Эротические рассказы

Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.

Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson


Скачать книгу
często to robisz, żeby mi coś udowodnić.

      – Są pewne rzeczy, które kazał pan wymazać.

      – Mniejsza o to – rzuciłem. Marvin miał w swoim nanitowym mózgu wiele rzeczy i nie chciałem, żeby ktokolwiek wiedział o niektórych z nich. – Zawsze będziesz podejrzany jako jedna z maszyn.

      – To nie w porządku. Nigdy nie byłem związany z nanitami ani makrosami. Nie uważam ich za swoich. Być może są dalekimi kuzynami i tyle.

      – Dobra, kupuję to – odparłem. – Teraz my jesteśmy twoją rodziną. Siły Gwiezdne to twój dom. Ale musisz powiedzieć, co wiesz. Wierzę, że możesz nie wiedzieć, czym dokładnie jesteś, ale musisz mieć jakąś teorię. Musiałeś wiedzieć, że nasza wiedza o twoim powstaniu ma luki. Gadaj, Marvin. Daj mi powód, żebym ci znów zaufał.

      – Trudno mi funkcjonować bez kończyn.

      – Na razie ich nie dostaniesz. Odzyskasz je, gdy stwierdzę, że jesteś wiarygodny.

      W drzwiach pojawił się Kwon. Podsłuchiwał? Nie byłem pewien.

      – Nie może mu pan ufać. Będzie kłamał, jak zawsze. Powie to, co chce pan usłyszeć.

      Odwróciłem się zaskoczony.

      – Chyba kazałem ci odejść?

      – Tak, sir. Ale to przebiegły robot. Musiałem sprawdzić, czy wszystko gra.

      Przyjrzałem mu się uważnie. Kwon może nie był szczególnym myślicielem, ale tym razem miał odrobinę racji.

      Przyjrzałem się Marvinowi. Nie wierzyłem, że to złowroga maszyna, mająca na celu zniszczenie ludzkości. Zbyt wiele razy nas uratował. Czy nie łatwiej byłoby wtedy zabić nas, po prostu nie robiąc tego, co trzeba? Uciec z płonącego okrętu i nie wrócić? Dlaczego trzymałby z nami, gdyby tego nie chciał?

      – Marvin – odezwałem się. Jego kamera spoglądała to na mnie, to na Kwona. Wszyscy, których miał za przyjaciół, zwrócili się przeciwko niemu. – Po prostu powiedz nam, co zaszło. Jeśli nie Centaury, to kto cię stworzył?

      – Początkowo nie wiedziałem – zaczął ostrożnie. – Miałem podejrzenia, ale nie pewność. Wydaje mi się, że jestem czymś, co nazywacie „wirusem” albo „trojanem”. Zostałem doczepiony do transmisji Centaurów, ale gdy przeszliśmy przez pierścień, nie zostałem w pełni zainstalowany.

      – Wirus – powiedziałem powoli. – Oczywiście, wszystko pasuje. Trwała transmisja i do pliku dołączony został dodatkowy strumień danych. Byłeś połączeniem transmisji Centaurów i malware.

      Kwon spoglądał to na niego, to na mnie.

      – Nie powinniśmy go sformatować albo wyłączyć?

      – Nie. – Pokręciłem głową. – Marvin jest teraz czymś innym. Czego nikt nie planował zbudować. Czy zabiłbyś niemowlę za grzechy rodziców?

      Kwon spojrzał na mnie z powątpiewaniem w oczach.

      – Może… jeśli to naprawdę wielkie grzechy.

      – Cóż, nie tak postępujemy w Siłach Gwiezdnych. Teraz jest jednym z nas i mimo swojego pochodzenia zrobił dla nas wiele dobrego.

      Marvin nieco się ożywił.

      – Powiedz mi więcej. Jeśli ustaliłeś, że jesteś wirusem dołączonym do pierwotnej transmisji, musisz mieć jakąś teorię co do tego, kto cię stworzył. Kto to był?

      – Myślałem, że w tym momencie to jasne, pułkowniku Riggs. To Niebiescy.

      – Oczywiście. To do nich pasuje. Próbowali nas oszukać od początku. Lubią działać zakulisowo, z użyciem sztucznych pośredników. Zbudowali makrosy i nanity. Zaatakowali Ziemię i stworzyli ciebie, żeby zarazić nasze systemy. Zrobili też jednak sporo dobrego. Wygląda na to, że są jak ludzie: to gatunek złożony z bardzo zróżnicowanych osobników, podzielonych na frakcje. Niektórzy mogą chcieć zniszczyć wszelkie życie poza ich gazowym oceanem, podczas gdy inni pragną pomagać wszystkim rozumnym gatunkom, a jeszcze inni badać je z czystej naukowej ciekawości.

      – Myślę, że powinniśmy znowu ich zbombardować – stwierdził stojący w drzwiach Kwon.

      – Kwon – powiedziałem stanowczo – myślę, że czas, żebyś znalazł sobie coś innego do roboty.

      – Dobra, ale jeśli robot spróbuje pana udusić jedną z tych swoich macek, proszę walić w ściany, dobrze? Od razu przybiegnę.

      – Powiedziałem coś, sierżancie.

      Gdy w końcu poszedł, wróciłem wzrokiem do Marvina. Co z nim zrobić? Nadal stanowił tajemnicę. Był naszym aniołem i diabłem w jednym.

      Tak naprawdę nie bardzo miałem wybór. Nie mogłem go rozebrać ani nawet na jakiś czas wyłączyć. Był szefem i pomysłodawcą naszego głównego projektu badawczego. Po chwili milczenia spytałem:

      – Wiesz, co myślę, Marvin?

      – Nie wiem, co planuje pan powiedzieć, ale żywotnie mnie to interesuje.

      – Myślę, że jesteś dokładnie tym, czym się wydajesz. Czymś trochę dobrym, trochę złym. Trochę pomocnym oprogramowaniem, a trochę wirusem. Przypominasz program, który wykonuje coś pożytecznego, ale który szpieguje użytkowników i przekazuje przez sieć dane o ich hasłach.

      – Nie jestem szpiegiem, pułkowniku. Przynajmniej nie w tradycyjnym sensie.

      Roześmiałem się, usłyszawszy tę ostrożną definicję.

      Ostatecznie rozkazałem mu wrócić do pracy w laboratorium. Poleciłem tylko nie rzucać się w oczy na czas orbitowania nad planetą Centaurów i zmienić nieco wygląd, żeby Centaury służące z nami nie doniosły pozostałym, że żyje.

      Przebranie Marvina okazało się nieco ciężkie. Był jedynym robotem w Siłach Gwiezdnych – a przynajmniej jedynym, który mówił i sam się poruszał. Do poruszania się daliśmy mu gąsienice zamiast macek i usunęliśmy płyty grawitacyjne. Kazałem też zamontować mu ramiona z przegubami zamiast elastycznych macek. Z brzękiem przemieszczał się po okręcie i narzekał, gdy tylko znalazł się w pobliżu mnie.

      – Naprawdę, pułkowniku Riggs, czuję się bardzo niewydajny.

      – Na pewno, Marvin. Ale przynajmniej masz swój umysł. To najważniejsze, czego ci trzeba, prawda?

      – Nie widzę…

      – Marvin, jesteś cały i zdrowy. Wiele istot, w tym miliardy Centaurów, wolałoby, żeby było inaczej. Musisz sobie jakoś poradzić.

      – Te gąsienice i ramiona… Czuję się prymitywny, pułkowniku. Widziałem maszyny z czasów, gdy eksplorowaliście dopiero własny układ gwiezdny. Przypominam jedną z ówczesnych sond.

      – Łazik marsjański? W sumie masz rację.

      Roześmiałem się, a Marvin wyraźnie się nadąsał.

      – To nie jest odpowiedni moment na żarty.

      – W humorze zawsze chodzi o ból. Najlepiej cudzy.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить


Скачать книгу
Яндекс.Метрика