Firefly Lane (edycja filmowa). Kristin HannahЧитать онлайн книгу.
zdobywać świat. Cel uczynił jej przeszłość nieistotną, dał coś, ku czemu zmierzała i czego mogła się trzymać. Wiedziała, że Kate podziela to marzenie. Razem zostaną reporterkami, będą śledzić wydarzenia i opisywać je. Będą zespołem.
Stała na chodniku, wpatrując się w budynek przed sobą i czując się jak rabuś patrzący na Fort Knox.
Zaskoczyło ją, że oddział ABC, pomimo wielkiej sławy i wpływów, mieści się w małym budynku w dzielnicy Denny Regrade. Żadnych ciekawych widoków, żadnej imponującej ściany okien czy wypełnionego dziełami sztuki lobby. Jedynie biurko w kształcie litery L, dość ładna recepcjonistka i trzy musztardowożółte krzesełka z plastiku.
Tully głęboko zaczerpnęła powietrza, wyprostowała się i weszła do środka. W recepcji podała swoje nazwisko, a potem usiadła pod ścianą. Starała się nie wiercić ani nie stukać nogą podczas długiego oczekiwania na rozmowę. Nigdy nie wiadomo, kto cię obserwuje.
– Panna Hart? – powiedziała recepcjonistka, podnosząc wreszcie wzrok. – Teraz panią przyjmie.
Tully posłała jej wystudiowany uśmiech niczym do kamery i wstała.
– Dziękuję.
Poszła za recepcjonistką do kolejnej poczekalni. Tam znalazła się twarzą w twarz z człowiekiem, do którego pisała co tydzień niemal przez rok.
– Dzień dobry, panie Rorbach. – Uścisnęła jego dłoń. – Wspaniale, że wreszcie mogę pana poznać.
Wyglądał na zmęczonego i starszego, niż się spodziewała. Na lśniącej czaszce rosło tylko parę rudo-siwych włosów i to raczej nie tam, gdzie powinny. Jasnoniebieski sportowy garnitur zdobiły białe stębnowania.
– Zapraszam do mojego gabinetu, panno Hart.
– Pani Hart – odpowiedziała.
Należy zacząć właściwie od samego początku. Gloria Steinem mówiła, że nie można zdobyć szacunku, jeśli się go nie będzie domagać.
Pan Rorbach zamrugał.
– Słucham?
– Wolę „pani Hart”, jeśli to panu nie przeszkadza, a jestem przekonana, że nie. Bo jak ktoś po literaturze na Uniwersytecie Georgetown mógłby się opierać przed zmianami? Jestem pewna, że jest pan wzorem świadomości społecznej. Widzę to w pańskich oczach. Podobają mi się zresztą pańskie okulary.
Wpatrywał się w nią z lekko rozchylonymi ustami, ale po chwili się otrząsnął.
– Proszę za mną, pani Hart.
Poprowadził ją nijakim białym korytarzem do ostatnich drzwi z udającego drewno laminatu i otworzył je. Gabinet był niewielki, narożny, a okno wychodziło prosto na betonowy wiadukt kolejki jednoszynowej. Ściany były zupełnie puste.
Tully usiadła na czarnym składanym krześle przed jego biurkiem.
Pan Rorbach zajął swoje miejsce i spojrzał na nią.
– Sto dwanaście listów, pani Hart. – Poklepał grubą papierową teczkę na biurku.
Zachował wszystkie listy, które wysłała. To musiało coś znaczyć. Tully wyjęła swój najświeższy życiorys z aktówki i położyła go na biurku.
– Jak pan zapewne zauważył, licealna gazetka raz po raz daje moje teksty na pierwszą stronę. Dołączyłam też szczegółowy artykuł o trzęsieniu ziemi w Gwatemali, poprawioną wersję artykułu o Karen Ann Quinlan i wzruszający esej o ostatnich dniach Freddiego Prinze’a. To dobra próbka moich możliwości.
– Ma pani siedemnaście lat.
– Owszem.
– W przyszłym miesiącu zaczyna pani maturalną klasę w liceum.
Listy zadziałały. Wiedział o niej wszystko.
– Zgadza się. I tak przy okazji uważam, że to może być bardzo ciekawy punkt widzenia. Początek klasy maturalnej, obserwowanie absolwentów z rocznika siedemdziesiąt osiem. To mogłyby być comiesięczne relacje z tego, co tak naprawdę dzieje się za murami lokalnego liceum. Jestem pewna, że wasi widzowie…
– Pani Hart… – Złożył dłonie i oparł podbródek o czubki palców, wpatrując się w nią. Odniosła wrażenie, że próbuje stłumić uśmiech.
– Tak, panie Rorbach?
– To oddział ABC, na litość boską. Nie zatrudniamy licealistek.
– Ale przyjmujecie stażystów.
– Z Uniwersytetu Waszyngtońskiego albo innych college’ów. Nasi stażyści wiedzą, jak funkcjonuje telewizja. Większość z nich pracowała w mediach uczelnianych. Przykro mi, ale nie jest pani gotowa.
– Och.
Wpatrywali się w siebie.
– Wykonuję tę pracę od bardzo dawna, pani Hart, ale rzadko trafia się ktoś tak ambitny jak pani. – Ponownie poklepał teczkę pełną jej listów. – Umówmy się tak. Nadal będzie mi pani przesyłać swoje teksty. A ja będę panią obserwować.
– I gdy będę gotowa, by zostać reporterką, zatrudni mnie pan?
Roześmiał się.
– Proszę przysyłać mi swoje artykuły. Oraz zadbać o dobre oceny i dostać się na studia, dobrze? A wtedy zobaczymy.
Tully poczuła przypływ energii.
– Będę do pana pisać co miesiąc. Pewnego dnia mnie pan zatrudni, panie Rorbach. Zobaczy pan.
– Nie odważyłbym się obstawiać przeciwko pani.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, a potem pan Rorbach odprowadził ją do wyjścia. Gdy zbliżali się do schodów, zatrzymał się przy gablocie z nagrodami, w której lśniły złotem dziesiątki statuetek Emmy.
– Zdobędę kiedyś Emmy – powiedziała Tully, dotykając szyby czubkami palców. Postanowiła, że dzisiejsza porażka jej nie zniechęci. To była tylko komplikacja.
– Wiesz co, Tallulah Hart, ja ci wierzę. A teraz wracaj do liceum i naciesz się ostatnią klasą. Prawdziwe życie nadejdzie naprawdę szybko.
Widok na zewnątrz przypominał Seattle z pocztówki: idealny dzień z niebieskim, bezchmurnym niebem, taki, który przekonuje ludzi z prowincji, żeby sprzedali swoje domy w bardziej pochmurnych i mniej efektownych miejscach i przeprowadzili się tutaj. Gdyby tylko wiedzieli, jak rzadkie są takie dni. W tej części świata lato rozpala się jasno i szybko jak raca i równie szybko gaśnie.
Przyciskając grubą czarną aktówkę dziadka do piersi, Tully szła ulicą do przystanku autobusowego. Po wiadukcie nad jej głową przemknęła z hukiem kolejka jednoszynowa, sprawiając, że ziemia zadrżała.
Przez całą drogę do domu Tully powtarzała sobie, że to naprawdę jest szansa. Będzie teraz mogła pokazać w college’u, ile jest warta, a potem dostanie jeszcze lepszą pracę. Ale choć bardzo starała się widzieć to z takiej perspektywy, nie opuszczało jej poczucie porażki. Gdy dotarła do domu, wydała się sobie jakaś mniejsza i smętnie opuściła ramiona.
Otworzyła drzwi od frontu i weszła do środka. Teczkę rzuciła na kuchenny stół. Babcia była w salonie. Siedziała na wytartej starej sofie, stopy oparła na pufie obitym marszczonym aksamitem, a na kolanach trzymała niedokończoną robótkę. Spała i delikatnie pochrapywała. Na jej widok Tully zmusiła się do uśmiechu.
– Cześć, babciu – powiedziała łagodnie, podeszła do sofy i pochyliła się, by dotknąć kościstej dłoni staruszki. Usiadła obok niej.
Babcia budziła się powoli. Jej zamglony wzrok przytomniał za grubymi, staromodnymi okularami.
– Jak poszło?
– Zastępca