Dziewczyna, która igrała z ogniem. Stieg LarssonЧитать онлайн книгу.
w samym środku dzielnicy Södermalm. Nie było tamtędy przejazdu, co doskonale jej odpowiadało. Łatwo dało się obserwować, kto się kręci po okolicy. Latem pewnie była to popularna trasa spacerowa, lecz zimą przechodziły tędy jedynie osoby mające coś do załatwienia w pobliżu. Ani żywej duszy – nikogo, kogo Lisbeth by rozpoznała i kto tym samym mógłby ją rozpoznać. Postawiła siatkę w śniegowej brei, żeby wyszperać klucz. Wjechała na najwyższe piętro i otworzyła drzwi z wizytówką V. Kulla.
Jedną z pierwszych rzeczy, jakie Lisbeth zrobiła, gdy nagle weszła w posiadanie ogromnej sumy pieniędzy i tym samym stała się finansowo niezależna do końca życia (albo tak długo, na ile mogą wystarczyć niecałe trzy miliardy koron), było znalezienie nowego mieszkania. Kupno mieszkania było dla niej nowym doświadczeniem. Nigdy wcześniej nie inwestowała pieniędzy w nic bardziej wartościowego niż przedmioty codziennego użytku, za które mogła zapłacić przy zakupie albo w rozsądnych ratach. Dotychczas najpokaźniejsze wydatki w jej budżecie to różnego rodzaju komputery i lekki motocykl kawasaki. Kupiła go za siedem tysięcy koron – właściwie za bezcen. Do tego jeszcze części zapasowe za mniej więcej tyle samo. Poświęciła wiele miesięcy, aby własnoręcznie rozkręcić maszynę i doprowadzić ją do porządku. Chciała mieć samochód, ale nie zdecydowała się na kupno, bo nie bardzo wiedziała, jak wtedy zwiąże koniec z końcem.
Miała świadomość, że zakup mieszkania to odrobinę większe przedsięwzięcie. Zaczęła od czytania ogłoszeń w internetowym wydaniu dziennika „Dagens Nyheter”, co, jak odkryła, było odrębną dziedziną wiedzy.
„2pok z kuch + jadalnia, pięknie położ. przy stacji Södra, licytac. od 2,7mln. Czynsz 5510/mies”.
„3pok z kuch, widok na park, Högalid, 2,9mln”.
„2,5pok z kuch, 47mkw, łazienka remont, 1998 wymiana rur, Gotlandsgatan, 1,8mln, czynsz/mies 2200”.
Podrapała się w głowę i zadzwoniła na chybił trafił pod kilka numerów, nie wiedząc jednak, o co pytać. Wkrótce poczuła się tak głupio, że przerwała te próby. Za to pierwszej niedzieli stycznia wybrała się obejrzeć dwa mieszkania. Jedno z nich znajdowało się przy Vindragarvägen na Reimersholme, a drugie na Heleneborgsgatan przy Hornstull. Pierwsze było jasnym czteropokojowym mieszkaniem w wieżowcu z widokiem na wyspy Långholmen i Essingen. Tam Lisbeth mogłoby się podobać. Mieszkanie na Heleneborgsgatan okazało się norą z widokiem na sąsiedni budynek.
Problem w tym, że właściwie nie wiedziała, gdzie chce mieszkać, jak jej mieszkanie powinno wyglądać i jakie powinna mieć wobec niego wymagania. Nigdy wcześniej nie brała pod uwagę innej możliwości niż te czterdzieści siedem metrów kwadratowych na Lundagatan, gdzie spędziła swoje dzieciństwo i które dzięki ówczesnemu opiekunowi prawnemu Holgerowi Palmgrenowi uzyskała na własność, gdy ukończyła osiemnaście lat. Usiadła na zmechaconej sofie w pomieszczeniu będącym jednocześnie pokojem dziennym i gabinetem i zaczęła się zastanawiać.
Mieszkanie na Lundagatan było położone od podwórza, ciasne i nieprzytulne. Z sypialni miała widok na wyjście przeciwpożarowe na szczytowej ścianie budynku, z kuchni – na tyły domu stojącego od ulicy i piwnicę. Z pokoju dziennego widziała latarnię i kilka gałęzi brzozy.
Pierwszy warunek będzie więc taki, by z jej nowego mieszkania roztaczał się ładny widok.
Nie miała balkonu i zawsze zazdrościła bardziej zamożnym sąsiadom mieszkającym na wyższych piętrach, którzy spędzali ciepłe letnie dni przy zimnym piwie pod balkonową markizą. Drugi warunek będzie taki, by jej nowe mieszkanie miało balkon.
Jak powinno wyglądać? Pomyślała o mieszkaniu Mikaela Blomkvista – sześćdziesiąt pięć metrów kwadratowych jako jeden duży pokój na przerobionym strychu przy Bellmansgatan, z widokiem na ratusz i Slussen. Dobrze się tam czuła. Chciała mieć przytulne mieszkanie, łatwe w umeblowaniu i utrzymaniu. To trzeci punkt na liście jej wymagań.
Latami mieszkała w ciasnocie. Ponad dziesięciometrowa kuchnia mieściła stolik i dwa krzesła. Pokój dzienny miał dwadzieścia metrów. Sypialnia – dwanaście. Jej czwarty warunek, to aby jej nowe mieszkanie było przestronne, z wieloma szafami na ubrania. Chciała mieć prawdziwy gabinet i dużą sypialnię, w której mogłaby się wygodnie rozłożyć.
Jej łazienka to klitka bez okien, z kwadratowym szarym gresem na podłodze, niepraktyczną wanną do siedzenia i plastikową tapetą, która, ile by nie szorować, nigdy nie była naprawdę czysta. Lisbeth chciała mieć kafelki i dużą wannę. Chciała mieć pralkę w mieszkaniu, a nie we wspólnej pralni w jakiejś zatęchłej piwnicy. Chciała, żeby w łazience pachniało świeżością i chciała móc ją wietrzyć.
Potem odpaliła komputer i poszukała pośredników. Następnego ranka wstała wcześnie i odwiedziła Nobelmäklarna, firmę pośredniczącą w handlu nieruchomościami, która według niektórych cieszy się największym uznaniem w Sztokholmie. Włożyła wytarte czarne dżinsy, trapery i czarną skórzaną kurtkę. Podeszła do kontuaru i z roztargnieniem patrzyła na trzydziestopięcioletnią blondynkę, która właśnie zalogowała się na stronie firmy i zaczęła umieszczać na niej zdjęcia mieszkań. Wreszcie do Lisbeth podszedł mężczyzna około czterdziestki, krągły i o rzadkich rudych włosach. Zapytała o dostępne oferty. Przyglądał się jej zdumiony przez krótką chwilę, a następnie przybrał rozbawiony, rubaszny ton.
– No tak, młoda damo, a rodzice wiedzą, że zamierzasz wyprowadzić się z domu?
Lisbeth Salander w ciszy patrzyła na niego zimnym wzrokiem, póki nie przestał się podśmiewać.
– Potrzebuję mieszkania – wyraziła się jaśniej.
Mężczyzna chrząknął i zerknął na swojego kolegę.
– Rozumiem. Myślałaś już o czymś konkretnym?
– Chcę mieszkanie na Södermalmie. Musi mieć balkon i widok na wodę, co najmniej cztery pokoje i widną łazienkę z miejscem na pralkę. Oprócz tego zamykane pomieszczenie, gdzie mogłabym trzymać motocykl.
Kobieta przy komputerze przerwała pracę i zaciekawiona odwróciła głowę, by przyjrzeć się Lisbeth.
– Motocykl? – zapytał łysawy mężczyzna.
Lisbeth Salander przytaknęła.
– A można spytać… eee, jak się nazywasz?
Lisbeth przedstawiła się. Zapytała mężczyznę, jak on się nazywa, a ten przedstawił się jako Joakim Persson.
– No więc mieszkanie własnościowe w Sztokholmie trochę jednak kosztuje…
Lisbeth nie odpowiedziała. Pytała przecież, jakie mieszkania są w ofercie, natomiast informacja, że to trochę kosztuje, była zbędna i bez znaczenia.
– Czym się zajmujesz?
Lisbeth zastanawiała się chwilę. Formalnie miała swoją firmę. W praktyce pracowała jedynie dla Milton Security, ale przez ostatni rok robiła to bardzo nieregularnie, a od trzech miesięcy nie wykonała dla nich żadnego zlecenia.
– Obecnie niczym konkretnym – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Ach nie… zakładam, że chodzisz do szkoły.
– Nie, nie chodzę do szkoły.
Joakim Persson obszedł kontuar, przyjaźnie położył rękę na ramieniu Lisbeth i ostrożnie poprowadził ją do drzwi wyjściowych.
– No więc, młoda damo, zapraszamy serdecznie za kilka lat, ale przynieś wtedy trochę więcej pieniędzy niż to, co masz w śwince-skarbonce. Rozumiesz chyba, że kieszonkowe ci raczej nie wystarczy.
Uszczypnął ją dobrodusznie w policzek.
– Wróć koniecznie, to z pewnością i dla ciebie znajdziemy mały kącik.
Lisbeth Salander kilka minut stała na ulicy