Afekt. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
miał z nimi wiele wspólnego. A może chodziło o to, że William zwyczajnie nie miał już nikogo innego z rodziny, komu mógłby zostawić majątek.
Kordian zamrugał nerwowo.
– Nie tylko majątek – zauważył. – Ale też cały zbiór praw i obowiązków.
Kormak pokiwał głową z zadowoleniem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak istotne to doprecyzowanie.
– Jeśli przekonacie ich, żeby przyjęli ten spadek mimo tych wszystkich obciążeń, to…
– To wciąż nas nie urządza – ucięła Joanna.
– Niezupełnie.
– Czyli? Wysłów się, suchotniku.
Kormak cicho odchrząknął.
– Odkryłem tu coś jeszcze – rzucił. – A mianowicie to, że przed śmiercią William rzeczywiście wyprowadził trochę kasy z kancelarii. Musiał zorientować się, że Artur inwestuje w ryzykowne przedsięwzięcia, i postanowił zabezpieczyć przynajmniej część majątku firmy.
– Ile tego jest? – odezwał się Kordian.
– Tyle, żeby spłacić część długów – odparł chudzielec, nie kryjąc ekscytacji. – Jeśli przekonacie ich do przyjęcia spadku, załatwicie nie tylko to, ale też…
– Będziemy mieć prawa do wszystkiego, co wiąże się z nazwiskiem McVay – dokończyła za niego Chyłka.
Błysk, który pojawił się w oczach Joanny, mógł oznaczać tylko jedno. Zamierzała odbudować to, co zostało zniszczone.
3
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli, ul. Kocjana
Chyłka zaparkowała na sądowym parkingu, a potem wyszła z iks piątki i rozejrzała się niepewnie. Żelaznego ani Aśkanny nigdzie nie było widać, a brak reporterów i przypadkowych gapiów był miłą odmianą od tego, do czego przywykła przez te wszystkie lata.
Kordian delikatnie zamknął drzwi pasażera i oparł się o samochód, przywodząc jej na myśl człowieka u kresu sił.
– Wyglądasz, jakbyś właśnie przebiegł dziesięć kilometrów, Zordon.
Oryński podniósł wzrok.
– Po dyszce nie jestem tak padnięty – odparł. – O czym byś wiedziała, gdybyś kiedykolwiek wyszła na choćby kilkukilometrowy bieg.
Chyłka zbliżyła się do niego z wolna.
– Postawmy sprawę jasno – powiedziała. – Jeśli kiedyś zobaczysz mnie biegającą, dzwoń od razu na policję, bo to będzie znaczyło tylko jedno: że przed kimś spierdalam.
Kordian uśmiechnął się, a potem obrócił się do niej i położył jej ręce na biodrach. Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy.
– No, co jest? Mów, fajfusie.
– Jeśli to miało być jedno z tych pieszczotliwych określeń, to chyba nie bardzo ci wyszło.
– Fajfusku?
Zanim Kordian zdążył pokręcić głową, Chyłka zarzuciła mu ręce za kark i przyciągnęła go do siebie. Pocałowała go tak, że przez moment żadnemu z nich nie brakowało do szczęścia absolutnie niczego.
– Jestem po prostu padnięty – odparł Oryński. – KMK to nie Żelazny & McVay.
– Ano nie.
– Messer cały czas obrzuca mnie gównem, a ja właściwie…
– Nie przejmuj się krytyką kogoś, od kogo nie przyjąłbyś porady – odparła. – Naprawdę muszę ci wykładać takie podstawowe zasady życia w kancelarii, Zordon?
– Może i nie.
Wiedziała, że bynajmniej nie ma takiej potrzeby. Coś więcej było na rzeczy, ale wyraźnie nie chciał się tym z nią podzielić. Chodził otępiały przez cały zeszły dzień, zdawał się nieobecny i za każdym razem, gdy odpływał, potrzebował chwili, by wrócić do rzeczywistości.
Teraz przez moment było podobnie.
– Co z tobą, Zordon?
– Nic. Zastanawiam się, dlaczego sąd rejonowy dla Woli jest na Bemowie. Przecież dla Śródmieścia jest przy Marszałkowskiej, a…
– Ale dla Mokotowa jest na Woli – przerwała mu Joanna. – Warszawska logika. Czego nie rozumiesz?
Nie dane mu było odpowiedzieć, bo przez bramę na teren sądu wjechał lexus Żelaznego. Najwyraźniej Artur nie musiał zaciskać pasa na tyle, by przesiąść się do nieco tańszego auta – kiedy jednak wysiadł, sprawiał wrażenie wprost przeciwne. Miał tani, źle zawiązany krawat, a koszula, marynarka i spodnie wydawały się nieco za duże i pochodzące z ubiegłego wieku.
Podszedł do dwójki prawników, podczas gdy towarzysząca mu Piechodzka trzymała się z dala.
– Niezły kubraczek – oceniła Chyłka. – Twój pradziadek byłby z ciebie dumny.
– Mnie też miło cię znów widzieć.
– W dodatku podoba mi się, co zrobiłeś z włosami. Jak sprawiłeś, że wychodzą ci z nosa?
Kordian się zaśmiał, a na twarzy Żelaznego pojawiło się napięcie.
– Może wystarczy tych czułości – powiedział, patrząc na wejście do jednego z budynków sądowych. – Zaczynamy?
– Nie ma pośpiechu – odparła Joanna. – Podelektujmy się przez chwilę wizją twojej nieuchronnej przegranej.
Artur westchnął i machinalnie sięgnął do mankietów. Dotknął guzika i nieznacznie się skrzywił.
– Było się nie ubierać jak biedny prawnik z małej kancelarii, który w oczach sędziego ma wyglądać na Dawida walczącego z Goliatem.
– Chcesz czegoś czy możemy kontynuować tę rozmowę na sali?
– Chcę – odparła Chyłka, zmieniając ton na bardziej przystępny. – Masz jakiś kontakt z bękartami Harry’ego?
– Z Amelią i Jakubem? Dlaczego?
– Dlatego, że pytam.
– Nie mam.
– A miałeś kiedykolwiek?
– Kilka razy, na jakichś imprezach w czasach, kiedy Harry był jeszcze człowiekiem, z którym dało się żyć.
Chyłka puściła tę uwagę mimo uszu.
– Potrzebuję na nich jakiegoś namiaru.
– Ode mnie go nie dostaniesz.
– Bo?
– O ile dobrze pamiętam, nie jestem ci winny żadnych przysług.
Joanna spodziewała się, że nie będzie łatwo, ale po procesie zamierzała powiedzieć Arturowi nieco więcej i wyciągnąć z niego wszystko, co wie na temat tej dwójki. Sama nigdy ich nie poznała, nie widziała nawet ich zdjęć. McVay opowiadał jej trochę o wyrzutach sumienia, z którymi zmagał się z racji zaniedbania relacji z dziećmi – wiedziała, że z Amelią ostatecznie udało mu się nawiązać w miarę dobre kontakty, z Jakubem wprost przeciwnie.
– I na cholerę ci oni? – dodał Żelazny. – Harry zostawił wszystko Williamowi w jakimś gównianym testamencie sporządzonym chyba ze czterdzieści lat temu. A po Williamie nie dziedziczą, bo w ich akcie urodzenia nie ma podanego ojca. Harry o to zadbał.
Chyłka wzruszyła ramionami, a potem wskazała wzrokiem wejście do sądu. Pytania, które musiały pojawić