Эротические рассказы

Krawędź wieczności. Ken FollettЧитать онлайн книгу.

Krawędź wieczności - Ken Follett


Скачать книгу
tym zajmowałeś się w Anniston. Tam byłeś po stronie bandytów.

      – Jesteście komunistami. Słyszałem, jak mówisz o Karolu Marksie.

      – A także o Heglu, Wolterze, Gandhim i Jezusie Chrystusie. Daj spokój, Hugo, nawet ty nie jesteś tak głupi.

      – Nie znoszę naruszania porządku.

      I w tym problem, skonstatował z goryczą George. Ludzie nie znoszą, kiedy narusza się porządek. Dziennikarze zarzucili uczestnikom rajdu, że wywołują zamieszki, nie mieli jednak nic do zwolenników segregacji rasowej uzbrojonych w kije bejsbolowe i bomby. Doprowadzało go to do obłędu – czyżby nikogo w Ameryce nie obchodziło, co jest słuszne?

      Po przeciwnej stronie trawiastego dziedzińca wypatrzył Verenę Marquand, która do niego machała. Momentalnie stracił zainteresowanie Josephem Hugo.

      Verena skończyła wydział filologii angielskiej. Jednak na Harvardzie studiowało tak niewielu kolorowych, że wszyscy się znali. Poza tym była piękna, więc zauważyłby ją, nawet gdyby na uczelni było tysiąc ciemnoskórych dziewcząt. Miała zielone oczy i karnację o barwie lodów kakaowych. Pod togą dostrzegł krótką zieloną sukienkę odsłaniającą długie smukłe nogi. Biret tkwił na bakier na jej głowie. Verena była prawdziwą seksbombą.

      Mówiono, że ona i George do siebie pasują, ale nigdy się nie umówili. Ilekroć on był wolny, Verena z kimś się spotykała i odwrotnie. Teraz było już za późno.

      Verena, zapalona aktywistka kampanii praw obywatelskich, po skończeniu studiów zamierzała pracować u Martina Luthera Kinga.

      – Wasz rajd wywołał prawdziwą lawinę! – powiedziała z entuzjazmem.

      Była to prawda. Po gwałtownym starciu w Anniston George z ręką w gipsie opuścił Alabamę na pokładzie samolotu, lecz inni bojownicy podjęli wyzwanie. Dziesięciu studentów z Nashville pojechało autobusem do Birmingham i zostało aresztowanych. Pierwszą grupę zastąpiła druga. Biali rasiści odpowiedzieli aktami przemocy. Rajdy Wolności przeistoczyły się w masowy ruch.

      – Ale ja straciłem posadę – zauważył George.

      – Jedź ze mną do Atlanty i pracuj dla Kinga – zaproponowała bez namysłu Verena.

      – Doktor King kazał ci mnie zaprosić? – zdziwił się świeżo upieczony absolwent.

      – Nie, ale potrzebny mu prawnik, a ci, którzy się zgłosili, nie umywają się do ciebie.

      George był zaintrygowany. Prawie zakochał się w Marii Summers, lecz chyba powinien o niej zapomnieć, bo prawdopodobnie nigdy więcej jej nie zobaczy. Ciekawe, czy Verena zechce z nim chodzić, jeśli oboje podejmą pracę u Kinga.

      – To jest myśl – rzucił. Musiał się jednak zastanowić. – Są tutaj twoi rodzice? – spytał, zmieniając temat.

      – Jasne, chodź, poznam cię z nimi.

      Rodzice Vereny byli sławnymi ludźmi i zwolennikami Kennedy’ego. George miał nadzieję, że wystąpią z otwartą krytyką prezydenta za jego słabą reakcję na przestępcze działania segregacjonistów. Może wespół z Vereną zdoła ich namówić do tego, by wygłosili publiczne oświadczenie. Ból jego ręki znacznie by dzięki temu zelżał.

      Ruszył za Vereną przez trawnik.

      – Mamo, tato, to mój kolega George Jakes – oznajmiła dziewczyna, kiedy dotarli do jej rodziców.

      Oboje państwo Marquand byli wysokiego wzrostu i dobrze ubrani: on miał ciemną skórę, a ona – białą. Poza tym matka Vereny nosiła wymyślną blond fryzurę. George wiele razy widział jej zdjęcia, gdyż stanowili słynną mieszaną parę. Percy’ego Marquanda nazywano „czarnym Bingiem Crosbym”; grał w filmach i śpiewał romantyczne piosenki. Babe Lee była aktorką teatralną specjalizującą się w rolach kobiet z ikrą.

      Percy odezwał się ciepłym barytonem, który wszyscy znali z licznych przebojów.

      – Panie Jakes, w Alabamie złamano panu rękę, kiedy występował pan w sprawie, która dotyczy nas wszystkich. Jestem zaszczycony, że mogę uścisnąć panu dłoń.

      – Dziękuję panu, ale proszę mi mówić po imieniu.

      Babe Lee także podała George’owi rękę i spojrzała mu w oczy tak, jakby chciała za niego wyjść.

      – Jesteśmy ci bardzo wdzięczni, a także dumni.

      Zachowywała się tak uwodzicielsko, że George poczuł się nieswojo. Zerknął na męża Babe, spodziewając się, że ten się rozgniewa. Jednak ani Percy, ani Verena nie zareagowali. George’owi przyszło na myśl, że Babe zachowuje się w taki sposób wobec każdego poznanego mężczyzny.

      Uwolniwszy dłoń z jej uścisku, zwrócił się do Percy’ego:

      – Wiem, że podczas zeszłorocznej kampanii agitował pan za Kennedym. Nie jest pan teraz zły, że prezydent tak, a nie inaczej odnosi się do walki o prawa obywatelskie?

      – Wszyscy mamy poczucie rozczarowania – odrzekł Percy.

      – Jakżeby inaczej! – wtrąciła Verena. – Bobby Kennedy zaapelował do aktywistów, by na jakiś czas odpuścili. Wyobrażacie sobie? CORE, rzecz jasna, odmówiło. W Ameryce rządzi prawo, a nie motłoch!

      – Takie słowa powinny paść z ust prokuratora generalnego – podchwycił George.

      Percy skinął głową, nie przejąwszy się tym zdwojonym atakiem.

      – Słyszałem, że administracja prezydenta dobiła targu z południowymi stanami – oświadczył. George nadstawił uszu, gdyż ta wiadomość nie przebiła się na łamy prasy. – Gubernatorzy zobowiązali się do wzięcia band w karby, a tego pragną obaj bracia Kennedy.

      George wiedział, że w polityce nie daje się niczego za darmo.

      – Co obiecano im w zamian?

      – Prokurator generalny przymknie oko na nielegalne aresztowania uczestników Rajdów Wolności.

      Verena zirytowała się na ojca.

      – Szkoda, że wcześniej o tym nie napomknąłeś, tato – wypomniała mu ostrym tonem.

      – Wiedziałem, że się wściekniesz, skarbie.

      Protekcjonalne potraktowanie przez ojca rozeźliło dziewczynę jeszcze bardziej. Odwróciła głowę, jej twarz pociemniała.

      George powrócił do swojego pytania:

      – Wygłosi pan publicznie swój protest, panie Marquand?

      – Zastanawiałem się nad tym, ale wątpię, czy to coś da.

      – Może sprawić, że w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym czwartym czarni wyborcy zagłosują przeciwko Kennedy’emu.

      – Czy aby na pewno tego chcesz? Wszyscy wyszlibyśmy na tym gorzej, gdyby w Białym Domu zamieszkał ktoś pokroju Dicka Nixona.

      – W takim razie co możemy zrobić? – spytała gniewnie Verena.

      – Wydarzenia na Południu, do których doszło w ubiegłym miesiącu, pokazują ponad wszelką wątpliwość, że prawo jest za słabe. Potrzebna jest nowa ustawa o prawach obywatelskich.

      – Święte słowa – rzekł George.

      – Być może uda mi się coś zrobić w tym kierunku – ciągnął Percy. – W tej chwili mam odrobinę wpływów w Białym Domu. Jeśli skrytykuję Kennedych, nie będę ich miał w ogóle.

      George uważał, że Percy powinien publicznie zabrać głos. Verena wyraziła to samo przekonanie:

      – Masz obowiązek głośno powiedzieć, co jest słuszne, a co nie. W Ameryce


Скачать книгу
Яндекс.Метрика