Эротические рассказы

Niewierni. Vincent V. SeverskiЧитать онлайн книгу.

Niewierni - Vincent V. Severski


Скачать книгу
mocno ścisnął jego palec i przeszło mu przez myśl, że chce go obciąć. Jednak dotknął nim czegoś płaskiego, jakby szkła. Po chwili poczuł to samo drugą ręką. Zorientował się, że zdejmują mu odciski palców.

      – Panowie z FSB czy GRU?

      – Jak się nazywasz? – zapytał znów spokojnym głosem ten sam człowiek. – Skąd się tu wziąłeś?

      – Jestem najzwyklejszym złodziejem, typowym Czeczenem – próbował ironizować przesłuchiwany. – U mnie cała rodzina taka… sami złodzieje i dużo nas. Oj, dużo!

      W tym momencie ktoś zerwał mu kaptur z głowy i więzień zobaczył twarz trzydziestoparoletniego blondyna o regularnych rosyjskich rysach, z włosami związanymi w koński ogon.

      – Już cię gdzieś widziałem, złodzieju! – rzucił Jagan i mokrą szmatą wytarł mu krew z twarzy.

      Skierował w jego stronę iPhone’a i zrobił zdjęcie.

      – Masz! – Podał telefon Gruzowowi. – Wyślij to i niech Moskwa odpowie jak najszybciej. Zaraz zobaczymy, co to za złodziej kaukaski.

      Mężczyzna na krześle próbował się obrócić i zobaczyć, co dzieje się za jego plecami.

      – Nie wierć się! – Jagan uderzył go otwartą dłonią w twarz. – Masz owsiki czy co?!

      – Dzwonił do kogoś, kto był w promieniu trzystu metrów. Siatka w Groznym nie jest gęsta… – oznajmił Jura Kosow, trzymając przy uchu telefon.

      – Zapytaj, do kogo należy numer – rzucił Zaricki i Kosow powtórzył pytanie do słuchawki.

      Jagan wziął za ramię Zarickiego i Kosowa i poprowadził ich do drugiego pokoju. Gruzow został za plecami mężczyzny, pilnując go i paląc papierosa.

      – Ty tu dowodzisz! – zwrócił się Jagan do Zarickiego z pełnym szacunkiem. – Ale nie rozmawiajmy przy nim, po kiego ma wiedzieć, co robimy.

      – To ktoś od Muhamedowa. Nie ma najmniejszej wątpliwości – stwierdził Kosow.

      – Jasne! – dodał Zaricki.

      – To szpica Muhamedowa. Przyszedł skontrolować, czy lokal jest bezpieczny. Na korytarzu sprawdził łączność i po wejściu miał pewnie dzwonić jeszcze raz. Muhamedow jest w Groznym. To pewne – krótko zanalizował sytuację Jagan.

      – Jasne! – powtórzył z lekkim podnieceniem Zaricki. – Trzeba uruchomić wszystkich naszych ludzi w mieście i na posterunkach w okolicy!

      – Właśnie! – dorzucił Kosow.

      – Jeżeli mamy namierzyć Muhamedowa, to trzeba szybko zająć się tym śmieciem. Może coś wie – włączył się Jagan. – Ostro! – dodał i spojrzał na nich obojętnie.

      – Ty masz największe doświadczenie, Andriej. Zostawiamy to tobie. – Kosow wolał nie uczestniczyć w przesłuchaniu, które mógł sobie wyobrazić po krótkiej rozmowie Jagana z Czeczenem. Zawsze trzymał się z dala od tortur i sama myśl o nich napawała go obrzydzeniem.

      Jagan natychmiast zrozumiał, co Jura miał na myśli, i zachciało mu się śmiać. Jednocześnie odebrał to jako pierwszy poważny sygnał, że Kosow może być mięczakiem. W takiej robocie, jaką wykonywali, mazgaj i mięczak we własnych szeregach jest większym zagrożeniem niż wróg.

      Tatar taki nie był – pomyślał z przekonaniem. Kosow musi się jeszcze dużo nauczyć. Już po pierwszych słowach Czeczena było widać, że nawet najostrzejsze bicie nic tu nie da. Takie metody są dobre na zwykłych zbójów, ale nie na ludzi Muhamedowa. Co prawda miło jest czasem komuś przywalić, szczególnie jak państwo za to płaci i nie ma kary, tyle że skutek jest z reguły wątpliwej jakości. No, może trochę dyscyplinuje klienta, ale to za mało.

      – A może on przyszedł tylko po ten pistolet? – zapytał Zaricki.

      Jagan już wychodził z pokoju, lecz na ułamek sekundy zatrzymał się w drzwiach i poczuł, jak smokiem wstrząsnął dreszcz. Jakby te słowa go obudziły. Pomyślał z niepokojem, że to, co powiedział Zaricki, może być prawdą, a on o tym zapomniał. Dopiero jego kolorowy smok musiał mu przypomnieć tę prostą prawdę.

      – Może… – rzucił krótko i wyszedł.

      Gdy wrócił, Gruzow wciąż stał za plecami Czeczena i palił papierosa.

      Jagan wziął krzesło, postawił je oparciem w stronę więźnia i usiadł okrakiem. Przez chwilę obserwował Czeczena. Ten uśmiechnął się do niego i puścił oko, po czym splunął mu siarczyście krwią pod nogi.

      – Głupi jesteś, dżygit – skwitował Jagan. – Mówisz, że nawet jak cię zabiję, to nic mi nie powiesz, czy tak? Mógłbym ci teraz pierdyknąć w łeb i musiałbyś go sobie zbierać ze ścian. Ale poczekam. Może się za chwilę okazać, że nie jesteś ze złodziejskiego klanu. Na tę okoliczność będę miał dla ciebie inną propozycję. Pomyślisz… zastanowisz się… wtedy zobaczymy. – Jagan mówił spokojnie, z przekonaniem. – A jak nie… zawsze mogę cię walnąć.

      – Sam się wal! – hardo odpowiedział Czeczen i znów splunął na podłogę.

      – Co ty masz taki ślinotok, dżygit? Plujesz i plujesz. W domu też tak robisz? Plujesz na swoje klepisko? Wieprzowina jesteś niemyta islamska… źle skończysz!

      Czeczen plunął mu teraz w twarz.

      – Wiedziałem, że nie lubisz wieprzowiny – spokojnie powiedział Jagan i starł krwawą plwocinę z czoła. – Teraz ja na ciebie napluję, dobra? – Zaczął charczeć i chrząkać, zbierając ślinę, po czym wydął policzki i z całej siły splunął Czeczenowi w twarz. – Co… nie masz czym się wytrzeć? – zapytał złośliwie. – Obliż się.

      – Chodź, coś mamy – oznajmił podnieconym głosem Zaricki, wchodząc do pokoju.

      – Przepraszam pana na chwilkę. Zaraz wracam – odezwał się Jagan do Czeczena i wstał z krzesła.

      Gdy tylko przestąpił próg sąsiedniego pokoju, zobaczył rozpromienionych Zarickiego i Kosowa.

      – Mamy sporo szczęścia – zaczął Jura. – To Zelimhan Ahmetow!

      – To znaczy… kto? – zapytał Jagan.

      – Weteran z Budionnowska i organizator z Dubrowki…

      – Niemożliwe! – wtrącił podniesionym głosem Jagan. – To po prostu wspaniale! Jednak jest sprawiedliwość na tym świecie!

      – Teraz jest w bandzie Muhamedowa – ciągnął Jura. – Ale nie wiadomo, czym się zajmuje…

      – Wiemy za to, że ma rodzinę… żonę i dwoje dzieci w Dagestanie – dodał Zaricki. – Opiekują się nimi jego brat i ojciec… ukrywają się pod Machaczkałą… wiemy, gdzie są…

      – No to go mamy, bladź! Szejk szejków Ahmetow ma teraz problem. Poważny! Będzie pluł sobie krwią w brodę, że dał się wziąć żywcem. – Jagan i smok nie potrafili opanować radości, a nikt, ani Jura, ani Zaricki, ani Gruzow, nie wiedział, że ma on za Dubrowkę rachunki do wyrównania.

      Jagan podszedł do stołu i wyjął z pudełka złoty pistolet z diamentami. Przez chwilę ważył go na otwartej dłoni, jakby wstydził się zacisnąć dłoń na rękojeści. Uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od wielu miesięcy, choć Zaricki i Kosow tego nie wiedzieli, i schował tetetkę do kieszeni.

      Wszedł do pokoju, gdzie Gruzow stał posłusznie za Czeczenem, tak jak go zostawił kilka minut temu, i dalej palił papierosa.

      – Nie będziesz już pluć? – zapytał Jagan i przysiadł na krześle jak poprzednio.

      – Szkoda mojej krwi na taką sobakę niewierną – wymamrotał Czeczen.

      – No


Скачать книгу
Яндекс.Метрика