(Nie)pamięć. Марк ЛевиЧитать онлайн книгу.
ty to robisz, że jesteś na bieżąco, skoro marnujesz tak dużo czasu na palenie skrętów? To prawdziwa tajemnica dla nauki!
– Zmierzam prosto do celu, wykorzystuję godziny nauki jak najlepiej.
– Stawiałabym raczej na armię laborantek na twoje usługi.
– Wkurza mnie to ciągłe osądzanie, Hope. Za kogo ty mnie masz?
– Za superzdolnego gościa, co drażni mnie jeszcze bardziej, dlatego trudno mi to przyznać.
Josh zastanawiał się, czy mówi szczerze albo z niego szydzi.
Przed akademikiem Hope przypomniała, że chłopcy nie mają tam wstępu. Nie zdoła przekroczyć progu, chyba że włoży perukę.
Josh zadał wreszcie pytanie, które doprowadziło go aż tutaj.
– Skąd wiesz, że nie ma mnie na portalach społecznościowych? – odparła Hope.
– Bo niczego nie znalazłem.
– Czyli szukałeś!
Milczenie Josha miało wartość potwierdzającą.
– Nic nie powiesz? – drążył dalej.
– Nie, ja też zachodzę w głowę, co cię mogło skłonić, żeby tracić cenny czas na zbieranie informacji na mój temat w Internecie. Nie prościej było zapytać?
– W takim razie pytam.
– Afiszowanie się ze wszystkim, co się robi, to chęć pokazania innym, że nasze życie jest piękniejsze niż ich życie. Moje się po prostu różni, ponieważ to moje życie, a nie kogoś innego, zachowuję je więc dla siebie. A poza tym ciebie też nie ma na Facebooku!
– Ach tak? A skąd wiesz? – zapytał Josh z uśmiechem, który irytował Hope w najwyższym stopniu.
– Remis, jak powiedziałby Luke – odrzekła.
– Nie lubię portali społecznościowych, w ogóle nie lubię Sieci – rzucił Josh. – Jestem samotnikiem.
– Co zamierzasz robić potem?
– Tresować słonie w cyrku.
– Właśnie tego rodzaju odpowiedź każe mi myśleć, że nigdy się ze sobą nie prześpimy – wyrwało się Hope, która nie dostrzegła wagi własnych słów.
Zaskoczony Josh nie zdążył zareagować.
– A co, może nigdy nie brałeś tego pod uwagę? – dodała.
– Owszem, ale wiedziałem, że nigdy nie wpuścisz do łóżka tresera słoni, wobec tego nawet nie próbowałem.
– W sumie nie mam nic przeciwko słoniom… No dobra, byłbyś tylko n-tą zdobyczą na mojej liście trofeów – oznajmiła, otwarcie z niego kpiąc. – A poza tym pomyśl o jutrze… Powiedzenie ci, że nie powinieneś sobie robić złudzeń ani mieć nadziei, że między nami może się narodzić coś poważnego, sprawiłoby mi ogromną przykrość. Już widzę siebie, jak wymykam się ukradkiem o świcie, podczas gdy ty śpisz, i już umieram ze wstydu. Zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie, zapewniam cię…
– Właśnie tak mnie postrzegasz? – przerwał jej Josh. – Uważasz, że jestem właśnie takim facetem, bezceremonialnym i wulgarnym?
– Wulgarnym nigdy, za to z całą pewnością bezceremonialnym.
Josh oddalił się skonsternowany, Hope zaś zastanawiała się, czy nie posunęła się trochę za daleko. Puściła się za nim biegiem.
– Popatrz mi w oczy i przysięgnij, że nie jesteś tego rodzaju facetem.
– Wolno ci myśleć, co chcesz.
Josh przyspieszył kroku, lecz Hope dogoniła go i stanęła przed nim.
– Zostaw mnie na noc w laboratorium, a opracuję pigułkę, którą nazajutrz rano rozpuszczę dyskretnie w twojej kawie – rzekła.
– A jak miałaby działać ta pigułka? – zapytał Josh, który jeszcze nie zdążył załapać.
– Wymazałaby z twojej pamięci to, cośmy sobie powiedzieli w ciągu ostatniej doby, znaczy zwłaszcza to, co ja ci powiedziałam, mój wątpliwy nastrój… i wszystkie moje wady. Ale nie martw się, moje imię jeszcze będziesz pamiętał.
Josh wpadł na amen na widok dwóch przypominających nawiasy dołeczków, które powstały w kącikach jej ust, kiedy się uśmiechnęła, i w których zamknęła się reszta jego życia. Na twarzy Hope pojawiło się coś osobliwego. Może mina, której nigdy wcześniej nie zrobiła albo której nigdy wcześniej nie zauważył, w tej wszakże chwili poczuł, że między nimi już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Jak dotąd żadnej z jego zdobyczy nie udało się przebić pancerza, jakim się otoczył; tamtego wieczoru uwagi Hope okazały się niezwykle celne.
Pocałował ją w policzek, pożałował gorliwości, którą uznał za potwornie niezręczną, po czym dokonał równie potwornego spostrzeżenia, że nie potrafi sklecić dwóch zdań choćby po to, by życzyć przyjaciółce miłego wieczoru.
– Chcesz, żebyśmy tak stali i liczyli okna, w których nadal pali się światło? – podsunęła Hope. – Chętnie zasugerowałabym gwiazdy, bo wiem, że je lubisz, ale niebo jest akurat zachmurzone.
Hope zachodziła w głowę, co też mogło ją popchnąć do takiej napastliwości wobec Josha. Ona również miała wrażenie, że między nimi zapanowało jakieś dziwne skrępowanie. Najwyższy czas opuścić gardę. Jeśli będzie go tak ciągle odtrącać, w końcu zrazi go do siebie na dobre. Na próżno usiłowała się chronić, zadurzyła się w nim po uszy, a zaprzeczanie temu z uporem maniaka i tak niczego nie zmieni. Chociaż w przeciwieństwie do wielu koleżanek życie seksualne nie było u niej na pierwszym planie, musiała przyjąć do wiadomości, że odkąd poznała Josha, narzuciła sobie pewną, o ile nie całkowitą, wstrzemięźliwość, co zapewne nie było przypadkiem. Czy dziewczyna może być aż tak naiwna, by nieświadomie pozostać wierna komuś, z kim jej nic nie łączy? Jaka idiotyczna molekuła potrafi zmusić mózg do aż takich wyrzeczeń?
Josh wpatrywał się w nią z konsternacją. Hope miała przemożną ochotę zaprosić go do siebie. O tej porze w holu było pusto. Pokonanie schodów, przejście kilku metrów korytarzem do drzwi pokoju nie stanowiłoby zbyt dużego niebezpieczeństwa, pod warunkiem że zachowają ostrożność. W najgorszym razie natkną się na inną studentkę – prawdopodobieństwo, że jakaś chodząca cnotka na nią doniesie, było bliskie zera. Sama nakryła parę sąsiadek na podobnych wyczynach. Wszystko to przemknęło Hope przez myśl w ciągu sekundy, najdelikatniejsza część planu polegała jednak na uzmysłowieniu tego mężczyźnie, który nie spuszczał z niej wzroku. A przecież wystarczyło powiedzieć po prostu coś w rodzaju „Chcesz wstąpić na pożegnalnego drinka?”, nawet jeśli w pokoju nie było ani alkoholu, ani szklanek z wyjątkiem kubka do mycia zębów, albo coś równie dwuznacznego, za to bardziej wiarygodnego, w stylu „Chcesz, żebyśmy dokończyli tę rozmowę na górze?”. Próbowała trzykrotnie, ale za każdym razem słowa więzły jej w gardle.
Josh nadal się jej przyglądał, czas uciekał i należało przystąpić do akcji… albo zrezygnować. Zdołała obdarzyć go nieco bardziej głupkowatym niż do tej pory uśmiechem, po czym wzruszyła ramionami i zniknęła w budynku.
Pogrążony w zadumie Josh próbował ocenić szkody, jakie ta rozmowa wyrządzi ich przyjaźni, rozważając także fakt, że przez chwilę zamierzał optować za monogamią. Zaniepokoiło go to może nawet bardziej i przyrzekł sobie, że aż do rana nie będzie wyciągał ostatecznych wniosków, a właściwie żadnych wniosków, o ile wszystko wróci do normy, a już na pewno że