Niewidoczni. Jacek PiekiełkoЧитать онлайн книгу.
fakt. Wydaje mi się, że od początku nie jest pani do mnie pozytywnie nastawiona.
– Skądże. To mylne wrażenie. Po prostu może zbyt oficjalnie zaczęłam tę rozmowę.
– Możemy być do siebie nastawieni przyjaźnie lub wręcz odwrotnie, możemy sobie zaufać bądź nie, skrócić dystans lub postawić tamę, a nasza relacja może przyjąć formę asymetryczną. Wybór należy do pani, bo to pani tutaj ustala zasady.
– Musi mi pan powiedzieć o sobie coś więcej… Obstawiam, że studiował pan psychologię, prawda?
– Ja? Nie… Po prostu dużo czytam.
– Podręczników do psychologii?
– Zdarza się.
– Gratuluję więc możliwości czasowych. Mam z tym problem. Chroniczny brak czasu, zwłaszcza na lekturę.
– Każdy ma jakieś problemy.
– Opowie mi pan o swoim?
Tykanie wskazówek zegara.
– Bardzo często się denerwuję.
– W jaki sposób objawia się to zdenerwowanie? Czy powoduje złość?
– Tak.
– Złość na kogoś?
– Na siebie.
– Kiedy występuje zdenerwowanie? W jakich okolicznościach?
– Nie wiem, różnie.
– Jak się objawia?
– Boli mnie w kręgosłupie, na dole. Jakby mi ktoś wbijał szpilki. I mam rumieńce. Gdy uświadomię sobie, że mam rumieńce na twarzy, że ktoś widzi moje zdenerwowanie, rumienię się jeszcze mocniej. Cały płonę. Ludzie nieraz mają mnie za pijaka. Tak wyglądam.
– Czy temu stanowi towarzyszą jeszcze jakieś objawy fizyczne?
– Czasami trudno mi się oddycha.
– W sytuacjach stresowych?
– Tak.
– Jakie to są sytuacje?
– Różne.
Cisza. Dźwięk przesuwania dłoni po skórzanym obiciu fotela.
– Musi pan wiedzieć, że obowiązuje mnie zachowanie tajemnicy zawodowej.
– Dobrze, to dla mnie ważne, ale dzisiaj może lepiej skupię się na uzupełnieniu karty?
– Wszystko stopniowo. Natomiast nie wygląda pan na zestresowanego naszym spotkaniem.
– Zdecydowanie nie. Traktuję je jako czystą rozrywkę. Chcę dowiedzieć się więcej o sobie. W końcu. Bo zawsze jakąkolwiek wiwisekcję próbowałem odeprzeć. Broniłem się przed takimi myślami. Bałem się ich.
– Mam nadzieję, że uda mi się pomóc. Razem pozbędziemy się problemów. Dzisiaj nie chce pan powiedzieć nic więcej?
– Zajmę się dokumentami. Nie mam jakoś ochoty teraz się w to zagłębiać.
– Będzie pan musiał stawić temu czoła. Najlepiej nazwać po imieniu to, co nas trapi.
– Zrobię to z przyjemnością…
6
– Powiesz mi coś więcej na temat dziennika? – mówi Marcela, wyjmując z paczki papierosa typu slim.
– Podwieź mnie do domu, to ci go po prostu przekażę.
Arek zapala davidoffa. Czuje, jak dym wypełnia mu płuca; nikotyna działa na niego zbawiennie.
Marcelina rusza w stronę samochodu. Nagle się odwraca.
– Co robisz?
– Palę – odpowiada Lubosz.
– No chodź. Nie mam dla ciebie całego dnia.
– Jak palę, to nie idę.
– Boże…
– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. – Arek wypowiada kwestię z sitcomu, naśladując aktora.
– To akurat pamiętam.
– No to uszanuj zwyczaje.
Lubosz pali wolno, rozkoszując się papierosem, Marcelina z kolei zaciąga się w sposób urywany, szybko wypuszczając dym z płuc.
– Myślisz, że Krótkowski może być odpowiedzialny za zniknięcie Sylwii? – Marcela podnosi oczy na Lubosza.
– Wątpię. Grubas jest cwany, ale tutaj musi chodzić o coś innego.
– To wykluczałoby wersję osobistej zemsty. Chyba że Oprak jest z nim w kontakcie.
– Myślę, że znalazłoby się więcej skurwysynów, którzy chcieliby mi dojebać.
– Trudno się nie zgodzić. Dowiedziałam się, że z wieloma osobami nie było ci po drodze.
– Od kogo?
– Od kogoś życzliwego.
– Od twojej lolitki?
Marcela płonie rumieńcem.
– Powiedz jej, że musi uważniej grzebać w aktach.
– Skąd wiesz?
– Siedzę w tym bajzlu głębiej niż ona i o wiele dłużej. Mam nie tylko wrogów.
– Sorry.
– No problemo.
– To jak z Krótkowskim? Jaka jest twoja teoria?
– Na razie nie mogę zdradzić, bo muszę ją potwierdzić. Wydaje mi się jednak, że ten grubas, zostawiając raporty, chciał mi pomóc.
– Że co?
– Mógł w tym siedzieć po uszy, ktoś go kontrolował, dlatego chciał mi coś powiedzieć poprzez raporty.
– Równie dobrze mógł je tworzyć na czyjeś zlecenie, by skierować twoją uwagę na rzeczy, których życzyłby sobie sprawca całego zamieszania.
– Dokładnie. Tego też nie wykluczam.
Idą do samochodu. Marcelina zapala silnik, a następnie rusza gwałtownie. Lubosz czuje, jak cała zawartość żołądka mu zaczyna wirować.
– Zwolnij, proszę.
– Dobrze, dziadku.
– Śmiej się, śmiej. Widocznie mój organizm tego potrzebuje.
– Tak możesz tłumaczyć sobie wszystko.
Podjeżdżają pod ośrodek. Marcela parkuje samochód równolegle do chodnika. Przed głównym wejściem sanitariusze transportują na noszach pacjenta. Ostrożnie wjeżdżają wózkiem do karetki. To częsty widok dla Lubosza, który zaczyna się przyzwyczajać, że w takiej sytuacji mieszkańcy domu starców już raczej nie wracają do swoich pokoi. Cholerny bieg życia. Lubosz często rozmawia z lokatorami, którzy przechadzają się po przynależnym do ośrodka parku i dziedzińcu. Byli politycy, bankierzy, prezesi różnych firm, wpływowi ludzie, zawsze stawiający na swoim, ludzie, którzy kilkanaście lat temu określali warunki gry – teraz muszą pogodzić się z tym, co nieuchronne. Bo ostatnie chwile w tym ośrodku są bezlitosne; nie pozwalają nawet na pożegnanie.
– Arek, naprawdę nie wiem, jak możesz mieszkać w takim miejscu – oznajmia Marcelina, przechodząc alejką obok zaparkowanej karetki.
– Wiesz co? Przywykłem już do tej Czarodziejskiej Góry.
– Tutaj aż pachnie śmiercią.
– Myślę, że nawet gdybym miał fortunę, chciałbym nadal mieszkać w takim miejscu. Tylko tutaj czasami potrafię cieszyć się nowym dniem. Chociaż i o to coraz trudniej.
Wchodzą