Herrenvolk po żydowsku. Stanisław MichalkiewiczЧитать онлайн книгу.
w drugim wyrażono „poważne zaniepokojenie eskalacją napięcia między Izraelem a Strefą Gazy”. „W szczególny sposób” potępiono „ataki rakietowe przeprowadzone z terytorium strefy na południowy Izrael, w wyniku których ucierpieli izraelscy cywile”.Grudzień 2011w Belwederze zapalono świece chanukowe. W uroczystości udział wzięła małżonka prezydenta Anna Komorowska. Minister Jacek Michałowski powiedział: „Chanuka w Belwederze to znak, że w wolnej Polsce jest miejsce absolutnie dla nas wszystkich, że jest miejsce do wspólnego świętowania. (…) Polska się zmienia. Zmieniają się też relacje pomiędzy Polakami a Żydami, zmieniają się na o wiele lepsze, zmienia się to radykalnie”…
Fejginięta znowu smrodzą?
Stefan Kisielewski zanotował w swoich „Dziennikach” taką oto anegdotę. Dyrektor szkoły w czasie lekcji spotyka na boisku ucznia Aaronka. — Dlaczego nie jesteś w klasie? — Bo logiki nie ma — odpowiada Aaronek. — Jak to nie ma logiki, co to ma znaczyć? — domaga się wyjaśnień dyrektor. — Bo, panie dyrektorze — wyjaśnia Aaronek — ja się zesmrodziłem i pan nauczyciel wyrzucił mnie za drzwi. I teraz oni siedzą tam w tym smrodzie, a ja jestem na świeżym powietrzu.
Była to aluzja do emigracji Żydów po tzw. „wydarzeniach marcowych” w 1968 roku. Bo rzeczywiście; z polecenia Stalina komunizm w Polsce robili Żydzi, już choćby z tego prostego powodu, że innych komunistów było ci u nas jak na lekarstwo. W latach 40. i 50. zasady „socjalistycznej demokracji” wbijała tubylcom do głów trójka wszechwładnych cadyków: Jakub Berman, Roman Zambrowski i Hilary Minc. Oprócz nich było oczywiście mnóstwo cadyków drobniejszego płazu, ot np. taki Marian Naszkowski, niby cywil („cywił ci ja, cywił”), a nawet… generał.
Oto, co pisze o nim Stefan Kisielewski: „Wiceminister spraw zagranicznych Naszkowski, enkawudysta, politruk, wróg bezlitosny wszystkich w tym ministerstwie liberałów, dostał kopa (w 1968 roku — SM) i poszedł na pozbawione znaczenia stanowisko redaktora »Nowych Dróg«. (…) Naszkowski Żyd (mówili, że Ormianin), teść Tykocińskiego, który uciekł na Zachód z Berlina, ale bez żony, bo ta wróciła. Nic mu to nie pomogło — poza tym facet okropny”.
Wreszcie inni cadykowie w UB dziesiątkowali tubylców, wykonując w ten sposób polecenie tow. Ponomarienki. Zauważył on jeszcze bodaj w roku 1944, że mimo niemieckiej okupacji, na terenie Polski nadal jest jeszcze co najmniej 2 mln mężczyzn zdolnych do walki, więc dla większego bezpieczeństwa sowieckiego panowania, trzeba coś z nimi zrobić. Toteż najbardziej niebezpiecznych AK–owców zapakowano na Majdanek, potem do wagonów i wywieziono w głąb Rosji, a resztą zajęły się w UB Fejginy i ich tubylczy pomagierzy.
Nawiasem mówiąc, teraz też „Gazeta Wyborcza” bardzo się cieszy, że „młodzi ludzie” wyjeżdżają z Polski do pracy w Anglii lub Irlandii. Wiadomo, że wyjeżdża element najbardziej ruchliwy, energiczny, który w razie czego… Czasy się zmieniły, Kołyma na razie zamknięta, ale przecież i w tych warunkach można realizować politykę demograficzną. Więc kiedy po 1956 roku najważniejsi cadykowie odeszli w tzw. „odstawkę”:
Bo Berman oraz Minc Hilary Ludowej władzy dwa filary Leżą strzaskane Gnoma ręką I nawet im nie wolno jęknąć,
to płk Anatol Fejgin, jako „parch pro toto”, został nawet skazany na więzienie, ale ostatecznie nic złego mu się nie stało, jeśli nie liczyć tego, że podobnie jak i my musiał wywąchiwać to, co zostało nasmrodzone.
Z tym komunizmem okazało się, że to było nieporozumienie, że do świętych ksiąg wkradł się błąd drukarski, bo tak naprawdę nie chodziło o demokrację socjalistyczną, tylko demokrację pluralistyczną, która charakteryzuje się tolerancją i w ogóle. Takiego odkrycia dokonały fejginięta, stając z tego tytułu znowu na czele demokratycznych przemian i ponownie mentorując tubylcom, oczywiście już nie z rekomendacji Stalina, tylko razwiedki, z którą dogadały się przy okrągłym stole. Wprawdzie w demokracji pluralistycznej przynależność narodowa podobnież traci wszelkie znaczenie, ale np. w takiej „Gazecie Wyborczej” chyba jednak nie do końca? No, a w „Newsweeku”? A w „Przekroju”? A w Fundacji Batorego?
Skoro można by takie przykłady mnożyć, to może jednak przynależność narodowa wcale nie traci na znaczeniu? W końcu narody nadal istnieją, a skoro istnieją, to mają swoje narodowe interesy, a skoro mają swoje narodowe interesy, to może się przecież zdarzyć, że np. interes żydowski będzie całkiem inny niż — dajmy na to — polski. I co wtedy? Ano wtedy trzeba będzie dokonać wyboru i właśnie w tym miejscu zaczyna się problem. Bo oto nasze fejginięta, pod pretekstem internacjonalizmu, ale oczywiście już nie tamtego, „proletariackiego”, ale nowego — „europejskiego”, rozpoczęły energiczną walkę z „ksenofobią”, która zaczyna przypominać tamtą poprzednią walkę z „reakcją”.
Oczywiście już nie w imię „socjalizmu”, tylko „tolerancji”, ale — powiedzmy sobie szczerze — cóż to za różnica, kiedy walka z „ksenofobią” znowu przekracza ramy perswazji i sięga po argument prokuratora, sądu i więzienia? Krótko mówiąc, na naszych oczach zaczyna wznosić się fala terroru, która, niczym ongiś widmo komunizmu, znów krąży po Europie.
Szwedzki pastor dostaje trzy miesiące więzienia za powiedzenie w kazaniu, że homoseksualizm jest „grzechem”, David Irving w Austrii dostaje trzy lata za książkę napisaną 17 lat temu, u nas dr Dariusz Ratajczak za przedstawienie studentom poglądów rewizjonistów holokaustu został skazany za „kłamstwo oświęcimskie”, śledztwo wszczęte przez toruńską prokuraturę przeciwko niżej podpisanemu pod tym samym zarzutem za ujawnienie bezzasadnych żydowskich roszczeń wobec Polski, a przecież w kolejce czeka jeszcze prof. Jerzy Robert Nowak — m.in. za zdemaskowanie łgarstw „profesora” Grossa, czy prof. Bogusław Wolniewicz — za niezależne poglądy. Kolizja interesów narodowych popycha fejginięta do wściekłych ataków na Radio Maryja — jedyne miejsce, gdzie Polacy mogą jeszcze przemawiać własnym głosem, a podobnie jak kiedyś fejginom sekundowały Sowiety — dzisiaj fejginiętom sekundują Niemcy, pielęgnujący strategiczne partnerstwo z Rosją.
Nowy kształt dialogu
Nad Polską zbierają się czarne chmury. Ujawnienie przez doktora Tadeusza Witkowskiego materiałów wskazujących, że ks. Michał Czajkowski był wieloletnim, tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa, zbulwersowało opinię publiczną. Według ujawnionych rewelacji, ks. Czajkowski miał szpiegować m.in. ks. Jerzego Popiełuszkę, a jego oficerem prowadzącym miał być sam płk Adam Pietruszka.
Ale nie tylko konfidencka ranga ks. Czajkowskiego robi takie wrażenie na publiczności. Duchowny ten uchodził bowiem również za autorytet moralny, podobnie jak w swoim czasie red. Lesław Maleszka z „Gazety Wyborczej”, ale oczywiście znacznie większego kalibru. Ciężaru gatunkowego dodawała księdzu Czajkowskiemu funkcja współprzewodniczącego Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, która wśród rozlicznych chwalebnych czynności zajmuje się również sławnym „dialogiem z judaizmem”.
Czy w tej sytuacji „dialog” nie ucierpi? Być może nie, bo ks. Czajkowski wprawdzie zrezygnował z funkcji asystenta kościelnego miesięcznika „Więź”, ale nic nie wiemy, by zrezygnował z współprzewodniczenia wspomnianej radzie. Zresztą trudno byłoby zapewne na poczekaniu znaleźć na to miejsce konfidenta tak wysokiej rangi, a kandydatura kogoś pośledniejszego mogłaby zostać odczytana jako objaw lekceważenia. Nie jest zatem wykluczone, że ks. Czajkowski będzie nadal dźwigał ten krzyż.
Zresztą wygląda na to, że nie będzie osamotniony. W charakterze Szymonów Cyrenejczyków już zgłosili się JE ks. bp Tadeusz Pieronek i JE ks. abp Józef Życiński. Pierwszy skarcił dr. Witkowskiego, że popełnił „czyn nieetyczny”, zaś drugi skrytykował go za podgryzanie fundamentów europejskiej cywilizacji, która wspiera się na domniemaniu niewinności. Obalenie takiego domniemania nie jest sprawą prostą; bo jeśli ktoś nawet palił, to przecież