Zbrodnia wigilijna. Georgette HeyerЧитать онлайн книгу.
dwie lampy ustawione przy kominku, więc pod ścianami panował półmrok. Paula zadrżała i włączyła górne światło.
– Nienawidzę tego domu – powiedziała. – A on nienawidzi nas. To się daje wyczuć.
– Właściwie o co ci chodzi? – spytała Valerie, rozglądając się wokół z obawą pomieszaną ze sceptycyzmem.
– Sama nie wiem. Może wydarzyło się tutaj coś okropnego. Nie czujesz tej złowieszczej aury? Nie, pewnie nie.
– Nie powiesz, że dom jest nawiedzony? – rzuciła Valerie lekko podniesionym głosem. – Bo jeśli tak, nic mnie nie skłoni do spędzenia tutaj nawet jednej nocy.
– Nie, wcale nie o to chodzi – odparła Paula. – Jest w nim jednak coś takiego… zawsze to tutaj czuję. Mathildo, zapalisz?
Mathilda przyjęła od niej papierosa.
– Dziękuję, kochana. Może usiądziemy przy kominku, dziewczyny, i poopowiadamy sobie o duchach?
– Och, nie! – Valerie poczuła zimny dreszcz.
– Nie zaraź się strachem od Pauli! – doradziła jej Mathilda. – Próbuje zgrywać jasnowidza. W tym domu naprawdę nie ma żadnej mrocznej tajemnicy.
– Szkoda, że w salonie nie ma też kaloryferów – skwitowała to Maud, usadowiwszy się przy kominku.
– Nie szkodzi – odparła Paula szorstko.
– Może właśnie dlatego Nat ma lumbago – kontynuowała Maud. – Przeciągi…
Valerie zaczęła pudrować nos przed lustrem zawieszonym nad kominkiem. Paula, którą energia zdawała się rozpierać, krążyła po całym salonie, paląc papierosa i strząsając popiół na dywan.
Mathilda ustawiła sobie krzesło naprzeciwko Maud i powiedziała:
– Paulo, może przestaniesz łazić z kąta w kąt? A jeśli zechcesz się powstrzymać przed zanudzaniem Nata sztuką twojego młodego przyjaciela, nasze rodzinne spotkanie nabierze w końcu rumieńców.
– Mam to gdzieś. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby dzieło Willoughby’ego trafiło na scenę.
– Zakochałaś się w tym człowieku? – spytała Mathilda i uniosła brew.
– Czy ty zdołasz w końcu zrozumiesz, że miłość nie ma z tym nic wspólnego? Chodzi o sztukę!
– Przepraszam! – mruknęła Mathilda.
Maud znowu otworzyła książkę i oznajmiła:
– Słuchajcie! Księżniczka miała tylko szesnaście lat, kiedy Franciszek Józef się w niej zakochał! To była wielka miłość!
– Jaka księżniczka? – spytała Paula; zatrzymała się pośrodku pokoju i wbiła w Maud zaciekawione spojrzenie.
– Cesarzowa Austrii, moja droga. Jakoś trudno sobie wyobrazić Franciszka Józefa jako młodego człowieka, prawda? Ale w książce napisano, że był przystojny, a ona zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Oczywiście powinien poślubić jej starszą siostrę, ale najpierw poznał Elżbietę; miała gęste włosy, opadające na plecy, i pewnie to zdecydowało.
– Do diabła, co to ma wspólnego ze sztuką Willoughby’ego? – spytała Paula z wielkim zdziwieniem.
– Nic, moja droga. Czytam po prostu o niej bardzo interesującą książkę.
– Mnie to jednak nie zainteresuje – oświadczyła Paula i znów zaczęła spacerować po salonie.
– Nie martw się, Maud – powiedziała Mathilda. – Paula myśli strasznie szablonowo, a poza tym brak jej manier. Opowiedz mi coś więcej o tej księżniczce.
– Biedactwo – westchnęła Maud. – Wiesz, ta jej teściowa… Zdaje się, że była bardzo nieprzyjemną kobietą. Nazywano ją arcyksiężną, jednak nie do końca rozumiem, dlaczego była arcyksiężną, skoro jej syn nosił tytuł cesarza. Chciała, żeby poślubił Hélène.
– Jeszcze trochę i sama zechcę przeczytać to wspaniałe dzieło. – Znów odezwała się Mathilda. – Kim była ta Hélène?
Maud wciąż opowiadała Mathildzie o Hélène, gdy w salonie pojawili się panowie.
Było jasne, że Nathaniel nie najlepiej się czuje w tym męskim towarzystwie. Widocznie aż do tej chwili dziurę w brzuchu wiercił mu Roydon, bo rzucił w jego kierunku kilka nieprzyjemnych spojrzeń, a w salonie próbował trzymać się od niego już tak daleko, jak tylko się dało. Mottisfont usiadł obok Maud, Stephen zaś, który najwyraźniej chciał nawiązać ze stryjem nić porozumienia, zaskoczył wszystkich, wdając się z nim w przyjacielską konwersację.
– Stephen jako słodki dżentelmen… Po prostu brakuje mi powietrza w płucach – mruknęła Mathilda.
Joseph, który stał tak blisko niej, że usłyszał tę uwagę, konspiratorskim gestem przyłożył palec do ust. Zauważył, że Nathaniel dostrzegł ten gest, i w pośpiechu rzucił głośno pytanie:
– Proszę państwa, ktoś mówił dzisiaj o remibrydżu?
Nikt dotąd nie wspomniał o remibrydżu ani słowem. Kilka osób, w szczególności Nathaniel, zrobiło zaskoczoną minę. Więc po chwili Joseph, odrobinę zawiedziony, spytał po raz kolejny:
– To może zagramy w coś innego?
– Mathildo – odezwał się Nathaniel, wbijając w nią przenikliwe spojrzenie. – Przyjmiesz rolę czwartej do brydża?
– Jasne – odparła. – A kto z nami zagra?
– Stephen i Mottisfont. Ustawimy stolik w bibliotece. Pozostali mogą sobie grać, w co zechcą. A właściwie będą mogli robić wszystko to, na co przyjdzie im ochota.
Josephowi nic nie mogło zepsuć dobrego nastroju.
– A więc – zawołał – poważnym brydżystom nikt nie będzie przeszkadzał, a my, zwykli, prości ludzie, zajmiemy się innymi, mniej skomplikowanymi grami w karty, wszystkimi, jakie tylko przyjdą nam do głowy!
– Proszę się nie spodziewać, że w cokolwiek z państwem zagram. – Na wszelki wypadek odezwał się Roydon. – W ogóle nie odróżniam jednej karty od drugiej.
– Och, szybko się tego nauczysz – zapewnił go Joseph. – Maud, moja droga, może namówię cię na partyjkę?
– Nie, Josephie. Sama ułożę pasjansa, jeśli ktoś będzie tak uprzejmy i przyniesie mi tutaj stolik – odparła Maud.
Valerie, bardzo niezadowolona z tego, że jej ukochany spędzi wieczór na grze w brydża, posłała Roydonowi czarujący uśmiech i poprosiła:
– Chciałabym, żeby mi pan ze szczegółami opowiedział o swojej sztuce. Wprost umieram z ciekawości!
Ponieważ Willoughby, którego dumę nadszarpnął wyraźny brak zainteresowania ze strony Nathaniela, natychmiast wdał się w rozmowę z panną Dean, Josephowi pozostała jako partnerka do gry już tylko Paula. W tych warunkach gra była niemożliwa, więc z niemal niezauważalnym westchnieniem porzucił pomysł z kartami, po czym usiadł przy żonie, aby popatrzeć, jak układa pasjansa.
Paula jeszcze wiele razy przemierzyła salon od ściany do ściany, chwilami włączając się do rozmowy Roydona z Valerie, ale w końcu usiadła na sofie i zaczęła szeleścić kartkami jakiegoś magazynu ilustrowanego. Zaraz potem przysunął się do niej Joseph i szepnął konfidencjonalnie:
– Powiedz staremu stryjkowi, moja droga, wszystko, czego się już dowiedziałaś o tej sztuce. Co to właściwie jest? Komedia? Tragedia?
– Och, nie można jej zaszufladkować, posługując się jedną prostą etykietą. To jest jednak bardzo subtelne studium charakterów. W żadnej innej sztuce nie chciałabym