją delikatność. Jednak nie tylko ona. Wszyscy byli spięci i zdenerwowani, nadchodzące wybory działały tak na każdego.
Samochód dojechał do Leipziger Platz.
– Gdzie mogę cię wyrzucić? – zapytał zimno Herr Franck.
– Tutaj jest w sam raz – odparła Maud.
Franck stuknął w szklaną przegrodę. Ritter zatrzymał wóz i wysiadł żwawo, by otworzyć drzwi.
– Mam nadzieję, że Frieda szybko wyzdrowieje – rzekła Maud.
– Dziękuję.
Maud i Carla wysiadły, Ritter zamknął drzwi.
Do siedziby redakcji pozostało jeszcze kilkanaście minut marszu, lecz Maud najwyraźniej nie chciała dłużej pozostawać w aucie. Carla miała nadzieję, że mama nie pokłóci się na amen z Herr Franckiem. Utrudniłoby jej to spotykanie się z Friedą i Wernerem, a tego bardzo nie chciała.
Ruszyły raźnym krokiem.
– Postaraj się zachowywać grzecznie w redakcji – powiedziała Maud. Carla usłyszała w jej głosie błagalny ton i zawstydziła się, że sprawia matce kłopot. Postanowiła, że będzie bardzo grzeczna.
Po drodze mama pozdrowiła kilka osób. Prowadziła własny dział w gazecie, odkąd Carla sięgała pamięcią, i była znana w środowisku dziennikarskim. Wszyscy nazywali ją z angielska Lady Maud.
W pobliżu budynku, w którym mieściła się redakcja „Demokraty”, dostrzegły znajomą sylwetkę; był to sierżant Schwab, który walczył razem z ojcem w czasie Wielkiej Wojny i wciąż nosił krótko obcięte włosy w surowym wojskowym stylu. Po wojnie pracował jako ogrodnik najpierw u dziadka, a później u ojca Carli, jednak ukradł pieniądze z portmonetki mamy i ojciec go wyrzucił. Teraz miał na sobie brzydki brązowawy mundur szturmowców. Nie byli to żołnierze, lecz naziści, którym dano władzę, jaką mają formacje pomocnicze policji.
– Dzień dobry, Frau von Ulrich! – odezwał się głośno, jakby wcale nie wstydził się tego, że jest złodziejem. Nawet nie dotknął palcami czapki.
Maud skinęła chłodno głową i przeszła obok niego.
– Ciekawe, dlaczego on się tutaj kręci – mruknęła, gdy wchodziły do budynku.
Redakcja gazety zajmowała pierwsze piętro nowoczesnego biurowca. Carla wiedziała, że nie ucieszą się tam na widok dziecka, i miała nadzieję, że zdołają wejść z matką niezauważone. Jednak na schodach natknęły się na Herr Jochmanna. Był to tęgi mężczyzna w okularach z grubymi szkłami.
– Co to ma znaczyć? – zapytał z papierosem w ustach. – Nie prowadzimy tu przedszkola.
Maud nie zareagowała na ten brak uprzejmości.
– Zastanawiałam się nad spostrzeżeniem, które wygłosiłeś przedwczoraj. Stwierdziłeś, że młodzi wyobrażają sobie, że dziennikarstwo to zawód wspaniały i pełen zaszczytów, a nie rozumieją, jak dużo ciężkiej pracy wymaga.
Mężczyzna zmarszczył czoło.
– Tak powiedziałem? No cóż, taka jest prawda.
– Przyprowadziłam więc córkę, żeby zobaczyła, jak wygląda dziennikarska rzeczywistość. Uważam, że będzie to dla niej cenna nauka, szczególnie jeśli zostanie pisarką. Opisze wizytę tutaj i przeczyta w klasie. Jestem pewna, że temu przyklaśniesz.
Maud zmyśliła tę historyjkę na poczekaniu, lecz zabrzmiała ona przekonująco. Nawet Carla prawie w nią uwierzyła. Mama wreszcie przypomniała sobie, że warto być miłym dla ludzi.
– Wydawało mi się, że przyjmujesz dzisiaj ważnego gościa z Londynu – rzekł Jochmann.
– Tak, przyjeżdża Ethel Leckwith, moja stara przyjaciółka. Znała Carlę, gdy ta była malutka.
Wyglądało na to, że Jochmann został nieco udobruchany.
– Za pięć minut mamy zebranie redakcyjne. Kupię tylko papierosy.
– Carla ci je przyniesie – zaproponowała Maud, odwracając się do córki. – Kilka budynków dalej jest sklep tytoniowy, Herr Jochmann lubi papierosy Roth-Händle.
– To zaoszczędzi mi wycieczki – ucieszył się Jochmann, wręczając Carli monetę jednomarkową.
– Kiedy wrócisz, będę w swoim pokoju na wprost schodów, obok włącznika alarmu pożarowego – powiedziała Maud do córki, po czym odwróciła się i konfidencjonalnym gestem wzięła Jochmanna pod rękę. – Niewykluczone, że zeszłotygodniowy numer był naszym najlepszym.
Carla wybiegła na ulicę. Matce upiekło się dzięki temu, że zastosowała swoją charakterystyczną pozę łączącą bezczelność z zalotnością. „My, kobiety, musimy wykorzystywać każdy oręż, jaki mamy”, mawiała. Nagle Carla uzmysłowiła sobie, że dzięki zastosowaniu taktyki mamy nakłoniła Herr Francka, aby je podwiózł. Może jednak jest do niej podobna? Pewnie dlatego matka skwitowała jej zachowanie uśmieszkiem. Może stwierdziła, że widzi siebie sprzed trzydziestu lat.
W sklepie była kolejka, jakby połowa berlińskich dziennikarzy postanowiła wybrać się na zakupy. Carla w końcu zdołała kupić paczkę papierosów i wróciła do redakcji „Demokraty”. Bez trudu znalazła alarm przeciwpożarowy, którym była duża dźwignia przymocowana do ściany, lecz nie zastała matki w pokoju. Na pewno poszła na zebranie redakcyjne.
Carla ruszyła korytarzem. Wszystkie drzwi stały otworem, w większości pokoi nie było nikogo z wyjątkiem paru kobiet, które pracowały zapewne jako maszynistki i sekretarki. Za rogiem na tyłach gmachu znajdowało się pomieszczenie oznaczone napisem Sala konferencyjna. Dziewczynka usłyszała podniesione głosy dyskutujących mężczyzn. Zapukała do drzwi, lecz nikt nie otworzył. Zawahała się, a potem nacisnęła klamkę i weszła do środka.
Salę wypełniał dym papierosowy, a wokół długiego stołu siedziało osiem lub dziesięć osób. Zamilkli zaskoczeni, gdy Carla podeszła do szczytu stołu i podała Jochmannowi paczkę papierosów oraz resztę. Uznała ich milczenie za znak, że źle postąpiła, wchodząc do sali.
– Dziękuję – powiedział Jochmann.
– Bardzo proszę – odparła dziewczynka i nie wiadomo dlaczego dygnęła.
Mężczyźni się roześmiali.
– To twoja nowa asystentka? – rzucił ktoś. Carla już wiedziała, że wszystko jest w porządku.