Młyny boże. Jacek LeociakЧитать онлайн книгу.
powieści, przeciwnik emancypacji Żydów, przypomina bardziej robaka niż człowieka: „Stworzenie na długich, cienkich nóżkach, z utopioną spiczastą głową wśród ogromnych dwóch garbów z przodu i z tyłu”.
Świadectwo obłędnej siły antysemickich fobii w niepodległej już Rzeczypospolitej daje Alfred Döblin w relacji z podróży do Polski odbytej jesienią 1924 roku. W drodze powrotnej spotyka w pociągu „młodego polskiego nacjonalistę”. Polak ten
wobec Żydów żywi najczystszą nienawiść, przechodzącą w odrazę. […] nie wie nawet, czy warto ich do końca zniszczyć, porozbijać i wessać. Ma na ich temat jakieś potworne, przerażające urojenia. […] To wszystko saprofity, grzyby gnilne, grzyby, które się żywią ginącą tkanką, pasożyty. To rasa bakterii.
Maria Janion zastanawia się, gdzie przebiegała granica między antysemityzmem deportacyjnym a antysemityzmem eliminacyjnym, i pyta: „jak daleko posunęło się odczłowieczenie Żyda w polskiej prasie dwudziestolecia międzywojennego?”. W endeckich gazetach nagminnie pisano o Żydach per „insekty i gryzonie”, „wszy”, „pchły”, „karaluchy”, „szarańcza”, „trutnie”, „szczury” i „pająki”, „pejsate pluskwy”. Oto (tylko!) trzy przykłady. „Żydzi przedstawiają najbardziej zdegenerowaną i zdeprawowaną warstwę ludności. Zarodki tej gangreny przeszczepiają w społeczeństwo polskie” (Alojzy Tag, „Kuźnica” 1935, nr 2 – pismo ONR-Falangi).
Nalewki czekają dezynfekcji […], całe domy, bloki, ulice, trzeba burzyć […]. Wrzątku nie żałować, bo to wszystko brudne, zaplute, zażydzone i parszywe […]. A jeśli te wszystkie czarne republikany, karaluchy, demokraty chałatowe i pluskwy zechcą rozleźć się po całej stolicy – dam jeszcze jedną radę: […] otoczyć Nalewki wysokim murem. (W. Jocz, „Falanga” 1938, nr 28)
„Przegląd Katolicki” z 5 marca 1939 roku w korespondencji z Berlina pochwalał śmiałe pytania, które zadano sobie wobec „nowotworu żydowskiego w łonie niemieckiej macierzy”, wobec „ślepego i głuchego pierwotniaka”. Pytanie to brzmi: „Jakie prawo istnienia może mieć żydowski naród-karzeł? […] Co to za ludzie, którzy czarnym wężem chałatów opasali kulę ziemską?”.
Niech za epilog posłuży elaborat Stanisława Tworkowskiego Polska bez Żydów, wydany nakładem Stronnictwa Narodowego powiatu warszawskiego w 1939 roku, a więc w roku wybuchu II wojny światowej, która doprowadziła do Holokaustu. Stanisław Tworkowski aprobatywnie podsumowuje wielowiekową tradycję szerzenia nienawiści do Żydów, eksponując przede wszystkim katechezę i praktykę legislacyjną Kościoła rzymskiego. Żydzi porównywani są w cytowanych dokumentach z jadowitymi wężami, pasożytami i gryzoniami. Na przykład w uchwale synodu przemyskiego Kościoła katolickiego z 1723 roku czytamy:
Żydzi, ten gad jadowity, ci wygnańcy palestyńscy, którzy już zaleli całą Ruś i szerzą się po całym Królestwie Polskim, bogacąc się z krzywdy i wyzysku chrześcijan, pełni pychy, nienawiści i chytrości, stawiając sobie za główny cel swej przewrotnej działalności: podstęp, zbrodnie i wszelkiego rodzaju występki, bluźnierstwa, zniewagi i wyszydzanie tajemnic Wiary naszej świętej.
Z encykliki papieża Benedykta XIV z 1751 roku Tworkowski wybiera taki fragment:
Dowiedzieliśmy się od wiarygodnych osób, znających stosunki w Polsce, jako też z uskarżania się tych, którzy w tym Królestwie mieszkają, że się tak wielka liczba żydów rozmnożyła w Polsce, iż niektóre miejscowości, miasta i miasteczka […] wielką liczbą żydów napełnione tak dalece, że w nich mało co znajduje się chrześcijan. […] Z miłosierdzia do naszej społeczności przyjęci, tę nam zapłatę oddają według pospolitego przysłowia: mysz w torbie, wąż na łonie, ogień w ręku, zwykli swoim gospodarzom oddawać.
Pisałem tu nie o ideach, lecz o słowach. Wskazywałem niektóre sformułowania czy metafory wywodzące się ze wspólnej europejskiej tradycji. Te luźne zapiski na marginesach uczonych memoriałów, broszur politycznych czy bieżącej publicystyki powinny skłonić do bardziej systematycznych studiów i przemyśleń. Najgroźniejsze jest bowiem to, że trucizna, którą zawiera ten typ języka, jest bardzo często niedostrzegana i lekceważona. Ale taki język nie jest niewinny.
[4]
Tak więc piętnastego dnia siódmego miesiąca, kiedy zbierzecie plony ziemi, będziecie obchodzić święto Pana przez siedem dni. […] Weźcie sobie pierwszego dnia owoce pięknych drzew, liście palmowe, gałązki gęstych drzew i wierzb nadrzecznych. Będziecie się weselić przed Panem, Bogiem waszym, przez siedem dni. […] Przez siedem dni będziecie mieszkać w szałasach
– tyle Księga Kapłańska (23, 39–42). Sukot – Święto Namiotów – jest świętem radosnym, nawiązuje do wyjścia z Egiptu, stąd obowiązek budowania szałasów (kuczek), by przypomnieć wędrówkę do Ziemi Obiecanej. Świąteczny bukiet, nad którym odmawia się każdego dnia błogosławieństwo i potrząsa na cztery strony świata oraz ku górze i dołowi, składa się z czterech gatunków roślin, a są to: etrog (izraelska cytryna), lulaw (gałązka palmy), hadas (trzy gałązki mirtu), arawa (dwie gałązki wierzby). W 1917 roku pierwszy dzień Sukot przypadał w poniedziałek 1 października. Trwała wojna. Niemieccy Żydzi mieli problem ze zdobyciem niezbędnych w Święto Namiotów liści palmowych, które zawsze sprowadzali z Włoch. Ale włoski rząd zakazał ich wywozu. Transport utknął nad jeziorem Como, tuż przy granicy ze Szwajcarią. Wtedy naczelny rabin Monachium doktor Werner zwrócił się do nuncjusza apostolskiego w Bawarii z uprzejmą prośbą o pomoc. Nuncjuszem tym był wówczas Eugenio Maria Giuseppe Giovanni Pacelli, późniejszy papież Pius XII i Czcigodny Sługa Boży Kościoła katolickiego.
Ewangeliczna maksyma mówi: „Poznacie ich po owocach” (Mt 7, 16). W innym miejscu czytamy: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Ja dodam jeszcze: poznacie go po drobiazgu. Bo to w gruncie rzeczy była rzecz drobna na tle działań nuncjusza, odwiedzającego niestrudzenie jenieckie obozy i niosącego pomoc ofiarom wojny. Działań wywołujących zachwyt taką samarytańską postawą. A tu Żydzi proszą o liście palmowe. John Cornwell cytuje korespondencję nuncjusza Pacellego z kardynałem Enrico Gasparrim – watykańskim ministrem spraw zagranicznych i protektorem przyszłego papieża. Mistrzostwo w dyplomatycznej retoryce osiągnął Pacelli już podczas I wojny światowej. Tak referuje sprawę swojemu szefowi: „Izraelska wspólnota liczy na interwencję papieża w nadziei, że się wstawi w imieniu tysięcy niemieckich Żydów. Są oni przekonani o pomyślnym załatwieniu ich prośby”. To warstwa informacyjna. Później następuje delikatna, acz stanowcza sugestia, jak można by sprawie łeb ukręcić:
Akceptacja tej prośby byłaby moim zdaniem udzieleniem Żydom szczególnej pomocy nie w ramach praktycznych, konwencjonalnych, czysto cywilnych i naturalnych praw wspólnych wszystkim ludziom, lecz aktywnym, bezpośrednim wsparciem ich żydowskich obrządków religijnych. Odpowiedziałem więc uprzejmie wspomnianemu rabinowi, […] że pilnie poinformowałem Ojca Świętego o sprawie, niemniej wyraziłem wątpliwość, czy z uwagi na wojenne opóźnienia komunikacyjne Ojciec Święty nie spóźni się z wyjaśnieniem jej rządowi włoskiemu i czy otrzymam odpowiedź na czas.
Enrico Gasparri skwapliwie zgodził się z wykładnią Pacellego, podrzucając mu sprytny argument, że „Stolica Apostolska nie utrzymuje kontaktów dyplomatycznych z rządem włoskim” (traktaty laterańskie Watykan podpisał z Mussolinim w 1929 roku). Nuncjusz w liście z 28 września 1917 roku, na trzy dni przed rozpoczęciem święta Sukot, zawiadomił kardynała Gasparriego, że sprawa liści palmowych została załatwiona odmownie: „poinformował ustnie”, „najdelikatniej, jak można”, że nic nie może w tej sprawie zrobić, mimo najszczerszych chęci. Według