Эротические рассказы

Niepokorni. Vincent V. SeverskiЧитать онлайн книгу.

Niepokorni - Vincent V. Severski


Скачать книгу
z każdym dniem przybliżali powrót Wacława oraz wzmacniali nadzieję na dalszy rozwój własnej kariery i sute emerytury.

      W rzeczywistości pod kryptonimem „Sroka” kryło się źródło Wacława zwerbowane już dawno temu przez „lojalnych” oficerów i Tadeusz doskonale wiedział, że ono niczego nie nagrywa, chociaż jest blisko prezydenta i Bańkowskiego.

      Wycieki z obozu prezydenta były bardzo ważne, ale przed wyborami znacznie ważniejsza była dla Tadeusza szczelność Gabinetu i dlatego zanim oficjalnie zostanie wyznaczony kandydat, którego i tak już wybrał, należało przygotować kombinację sprawdzeniową, jak ją nazywał Wacław.

      Zadaniem Sroki w Pałacu było teraz tylko przypilnować, czy pojawi się BOR i zacznie szukać podsłuchów. Proste, ale skuteczne – utrzymywał Wacław, który w odróżnieniu od Tadeusza nie uważał szpiegów za głupców, ale nie próbował nakłonić go do zmiany zdania. Miał ku temu dobre powody.

      Sporządził listę punktacyjną, na której byli wszyscy członkowie Gabinetu. Co tydzień aktualizował ocenę każdej osoby, przyznając jej punkty od jednego do pięciu, co miało odzwierciedlać stopień zaawansowania podejrzeń.

      Od miesięcy listę otwierał profesor Grabski z Krakowa, a zamykał Lucjan Górski z Torunia, który z natury lubił uległość. W ubiegłym roku najbardziej podejrzany był wiceprzewodniczący partii, więc został „odcięty od tlenu”, jak mówił Wacław, i na jego miejsce przyszedł Grabski z partii Bańkowskiego, zabierając ze sobą całą swoją krakowską frakcję.

      – O ile znam Bańkowskiego, to jest bardzo prawdopodobne, że nam podstawił tego… Srokę. Tak, to taki właśnie człowiek. Trzeba by się zastanowić, jak ich sprowokować, może się czymś zdradzą – zaczął profesor Grabski. – A ten Sroka to kim tam właściwie jest, skoro może tak łatwo zakładać podsłuchy w Pałacu? Przecież powinienem go znać i z pewnością mogę zweryfikować jego wiarygodność. Tak. Znam tam przecież wszystkich… Kurlandzki?

      – To teraz nieistotne – odparł Tadeusz i spojrzał na przyjaciela.

      Trzy punkty dla profesora… – pomyślał Wacław – znowu.

      Bo to był Kurlandzki.

      Doronin przez dwie minuty szukał czegoś w komputerze, aż w końcu na ekranie pojawiło się niewyraźne czarno-białe zdjęcie z jakimiś napisami i cyframi. Wyciągnął mały czarny notatnik Moleskine zapinany na gumkę i zielony długopis. Pochylił się niżej nad laptopem i otworzył notatnik.

      – To jest plac Preobrażeński w Petersburgu – zaczął cicho.

      – Co? – zapytał Jagan.

      – Plac Preobrażeński… Nie słyszysz?

      – Cicho mówisz.

      – Cicho? – zdziwił się Doronin. – Pierwszy raz ktoś mi na to zwraca uwagę, ale dobrze, będę mówił głośniej. – Napił się herbaty i ciągnął: – To jest film z kamery w podstawce samochodowej na parkingu przed soborem. Dziesiąta rano. Jakość taka, jak widzisz, czyli do dupy. Zresztą pogoda też była kiepska. Jest też film z drugiej kamery, ale jakość jeszcze gorsza. Robiła miejscowa FSB, więc rozumiesz…

      – Nie.

      – Nieważne. Słuchaj pilnie, bo przed naszym wyjazdem jutro…

      – Jutro? – Jagan nie krył zaskoczenia. – Dokąd? Muszę się przygotować…

      – Do Finlandii jedziemy.

      W plecy Jagana mocno wbiły się smocze pazury, aż syknął. Na sam dźwięk słowa „Finlandia” wezbrały w nim najgorsze myśli i chociaż nigdy nikogo tam nie zabił, to czuł do tego miejsca wyjątkowy wstręt. Najpierw zdarzenie z Tatarem i ucieczka przez Wyspy Alandzkie, a potem nieudana akcja na fińskim promie z polskim konwertytą i Bogajewami. Wszystko razem tworzyło aurę klęski i poniżenia, a to była najgorsza kombinacja wrażeń, jaka mogła go dotknąć. Jagan z całego serca nienawidził przegrywać, a jeszcze bardziej – dawać sobie pluć na plecy. Finlandia, Szwecja… te nazwy sprawiały, że natychmiast zaciskał szczęki, a smoka przeszywał dreszcz. Chciał już splunąć, ale się powstrzymał, bo musiałby pójść do toalety, więc tylko powtórzył sobie w duchu trzy razy „bladź, bladź, bladź”, a potem jeszcze raz „pierdolona bladź”, i poczuł, jak smok znowu się spina.

      Sytuacja nie wyglądała dobrze i choć był to dopiero początek, Jagan od razu pomyślał, że Doronin ze starcia z Popowskim nie wyjdzie żywy.

      – Świetnie! – odparł. – Świetnie… bladź… Znam ten kraj. Kompletna dzicz.

      – Według naszego SIGINT-u Popowski wysłał z Moskwy na numer telefonu w Polsce esemesa, w którym wyznaczył komuś spotkanie na tym właśnie placu i podał kolejne zapasowe miejsce, za dwa dni, na Szpalernej pięćdziesiąt sześć. Potem jego telefon zamarł. FSB obstawiła oba miejsca, lecz Popowski w żadnym z nich się nie pojawił.

      – Pułkownik nie wyłożyłby się tak łatwo. Jesteście na niego za ciency.

      – Dobrze, chorąży, dobrze. – Doronin z uznaniem pokiwał głową. – Dobrze myślisz. Ale nasi też potrafią dobrze myśleć.

      – To się okaże.

      – Albo było to zbyt naiwne, by mogło być prawdziwe, albo genialne w swojej prostocie. Nie można jednak okłamać kogoś, kto spodziewa się kłamstwa – ciągnął Doronin.

      – Że co? – zdziwił się Jagan. – Nie rozumiem.

      – Nieważne. – Kapitan nie zamierzał rozwijać myśli, bo nie miał na to czasu, niemniej doceniał przewrotną inteligencję Jagana. – Telefon do Polski to też mogła być zasłona, zaplanowana zmyłka. Popowski przecież był naczelnikiem Wydziału Polskiego, więc musiał się spodziewać, że to trop, którym za nim pójdziemy. Numer mógł być w Polsce, ale rozmowa została przekierowana dalej… na przykład do Londynu…

      – Popowski jest zdrajcą czy dezerterem? – zapytał niespodziewanie Jagan. – To dla mnie spora różnica, no bo jak zdradził, to miał powód, a jak zdezerterował, znaczy, że tchórz.

      – Mniejsza o to, mamy na niego zlecenie i musimy je wykonać.

      – I dlatego muszę wiedzieć, czy zwierzę będzie uciekać, czy przygotuje obronę.

      – Wróćmy do sprawy – zbył go Doronin, ale usłyszana przed chwilą uwaga mocno go zastanowiła. W swojej prostocie była przenikliwa i inspirująca. – W Moskwie musiał mu ktoś pomagać, ale tym zajmuje się inny zespół. Popowski znikł w Petersburgu bez śladu. Właściwie to ślad jest, bardzo niewyraźny, ale to nasza jedyna nadzieja. Być może Jasieniewo wie coś jeszcze, czego ja nie wiem, i wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak było. Możliwe, że znamy tylko fragment większej całości, i to wcale nie najważniejszy. Złudzenie to brat halucynacji, a w wywiadzie jedno od drugiego jest czasem nie do odróżnienia, więc żeby nie oszaleć, nie warto się nad tym zastanawiać.

      – Że co?

      – Nieważne. Musimy zbadać nasz ślad, i tyle. Zobacz to… tutaj. – Doronin uderzył parę razy w klawiaturę i na ekranie pojawiło się nowe zdjęcie. – Widzisz ten samochód? To zdjęcie z przejścia granicznego Torfianowka–Vaalimaa, a to jeep cherokee na fińskich numerach dyplomatycznych. Samochód należy do szyfranta Stanisława Kostki z polskiej ambasady, ale podróżowali nim Robert i Anna Majewscy, polski konsul z Helsinek z żoną. Dziwne?

      – Eee… nie wiem… Dziwne? – Jagan, pochylony, przyglądał się fotce.

      – Samo w sobie może niekoniecznie, ale są kolejne ciekawostki, które zagęszczają obraz…

      – Co robią?

      – Ludzie


Скачать книгу
Яндекс.Метрика