Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna BondaЧитать онлайн книгу.
na tym lepiej, niż kiedykolwiek mogłaś się spodziewać. W końcu dostaniesz to, czego chciałaś. Będziesz bogata.
Powoli przesunął w jej kierunku kilka zadrukowanych kartek. Położył przed nią wieczne pióro, które przed chwilą wyjął z ozdobnego etui. Z głośników popłynęły pierwsze takty popularnej piosenki. Skoczna muzyka wydawała się w tym miejscu zupełnie niestosowna. Nie przychodzi się do szpitalnego bufetu dla przyjemności. Obecność tutaj oznacza jakiś osobisty dramat. Wszyscy pośpiesznie i w milczeniu pochłaniali kęsy odgrzewanej garmażerki. W trakcie ich rozmowy ludzie przy stolikach zmieniali się kilkakrotnie.
Zadudnił refren. Mężczyzna wyglądał tak, jakby za chwilę miał wybuchnąć śmiechem. Ta muzyka potęgowała groteskowość całej sytuacji. By zabić czas oczekiwania na podpis, zaczął z zapamiętaniem mieszać zimną już herbatę.
Jego towarzyszka – tleniona blondynka około czterdziestki – nawet nie spojrzała na kartki. Była ubrana we fioletową bluzeczkę z dekoltem zdobionym sztucznym futerkiem i cekinami oraz czerwoną dzianinową spódnicę. Jej zmęczona twarz nabrzmiała od płaczu. Worki pod oczami i ziemista cera dodatkowo ją postarzały. Prawdopodobnie budziła współczucie we wszystkich tu obecnych, tylko nie w swoim rozmówcy.
– To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Po tylu latach? – zapytała, starając się, by zabrzmiało to jak wyrzut. Mężczyzna uderzył kilkakrotnie łyżeczką o brzeg szklanki, po czym z brzękiem odłożył ją na spodek. Gwałtownie wyciągnął rękę w kierunku blondynki. Wzdrygnęła się, sądząc, że chce ją uderzyć. On jednak tylko sięgnął po serwetkę i podał kobiecie.
– Rozmazałam się?
Przytaknął. Kobieta chciała powiedzieć coś jeszcze. Parę razy otwierała usta, lecz w końcu tylko głośno pociągnęła nosem i pochyliła głowę. Wydmuchała nos i zakryła ręką oczy z groteskowo rozmazanym tuszem na powiekach. Kiedy rozcierała do czerwoności twarz, on nerwowo strzepywał niewidzialne okruszki z garnituru.
– Ale ja wcale tego nie chcę. Nie odchodź. – Podniosła wzrok. W jej oczach nie było ani śladu agresji, nawet udawanej.
Jakby jej nie słyszał. Wpatrywał się teraz w ogromny parking rozciągający się za barierką szpitalnego tarasu. Jego uwagę przyciągnęła kobieta za kierownicą terenowej toyoty, która usiłowała zaparkować tyłem pomiędzy ściśniętymi autami. Im dłużej próbowała zrobić egzaminacyjną „kopertę”, tym większą miał pewność, że za chwilę uderzy z impetem w sąsiednie auto, a przynajmniej zarysuje karoserię własnego samochodu, wjeżdżając w czerwony słup z napisem „Tylko dla pojazdów szpitala”. Widział swojego saaba 95 dwie linie aut dalej i cieszył się, że obok niego nie ma nawet odrobiny miejsca. W końcu usłyszał brzdęk tłuczonego szkła i chrzęst metalu ocierającego się o metal. Po wielu próbach toyota staranowała znak i wgniotła drzwi stojącego obok passata. Nie zdziwił się, było to tak przewidywalne. Zwykła konsekwencja zdarzeń. Jak w ich życiu.
Kiedy więc ponownie spojrzał na swoją towarzyszkę, jego twarz wyrażała już tylko obojętność. Wyjął z paczki kolejnego papierosa, sięgnął po zapałki, ale w pudełku nie znalazł ani jednej. Kobieta pośpiesznie złapała swoją zapalniczkę i podała mu ogień. Na widok jej spojrzenia wiernego psa, który raz po raz kopany wciąż uznaje władzę swojego pana, poczuł irytację. Z trudem powstrzymał się, by nie uderzyć kobiety. Wciągnął dym głęboko w płuca, wypuścił z namaszczeniem i w skupieniu patrzył, jak kłęby rozpływają się nad ich głowami. Po chwili jego partnerka również sięgnęła po papierosa. Nie podał jej ognia.
– To mój ostatni, zostaw mi na drogę – odezwał się nieprzyjemnym tonem. Wpatrywał się w jej wąskie usta poznaczone harmonijką mimicznych zmarszczek. Nie mógł sobie odmówić sarkastycznego uśmiechu, który zawsze pojawiał się na jego twarzy jako wyraz głębokiej pogardy. Kobieta karnie włożyła papierosa do pudełka.
– Podpisz – rozkazał.
Rozejrzała się wokół, ale nie dostrzegła nikogo, kto mógłby okazać się pomocny w przeciwstawieniu się temu mężczyźnie. Wzięła do ręki pióro, które przed nią położył. Przycisnęła mocno stalówkę do kartki. Na papierze odcisnęła się czarna kropla atramentu. Kropla powiększała się, a ona wciąż nie składała podpisu.
– Co robisz! To przecież dokument. Jedyny egzemplarz – zbeształ ją.
Natychmiast nagryzmoliła nieczytelnie swoje nazwisko tuż obok wielkiego kleksa. Mężczyzna tylko na to czekał. Wyrwał jej z ręki dokument i troskliwie schował do etui pióro, jakby było wykonane z czystego złota. Jego twarz rozjaśnił triumfalny uśmiech, choć oczy pozostały zimne. Przez moment napawał się swoim zwycięstwem. Nic go nie obchodziło, że ona cierpi, że to dla niej cios, że przegrała. Kiedy stąd wyjdzie, nawet przez chwilę o niej nie pomyśli. Sprawa została załatwiona pozytywnie, tak jak lubił najbardziej. Znów był skuteczny, bezwzględny, pozbawiony uczuć. Mistrz manipulacji.
Młoda kobieta przy stoliku obok, ukryta za sztuczną palmą, ze złości zacisnęła ręce w pięści. Nie mogła na to wszystko spokojnie patrzeć. Chciała wstać i wziąć sprawy w swoje ręce. Rzucić mężczyźnie w twarz, co o tym myśli, i zagrać jego kartami – nie fair. Powstrzymała się jednak. Wiedziała, że zdziała więcej, jeśli dalej będzie śledzić tych dwoje i przystąpi do ofensywy, dopiero gdy opracuje plan doskonały.
Gwar i muzyka zagłuszały rozmowę, dlatego od niemal czterdziestu minut nasłuchiwała w najwyższym skupieniu. Ramiona aż jej zdrętwiały od niewygodnej pozycji, którą przyjęła, by nie uronić ani słowa. Mimo to wciąż uparcie trzymała rozłożoną gazetę z dziurą na środku, wierząc, że dzięki kamuflażowi nikt jej nie zauważy. Kwadrans temu zorientowała się, że rozbawione towarzystwo małolatów dwa stoliki przed nią też przysłuchuje się rozmowie zapłakanej blondynki i agresywnego faceta, który przez swoją przedwczesną siwiznę oraz gigantyczny wzrost i tuszę wydawał się dużo starszy od rozmówczyni. Jeden z młodzieńców, wyraźnie lider grupy, bez skrępowania wskazywał parę palcem i śmiał się hałaśliwie, choć miał zabandażowaną niemal całą twarz. Przez chwilę zaniepokoiła się, czy to nie ona jest obiektem ich zainteresowania. Ale ani młodzieńcy, ani małżonkowie, których podsłuchiwała, nie zwracali na nią najmniejszej uwagi. Choć siwy chyba wyczuwał jej obecność, bo odwracał się w stronę sztucznego drzewka kilka razy. Na szczęście plastikowe liście i gazeta skutecznie ją osłaniały. Piorunował więc zimnym spojrzeniem grupę wesołków naprzeciwko siebie. Denerwowało go, że musi odgrywać ten teatr w miejscu publicznym. Wyglądał jednak na bardzo zdeterminowanego.
Kobieta ukryta za sztucznym drzewkiem nie mogła zrozumieć, dlaczego blondynka zdecydowała się podpisać podsunięte jej dokumenty – przecież w ten sposób pozbywa się prawa do połowy wspólnego majątku. Poczuła irytację, że żona jest wobec niego tak uległa. Dlaczego nie wykaże choć odrobiny sprytu? Dlaczego nie weźmie prawnika? Może za bardzo go kocha? Miłość. Chyba to jest jedyne wyjaśnienie tak irracjonalnego zachowania. A on o tym doskonale wie i sprytnie to wykorzystuje.
– Jestem zmęczony. – Siwy wreszcie przerwał ciszę. Jednym haustem dopił zimną herbatę i dokładnie wytarł usta serwetką. Zapiął zamek aktówki, w której schował podpisany dokument. Był pedantem. Lubił, kiedy sprawy szły po jego myśli. Ludzi traktował instrumentalnie, jak użyteczne przedmioty. Najchętniej poprzydzielałby im role jak aktorom w teatrze, każdy grałby tylko swoją kwestię. Im był starszy, tym więcej miał cech tyrana. Być może dlatego osiągnął taki sukces. Na kompromisy godził się jedynie w ostateczności.
– Chyba już wszystko omówiliśmy. – Wstał gwałtownie, potrącając stolik. Metalowe nóżki zadźwięczały nieprzyjemnie na posadzce.
Blondynka