Niepokorni. Vincent V. SeverskiЧитать онлайн книгу.
powinna być z przodu samochodu, bo po co dupie zęby? Powiedz to tym waszym zakichanym technikom. – Jagan mówił spokojnie, bez emocji, ale w rzeczywistości był wkurzony, no i chciał trochę Doronina ustawić. Dopiero zaczynali i musiał mu pokazać, kto tak naprawdę jest dowódcą. Nie zaszkodzi przecież, pomyślał i zapytał: – Jest wszystko, co spisałem w Moskwie? Bo stąd nie widzę.
– Jest.
– Na pewno?
– Na pewno – odparł z przekonaniem Doronin, więc Jagan zawahał się i pomyślał, że może jednak powinien sprawdzić, bo w końcu od zawartości tego schowka zależy powodzenie misji, ale wbrew sobie nic już nie powiedział, tylko uruchomił silnik.
Przed nimi było trzysta dziesięć kilometrów do Tallinna, jakieś trzy i pół godziny jazdy, ale Jagan wyliczył, że trzy piętnaście. Prom „Superstar” do Helsinek odchodził o szesnastej trzydzieści, pozostał im więc spory zapas czasu. W Helsinkach mieli być o osiemnastej trzydzieści.
Jechali w ciszy, każdy skupiony, ale nie nad swoją częścią planu, lecz nad tym, co miał zrobić partner: czy zawiedzie i – co najważniejsze – jak postępować, jeśli jednak zawiedzie, i każdy z nich miał na tę okoliczność inny plan.
Jagan ciągnął po autostradzie A3 równo dziewięćdziesiąt dziewięć kilometrów na godzinę i ani przez chwilę nie przekroczył setki.
Kiedy minęli kanał Jurgi, zaczął padać śnieg z deszczem i płaski, szarobiały krajobraz za oknem stał się jeszcze bardziej ponury i depresyjny. Jagan tego nie widział, ale kapitan Rudolf Doronin wpatrzony w horyzont poczuł, że powinien wziąć lekarstwo. Wyciągnął małe pudełeczko i bez popijania połknął tabletkę, już drugą tego dnia.
Początkowo nie chciał się podjąć misji pościgowej za Popowskim, bo rozkazy były jasne i nie pozostawiały wątpliwości, co ma zrobić. Kiedy jednak wszystko dokładnie przemyślał i podsumował argumenty za i przeciw, wynik nie pozostawiał mu wyboru. Od tego czasu zaczął brać coraz więcej prozacu, by wyraźniej czuć całe dobro i siłę zła, które mu się jawiło z każdą kolejną tabletką. Już od dawna nie mógł sobie poradzić sam ze sobą, ale teraz wiedział, że musi to zrobić i jeśli nie zapanuje nad swoimi emocjami, zginie.
O osiemnastej czterdzieści zjechali z promu w Helsinkach i udali się prosto na Kulosaari. W ciągu pół godziny zjeździli całą wyspę wzdłuż i wszerz, czasami przeciskając się wąskimi uliczkami i drogami. Zajrzeli w każdy zakątek, sprawdzili drogi wyjazdu, posterunek policji, zabezpieczenie ambasady irackiej i ukraińskiej. Na koniec Jagan zmierzył grubość lodu w fiordach i z zadowoleniem stwierdził, że w razie konieczności ucieczki ich samochód powinien bez przeszkód wydostać się z wyspy w dowolnym kierunku.
– Dobre pół metra lodu… idealnie gładka tafla – powiedział do Rudolfa, uderzając mocno stopą w lód. – Ale mogą być dziury, więc trzeba uważać. Samochód nie może stać na lodzie i musimy szybko przejechać… najlepiej tam… – ręką wskazał majaczącą w oddali ciemną linię upstrzoną światełkami – jak zaplanowaliśmy, ale może będziemy musieli improwizować. Dobrze, że jutro będzie pełne zachmurzenie i noc bezksiężycowa.
Nie licząc drobnych poprawek, wszystko zgadzało się idealnie z planem przygotowanym w Moskwie. Teraz musieli sprawdzić teren pieszo i znaleźć bezpieczne miejsce, w którym będą mogli wykonać zadanie.
Postanowili obejść wyspę po lodzie od strony morza, by znaleźć odpowiedni safe house, dokąd będą mogli przewieźć delikwenta. Jagan uznał, że dom nad brzegiem zamarzniętego fiordu będzie najlepszym rozwiązaniem, szczególnie jeśli ma się do dyspozycji land rovera. Do takiego miejsca trudniej też byłoby podejść niezauważenie.
Jagan dobrze wiedział, czego chce. Kulosaari wyglądała jak wymarłe miejsce, wprost idealne do operacji, jaką mieli przeprowadzić, i właśnie to niepokoiło go najbardziej. Spokój usypia czujność i jest złudny, bo zawsze jest ktoś, kto cię obserwuje – uważał.
Posuwali się po lodzie jak dwa cienie w odległości stu metrów od brzegu. Co jakiś czas się zatrzymywali i Jagan lustrował przez lornetkę nadbrzeżne domy.
– Ten jest dobry – wskazał w końcu ręką i podał lornetkę Doroninowi. – Zaciemniony, wokół złożone są materiały budowlane. Pewnie jest w remoncie… albo jakiejś przebudowie. Byłby idealny. Trzeba tylko sprawdzić od strony lądu.
– Blisko polskiej ambasady… – odparł Doronin, nie odrywając lornetki od oczu.
– Sześćdziesiąt dwa metry.
– Wystarczy.
– Musimy mieć jeszcze jedno takie miejsce w zapasie – dodał Jagan i ruszyli dalej.
O wpół do pierwszej Jagan doszedł do wniosku, że wszystko jest gotowe. Następnego dnia sprawdzą jeszcze raz i będą mogli przystąpić do akcji. Dziwiło go jedynie, że Doronin na wszystko się godził, nie oponował, zachowywał się, jakby oddał dowodzenie chorążemu i był gotów posłusznie wykonywać jego polecenia. Nie odzywał się prawie w ogóle, czasami jedynie gadał coś do siebie. Jagan nie lubił, jak ktoś dziwnie się zachowuje, a szczególnie mruczy pod nosem, więc zaczął się poważnie zastanawiać, co kombinuje kapitan.
Mieli zarezerwowany pokój w Forenom Aparthotel w Herttoniemi, niecały kilometr od Kulosaari. Hotel sprawdzony, bezpieczny, bez obsługi. Idealny dla szpiegów, jak powiedział Doronin, ale Jagan mimo wszystko wolał obejść budynek i sprawdzić osobiście wszystkie wyjścia i otoczenie. Plan ucieczki jest zawsze ważniejszy niż plan ataku – zwykł powtarzać. Wprawdzie nie było tak idealnie, jak mówił kapitan, ale nie mógł też powiedzieć, że jest źle, więc wrócił do pokoju częściowo usatysfakcjonowany.
Zjedli kupione na promie kanapki z tuńczykiem i salami, wzięli jeden po drugim prysznic i kiedy już leżeli w łóżkach, Jagan wyciągnął z torby butelkę kozackiej wódki, odkręcił wprawnym ruchem i zaproponował Doroninowi szklaneczkę przed snem.
– A jednak przewiozłeś rosyjską wódkę… – Kapitan się zawahał. – Jak to zrobiłeś?
– Są metody. Nie uczą was tego w szkole szpiegów? To jak wy chcecie ojczyzny bronić, skoro nie potraficie zrobić takich prostych rzeczy! Pijecie potem te zachodnie świństwa i w dupie wam się przewraca. Na robocie musi być rosyjska wódka, bo to nasza dusza w płynie. – Jagan chciał już nalać do drugiej szklanki, ale Doronin zakrył ją ręką. – Co? – zapytał chorąży zdziwiony, z szeroko otwartymi oczami. – Chory?
– Mam malarię… biorę leki – skłamał Doronin.
– Hm… malarię… Rosyjska wódka może tylko pomóc. Nie ma lepszego lekarstwa, szczególnie na ból rosyjskiej duszy. Może ty masz ból duszy, kapitanie, a nie tę… hm… – Jagan zabrał butelkę i skomentował: – Malaria… choroba dzikich.
Wypił swoją wódkę duszkiem i zgasił światło.
– Nie myjesz zębów? – zapytał Doronin z ciemności.
– Po kozackiej wódce? – odparł oburzony Jagan. – Zgłupiałeś? Nigdy. Nic gęby lepiej nie czyści… i duszy. – Po chwili dodał pewnym siebie tonem: – Przynajmniej potem człowiek nie głupieje i nie choruje.
Spodobała mu się ta metafora i nim zasnął, pomyślał, że warto się nad tym tematem jeszcze kiedyś zastanowić. Może powinienem zacząć pisać? Muszę porozmawiać z Galą.
Szybka akcja z Konradem w saabie jakby dodała jej sił, a jednocześnie tak rozluźniła napięcie, które trzymało ją nieustannie przez ostatnie dni, że Sara przespała całą noc równo i spokojnie, chociaż po raz pierwszy w życiu miała na sobie flanelową piżamę. Nigdy jej nie używała, bo nie lubiła pospiesznie rozbierać się