E.E.. Olga TokarczukЧитать онлайн книгу.
sińce pod oczami. Spojówki były spuchnięte i lekko zaczerwienione. Włosy miała splecione w cienkie, połączone na karku warkoczyki. Patrząc mu w oczy uśmiechnęła się i postawiła tacę z ciastkami na stoliku.
Powinien był ją jakoś przywitać czy zapytać o coś, ale Frommer zapatrzył się w Ernę – ze zdumieniem, z szacunkiem, z powagą i z niecierpliwością. Podziwiał ją i nie ufał jej. Zobaczył w niej mądrą, starą kobietę i naiwną, małą dziewczynkę.
– Pan chciał ze mną rozmawiać. Mama mnie przysłała.
– Usiądź – powiedział Frommer. – To prawda, chcę z tobą rozmawiać z powodu tego, co stało się wczoraj przy obiedzie…
– Widziałam ducha – przerwała mu dziewczynka głosem tak obojętnym, że aż się wzdrygnął.
– Skąd wiesz, że to był duch?
Teraz ona wyglądała na zdziwioną.
– Mama mówiła, że wyglądał jak dziadek.
– Czy mama go widziała?
– Nie. Opowiedziałam jej, jak wyglądał.
– A więc jak wyglądał?
Frommer wypytywał o wiele szczegółów, nie dlatego, że szukał jakichś niespójności czy śladów kłamstwa, ale dlatego, że usiłował sobie wyobrazić tę dziwną postać stojącą wśród ludzi jedzących z apetytem zupę. Było w tej wizji coś groteskowego.
– Czy widziałaś go już przedtem?
– Nigdy.
– A potem?
Erna zawahała się.
– Nie, ale słyszałam różne głosy…
– Czyje to były głosy?
– Nie wiem, może innych duchów.
– Co mówiły, pamiętasz?
– Czasem to rozumiałam, a czasem nie. Teraz nie pamiętam.
Frommer milczał przez chwilę, patrząc w podłogę.
– Powiedz mi, Erno, rzecz bardzo ważną… Czy możesz to wszystko widzieć, kiedy zechcesz, czy musisz czekać, aż… to samo przyjdzie. Zastanów się, jak to jest – zapytał w końcu głosem pełnym wahania, bojąc się, że w tym pytaniu odkrywa zbyt wiele.
Ku jego zaskoczeniu Erna odpowiedziała natychmiast.
– Sądzę, że już wiem, gdzie są drzwi.
– Drzwi? – zdziwił się Frommer.
– Tak tylko mówię, bo to jest tak, jakbym szła korytarzem i widziała drzwi, którymi można wejść do innego pomieszczenia. Ale teraz nie chcę. A dlaczego nie przyszła pani Teresa?
Frommer zamrugał oczami.
– Nie mogła. Nie czuła się dobrze.
Nie odezwała się więcej. Zaczęła machać chudymi nogami w białych pończochach.
Nie był pewien, czy słuchała, gdy opowiadał jej, czym jest medium i w jaki sposób istoty duchowe, tak właśnie powiedział: „istoty duchowe”, a nie „duchy”, komunikują się z medium. Mówił, że te istoty są duszami zmarłych albo jeszcze nie narodzonych ludzi, ludzkie ciało bowiem służy tylko za tratwę do przepłynięcia rzeki życia. Wędrówka przez życie wzbogaca i oczyszcza duszę, której celem jest dotarcie w końcu do Boga. Są dusze czyste, wysoko rozwinięte, bliskie boskiej światłości, które pojawiają się w świecie ku pomocy i dla nauczania. Ale są też dusze unurzane w błocie pożądań – i te mogą być złośliwe. Powiedział jej też uczciwie o wszystkich niebezpieczeństwach – opętaniu, szaleństwie, chorobie fizycznej, smutku, który pozostaje na całe życie. Mówił tak, jakby była dorosłą kobietą, i dziwił się, że nie reaguje, że wyraz jej twarzy się nie zmienia.
– Rozumiesz, Erno? Czy rozumiesz, co mówię?
Kiwnęła głową, uśmiechając się znowu.
– To jest dar. Zostałaś obdarzona jako jedna z niewielu. Ale ten dar nie daje lekkiego życia, dlatego możesz, jeśli nie jest już za późno, podjąć decyzję. Jeżeli się zgodzisz przyjąć to, co niespodziewanie dostałaś, oboje z twoją matką wykorzystamy te zdolności. Wiesz, jak wygląda seans? Jeżeli nie chcesz, możesz się jeszcze od tego wszystkiego odwrócić w sobie, zamknąć. I wszystko przejdzie jak sen. Jestem tego pewien.
Patrzył na nią z nagłym zatroskaniem, jakby dopiero poprzez wypowiadane słowa uświadomił sobie powagę sytuacji. Napotkał jej niezmienny uśmiech i przez głowę szybko przebiegła mu myśl, że Erna jest szalona.
Spuścił oczy i wstał.
– Możesz już iść i rozważyć sobie to, co ci powiedziałem.
Pani Eltzner, wchodząc do salonu, miała w oczach jedno wielkie pytanie. Wzięła Waltera Frommera za ręce i patrząc mu głęboko w oczy, zapytała:
– I co? Co pan o niej myśli?
– No cóż… – zaczął Frommer, czując się nieswojo z tymi unieruchomionymi dłońmi. – Co mogę powiedzieć po pierwszym kontakcie? Ale jeżeli ona utrzymuje, że widziała go i słyszy głosy…
– Słyszy głosy? – zdziwiła się pani Eltzner. – Nie wiedziałam o tym.
– No właśnie, nie wiemy dokładnie, co się z nią dzieje.
Erna Eltzner
Matka zostawiła Ernie białą sukienkę, pierwszą sukienkę Erny sięgającą kostek. Położyła ją na łóżku i wyszła. Erna kręciła się wokół niej niezdecydowana. Miała na sobie cienką, batystową halkę, zupełnie nową, kupioną w sklepie, a nie odziedziczoną po Bercie czy Marii. Była z niej dumna. Stanęła przed lustrem i patrzyła. Potem podniosła halkę wysoko do góry i zafascynowana oglądała swoje nagie ciało, a szczególnie miejsce poniżej pępka, gdzie pojawiło się kilkanaście ciemnych włosów.
Jakiś szelest z korytarza spłoszył ją i Erna szybko sięgnęła po majtki z nogawkami. Gdy je włożyła, delikatnie podniosła z łóżka sukienkę. Nie mogła się zdecydować na jej założenie. Odświętna biel sukienki wydawała się niewłaściwa. Kto nosi się na biało, musi mieć dla siebie wiele miłości, a Erna nie lubiła siebie z powodu tych włosów pod brzuchem i krostek na czole. Nie lubiła siebie za marne włosy i duży nos. Gdyby była taka jak Berta, wtedy mogłaby się lubić. W końcu jednak włożyła sukienkę przez głowę, żeby zaoszczędzić sobie zapinania guzików. Wciągnęła do płuc powietrze i napinający się materiał ścisnął mocniej jej bolące, nabrzmiałe sutki. Podeszła do lustra bliżej i zobaczyła teraz nie siebie, lecz mlecznobiałą plamę sukienki. Skóra Erny była ciemniejsza i zlała się z mrokiem pokoju. Dotknęła swojej twarzy i przysunęła się jeszcze bliżej, tuż do powierzchni szkła. Jej twarz wydawała się szara i niedoskonała w porównaniu z perfekcyjną bielą sukienki. Duży nos, błyszczące czoło, wąskie usta, jak narysowane ołówkiem, z kącikami opuszczonymi do dołu. Suknia Erny była lepsza niż sama Erna, była pasożytem, który ściągał z dziewczyny kolor, blask i życie. Zaciskała się na ciele, nie pozwalała wziąć głębszego oddechu, dokuczała jej swoją nieskazitelną czystością. Erna opuściła ręce i stała nieruchomo przed lustrem, dopóki nie wróciła pani Eltzner.
– Jesteś gotowa? Masz ochotę tam pójść? Dobrze się czujesz? – pytała matka i w pewnym sensie sama sobie dała odpowiedź. Popchnęła dziewczynkę lekko w kierunku drzwi.
Erna szła ciemnym korytarzem pół kroku przed matką. Miała wrażenie, że dom był dzisiaj wyjątkowo cichy i uroczysty. Ta cisza (maluchy zabrała siostra pani Eltzner), pogaszone światła, zamknięte drzwi do kuchni – wszystko to sprawiało, że w mieszkaniu panowała atmosfera odświętności.