Teoria spiskowa. Stanisław MichalkiewiczЧитать онлайн книгу.
się proporcje wymiany wichajstrów na wszystkie pozostałe towary. Z tego punktu widzenia pieniądz jest takim samym towarem jak każdy inny — on tylko lepiej niż pozostałe nadaje się do porównywania wartości wszystkich towarów — zatem skoro na rynku „w krótkim czasie” aż dziesiąciokrotnie wzrasta ilość pieniądza, a ilość pozostałych towarów nie przyrosła w takim tempie, to zgodnie z prawem podaży i popytu pogarszają się proporcje wymiany pieniądza na wszystkie pozostałe towary. Innymi słowy — rosną ceny wszystkich towarów. Ten wzrost nazywa się inflacją, która niekiedy bywa nazywana „podatkiem emisyjnym”, czyli rodzajem haraczu pobieranego przez banki pod prestekstem emisji pieniądza. Jeśli, dajmy na to, inflacja wynosi 10 procent rocznie, to oznacza, że banknot 100–złotowy, który 1 stycznia jest wart 100 — 31 grudnia jest wart już tylko 90, co oznacza, że każdemu posiadaczowi każdego banknotu 100–złotowego (i odpowiednio innych nominałów), ktoś ukradł 10 zlotych bez przerywania snu. Kto? Ano ten, kto tę walutę wyemitował i zmusił ludzi do posługiwania się nią na podstawie przepisów o prawnym środku płatniczym. Innymi słowy — mechanizm inflacyjny, uruchamiany przez banki „kreujące” pieniądz z niczego polega na zmuszeniu wszystkich do składania się na zyski banków. Nie wypłukują one zatem złota z powietrza, tylko z portfeli i kieszeni ludzi zmuszonych do używania produkowanej przez nie waluty.
W niewoli finansowych grandziarzy
Ale inflacja nie jest jedynym sposobem rabunku przez przestępczą zmowę banków z rządami. Jeszcze bardziej wydajnym narzędziem jest dług publiczny. Ponieważ w państwach demokratycznych nie istnieją mechanizmy zapobiegające rozrzutności rządów, budżety państwowe uchwalane są z deficytem, co najwyżej ograniczonym do wysokości uznanej za „przyzwoitą”. Za taką wysokość uchodziła w swoim czasie tzw. „kotwica budżetowa”, to znaczy — deficyt nieprzekraczający 30 mld złotych. Te roczne deficyty mają jednak to do siebie, że stopniowo kumulują się w rosnący dług publiczny, którego powiększanie wkrótce staje się jedynym sposobem podtrzymywania iluzji płynności finansowej państwa. Wymaga to jednak nadskakiwania „rynkom finansowym”, vulgo grandziarzom, a poza tym „obsługiwania” tego długu. Na przykład koszty obsługi długu publicznego Polski w roku 2012 przekroczyły 43 mld złotych, co oznacza, że na jednego obywatela rzeczywiście mieszkającego w naszym nieszczęśliwym kraju przypada około 1200 złotych rocznie tylko z tego tytułu. Oznacza to również, że typowa, 5–osobowa rodzina, tylko z tytułu obsługi długu publicznego musi zapłacić lichwiarskiej międzynarodówce około 6 tysięcy złotych rocznie. Te koszty z roku na rok systematycznie wzrastają, w związku z czym można bez żadnej przesady powiedzieć, że nasi Umiłowani Przywódcy podtrzymują iluzję płynności finansowej państwa za cenę wpędzania własnych obywateli w coraz głębszą niewolę lichwiarskiej międzynarodówki. Istota niewolnictwa nie polega bowiem na tym, że właściciel swego niewolnika bije, krzyczy na niego, czy go przezywa, ale na tym, że niewolnik musi na swego pana pracować, to znaczy oddawać mu bogactwo, jakie swoją pracą wytwarza. Biorąc pod uwagę wysokość średniej płacy w gospodarce (3400 zł), to znaczy, że tylko z tytułu obsługi długu publicznego lichwiarska międzynarodówka zabiera polskiemu obywatelowi jedną szóstą rocznego zarobku. Jeśli dodamy do tego straty, jakie obywatel ten ponosi z tytułu inflacji, to wysokość haraczu dla finansowych grandziarzy zaczyna niepokojąco zbliżać się do 10 procent, czyli feudalnej dziesięciny. A przecież koszt obsługi długu publicznego nie obejmuje sumy dłużnej, która też rozkłada się na każdego obywatela. Wprawdzie na skutek kreatywnej księgowości i zmiany sposobu liczenia długu publicznego nasi Umiłowani Przywódcy ukrywają przed nami prawdziwy stan rzeczy, ale mimo to wiemy, iż na przełomie sierpnia i września br. dług publiczny Polski przekroczył 1000 miliardów złotych i powiększa się z szybkością ok. 10 tys. zł na sekundę. Zatem z tytułu należności głównej na każdego obywatela mieszkającego w Polsce przypada około 30 tysięcy złotych. Jeszcze kilkadziesiąt lat takiego procederu i „bankierstwo” przechwyci własność wszystkich ludzi na świecie, podobnie jak w starożytności biblijny Józef egipski, dzięki operacjom podatkowym i finansowym, w ciągu 14 lat przejął nie tylko własność mienia, ale również samych Egipcjan, z których uczynił niewolników faraona.
Kabalarstwo noworoczne
10.01.2014 r.
Jak zwykle pod koniec starego roku i na początku roku nowego głos zabierają prorocy, próbujący przewidzieć, co też nas w nadchodzącym roku czeka. Toteż w żydowskiej gazecie dla tubylczych Polaków zabrał głos prorok mniejszy w osobie pana red. Jacka Żakowskiego i prorokuje, aż miło, to znaczy — aż niemiło. A wszystko z powodu metody, jaką do swoich proroctw mniejszych zastosował, to znaczy — kabały. Kabała, jak wiadomo, polega na rozmaitych kombinacjach z literami i liczbami. Kombinacje te pozwalają osiągnąć wiedzę tajemną; na przykład kiedy dodamy wszystkie biblijne samogłoski i spółgłoski, następnie z uzyskanej w ten sposób sumy wyciągniemy pierwiastek kwadratowy, od którego odejmiemy roczną światową produkcję parasoli, to uzyskany wynik może odsłonić przed nami przepastne wyżyny. W takiej sytuacji przepowiadanie proroctw mniejszych nie jest zadaniem specjalnie trudnym, więc nic dziwnego, że ścisłe kierownictwo powierzyło je panu red. Jackowi Żakowskiemu. Z faktu, że nadchodzi rok 2013, wyciągnął on wnioski pesymistyczne. Nasz nieszczęśliwy kraj zostanie mianowicie dotknięty kryzysem gospodarczym i politycznym.
Oczywiście proroctwa, zwłaszcza mniejsze, trzeba dodatkowo objaśniać, zatem czy to znaczy, że rządowi zabraknie pieniędzy? To znaczy, że wprawdzie sam będzie mógł się wyżywić, ale już nie będzie mógł udelektować finansowo wszystkich okupujących nasz nieszczęsliwy kraj bezpieczniackich watah. Wprawdzie robi, co może, uruchamiając spółkę „Inwestycje Polskie” w charakterze żerowiska dla razwiedki, ale czy to wystarczy, jeśli zabraknie pieniędzy? A jeśli nie wystarczy, jeśli rząd nie potrafi finansowo udelektować okupujących nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackich watah, to one zwijają nad nim ochronny parasol. A jak one zwijają nad nim ochronny parasol, to nagle niezależne media odkrywają, że te wszystkie spiżowe postacie, ci wszyscy prezydenci, premierzy, Umiłowani Przywódcy, to żałosne popychadła, w których nie ma ani krzty majestatu czy charyzmy. A kiedy na skutek zwinięcia ochronnego parasola niezależne media to odkrywają, to wtedy nieubłagany palec powinien wskazać winowajcę („kogut winien, więc na niego; on sprawcą wszystkiego złego! On źle poradził, on grad sprowadził, on czas rozziębił, on zasiew zgnębił” — pisał o takich rzeczach już w XVIII wieku pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki). Zanim jednak nieubłagany palec wskaże winowajcę, bezpieczniackie watahy muszą się naradzić, żeby przygotować odpowiednią podmiankę na politycznej scenie. No dobrze — a jaka podmianka jest odpowiednia? A taka, żeby na mikrocefalach sprawiała wrażenie nowości, ale tak naprawdę — żeby wszystko zostało po staremu, to znaczy — żeby utrzymać bez żadnych zmian ekonomiczny model kapitalizmu kompradorskiego, przy którego pomocy bezpieczniackie watahy od 1989 roku rabunkowo eksploatują nasz nieszczęśliwy kraj i zasoby jego mieszkańców. Warto zwrócić uwagę, że chociaż na przestrzeni ostatnich 22 lat zmieniło się tyle rządów reprezentujących nawet przeciwstawne orientacje polityczne, to model kapitalizmu kompradorskiego, w którym o dostępie do rynku i możliwościach działania na rynku decyduje przynależność do sitwy, której najtwardsze jądro tworzy wojskowa razwiedka z PRL–owskimi korzeniami — że ten model przez cały ten czas ani drgnął. Oczywiście tego wszystkiego w proroctwach mniejszych pana red. Żakowskiego nie ma, bo gdyby tylko spróbował w ten sposób prorokować, to „dałaby świekra ruletkę mu!”. Toteż prorokuje tylko tak ogólnie, kończąc zresztą wesołym oberkiem w postaci przepowiedni, że po nocy następuje dzień, a po trzynastce — czternastka. I słuszna jego racja, bo nie da się ukryć, że jeśli tylko uda nam się szczęśliwie przeżyć rok 2013, to zaraz potem wkroczymy w rok 2014, który widać, według kabały, ma być lepszy od swego poprzednika.
Czy jednak uda nam się nadchodzący rok szczęśliwie przeżyć? To już nie jest takie pewne, nie tylko po deklaracji prezydenta Obamy,