Czuły narrator. Olga TokarczukЧитать онлайн книгу.
dla niej. Tęsknota za czasem utraconym przewija się w naszym myśleniu, w modzie, w polityce. W tej ostatniej pojawia się wiara w to, że można zawrócić czas i wejść do tej samej rzeki, która płynęła kilkadziesiąt lat temu. Myślę, że nie zmieścilibyśmy się w tamtych życiach. Nie zmieścilibyśmy się w przeszłości. Ani nasze ciała, ani nasza psychika.
A co, gdyby zrobić krok w bok? Poza udeptane trakty rozważań, dywagacji i dyskursów, poza orbitujące wokół wspólnego centrum układy baniek. W miejsce, skąd widać lepiej i szerzej i skąd dostrzegalne są kontury najszerszego kontekstu.
Kiedy Greta Thunberg postulowała: zamknijcie kopalnie, przestańcie latać samolotami, skupcie się na tym, co macie, a nie na tym, co możecie jeszcze mieć, nie sugerowała, jak sądzę, żebyśmy przesiedli się do furmanek i powrócili do kurnych chat opalanych drewnem.
Niezaprzeczalnie czarnym łabędziem okazała się pandemia, której – jak to z czarnym łabędziem bywa – nikt się nie spodziewał, a która zmienia wszystko.
Moim ulubionym przykładem nagłego pojawienia się czarnego łabędzia są wydarzenia z końca XIX wieku w Londynie. Ludzie mieszkający w tragicznie zatłoczonym i brudnym mieście, myśląc o przyszłości, martwili się, że jeśli ruch na ulicach brytyjskiej stolicy będzie rozwijać się tak szybko i gwałtownie, to wkrótce zwały łajna końskiego zaczną sięgać pierwszego piętra budynków.
Zaczęto już szukać rozwiązań tego problemu, opatentowywano projekty specjalnych rynsztoków oraz zwałowników i już zacierano ręce, licząc na wielkie biznesy związane z wywożeniem końskiego gnoju za rogatki miast. I wtedy pojawił się samochód.
W sensie poznawczym czarny łabędź może być wydarzeniem zwrotnym, lecz nie dlatego, że spowoduje kryzys ekonomiczny czy uświadomi ludziom ich kruchość i śmiertelność. Rezultatów pandemii jest w końcu wiele i są one bardzo różnorodne. Najważniejszym jednak wydaje mi się złamanie głęboko uwewnętrznionej narracji, że kontrolujemy świat i jesteśmy panami stworzenia.
Być może człowiek jako gatunek musi chełpić się mocą, jaką posiadł dzięki swojemu rozumowi czy swojej kreatywności, i to przywodzi go do myśli, że jest najważniejszy – on sam i jego interesy. Ale dzięki innej perspektywie, odmiennemu spojrzeniu, może poczuć się równie ważny, a do tego potrzebny jako kluczowe oko sieci, jako przekaziciel energii, przede wszystkim zaś jako ktoś odpowiedzialny za całość tej skomplikowanej budowli. Odpowiedzialność jest czynnikiem, który pozwala zachować poczucie ważności i nie degraduje z trudem przez wieki budowanego konstruktu supremacji homo sapiens.
Wierzę, że nasze życie jest nie tylko sumą zdarzeń, lecz skomplikowanym splotem sensów, które tym zdarzeniom przypisujemy. Owe sensy tworzą cudowną tkaninę opowieści, pojęć, idei i można ją uznać za jeden z żywiołów – jak powietrze, ziemia, ogień i woda – które fizycznie determinują nasze istnienie i nas kształtują. Opowieść jest więc piątym żywiołem, który każe nam widzieć świat w taki, a nie inny sposób, rozumieć jego nieskończone zróżnicowanie i skomplikowanie, a także porządkować nasze doświadczenie i przekazywać je z pokolenia na pokolenie, z jednego istnienia w drugie.
Rycina z dzieła Flammariona przedstawia moment kairotyczny. Kairos to jeden z tych pomniejszych bogów, którzy w porównaniu z olimpijczykami wydają się niezbyt ważni i pomykają gdzieś na peryferiach mitologii. Szczególny to bóg i szczególną ma fryzurę. Jest ona jego atrybutem – łysy na potylicy, ma tylko grzywkę, za którą można go złapać, gdy nadchodzi; gdy zaś już nas minie, uczynić tego nie sposób. To bóg okazji, przemijającej chwili, niesamowitej możliwości, która otwiera się tylko na moment i którą trzeba bez wahania chwycić (za grzywkę!), by nie umknęła. Niedostrzeżenie Kairosa skutkuje pominięciem okazji do przemiany, metanoi – i to takiej, która jest rezultatem nie długiego procesu, lecz brzemiennej w skutki chwili. W greckiej tradycji Kairos określa czas, lecz nie ten potężny jego strumień znany jako chronos, ale czas wyjątkowy, decydujący moment, który zmienia wszystko. Kairos wiąże się zawsze z decyzją podjętą przez człowieka, nie zaś z losem czy fatum, z okolicznościami zewnętrznymi. Symboliczny gest uchwycenia Kairosa za kosmyk włosów oznacza zreflektowanie się, że oto nadchodzi zmiana, odwrócenie trajektorii losu.
Dla mnie Kairos jest bogiem ekscentryczności, jeśli przez ekscentryczność rozumiemy porzucenie „centrycznego” punktu widzenia, udeptanych ścieżek myślenia i działania, wyjście poza obszary dobrze znane i niejako uzgodnione wspólnotowymi nawykami myślowymi, rytuałami, ustabilizowanymi światopoglądami.
Ekscentryczność traktowano zawsze jako dziwactwo i margines, a przecież wszystko, co twórcze, genialne i posuwające świat w nowym kierunku, musi być eks-centryczne. Ekscentryczność oznacza spontaniczną, a przy tym pełną radości kontestację tego, co zastane i uznane za normalne i oczywiste – jest wyzwaniem rzuconym konformizmowi i hipokryzji, kairotycznym aktem odwagi, chwytania chwili i zmiany trajektorii losu.
Spostponowaliśmy wiedzę ogólną i zatraciliśmy gdzieś zmysł całościowej percepcji. Na naszych oczach odchodzą ostatni erudyci – tacy jak choćby Stanisław Lem czy Maria Janion, zdolni uchwycić powinowactwa wiedzy z dziedzin na pozór od siebie odległych, wielcy eks-centrycy, którzy potrafili wystawić głowę poza sferę uzgodnionego porządku. Kiedyś przynajmniej próbowaliśmy ująć świat w całości, budując jego kosmogoniczne i ontologiczne wizje, zadając pytania o jego sens. Lecz gdzieś po drodze zostaliśmy sproletaryzowani w podobny sposób, w jaki kapitalistyczna fabryka sproletaryzowała rzemieślników umiejących jeszcze wytworzyć cały produkt, zamieniając ich w robotników wykonujących tylko jego określoną część składową, nieświadomych całości.
Proces samodzielenia się społeczności ludzkiej na bańki jest procesem niewyobrażalnej, totalnej proletaryzacji. Zamykamy się i mościmy w naszej ubańkowionej sferze doświadczeń blokującej nam dostęp do doświadczeń i myśli innych. W dodatku wolimy tak, jest nam z tym dobrze, inni – ale inni naprawdę, ci, których zrozumienie, a może samo dostrzeżenie wymagałoby od nas wychynięcia na zewnątrz – mało nas obchodzą.
Sfera publiczna oczywiście istnieje – lecz raczej jako namiastka, pozór, gra, spektakl na tle mocno zużytych dekoracji zawłaszczony przez władzę i jej rytuały. W wydeptanych centrach, dawnych miejscach wymiany myśli, nie ma już powietrza. Agora zamieniła się w zbiór traktów i kolein, po których poruszamy się mechanicznie. Swoją rolę straciły uniwersytety, przeistaczając się w groteskowy pastisz samych siebie – zamiast tworzyć wiedzę i płaszczyzny wzajemnego zrozumienia, zamknęły się w swoich murach i portalach, broniąc dostępu do wiedzy i zazdrośnie ukrywając przed sobą nawzajem wyniki badań. Uczeni, rywalizując o granty i punkty, zmienili się we współzawodniczących ze sobą wyrobników.
Nie widząc całości, pozostajemy zależni od lokalnych wirów i pojedynczych puzzli wielkiej układanki, jaką jest świat – ten dany i ten, który nad nim nadbudowujemy.
W tym, co piszę, zawsze starałam się kierować uwagę i wrażliwość czytelnika na całość. Biedziłam się nad narratorami totalnymi, prowokowałam fragmentaryczną formą, sugerując istnienie konstelacji, które wykraczają poza prostą sumę składników i tworzą własny sens.
Wydaje mi się, że literatura jako nieustanny proces snucia opowieści o świecie ma większą niż cokolwiek innego możliwość ukazania świata z całością perspektywy wzajemnych wpływów i powiązań. Rozumiana szeroko, jak najszerzej, jest ze swojej natury siecią, która łączy i ukazuje ogrom korespondencji między wszystkimi uczestnikami bytu. To bardzo wyrafinowany i szczególny sposób komunikacji międzyludzkiej, precyzyjny i zarazem totalny.
Gdy piszę ten tekst, ciągle odwołuję się do literatury, a to przypominając Kairosa, a to nawiązując do Flammariona i anonimowej