Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych. Joanna JaxЧитать онлайн книгу.
stwierdził Błażej, usiłując wysunąć głowę przez małe okienko wagonu.
– Daj Boże. – Jadwiga Kącka przeżegnała się.
W istocie niebawem pociąg zatrzymał się, ale strażnicy jakoś nie kwapili się, by odryglować drzwi. Być może nie chciano, by przebywający na peronach zobaczyli brudnych i nieco już wynędzniałych ludzi, cuchnących gorzej niż dworcowa sławojka.
– Teraz walmy wszyscy, bo za chwilę pociąg ruszy dalej.
Stukot w drzwi przyniósł rezultat, bo chwilę potem odryglowano je i przesunięto ze zgrzytem.
– A czego tam?! – warknął rozzłoszczony strażnik.
– Kobieta rodzi i urodzić nie może. Lekarza, wracza, nam potrzeba. Konieczno – wysapał zdenerwowany Błażej w mieszaninie polskiego i rosyjskiego.
Zdezorientowany mężczyzna patrzył przez chwilę na Błażeja, ale zanim zdążył się odezwać, Gabriela zeskoczyła z pociągu i powiedziała szybko:
– Poszukam, może jest w którymś z wagonów.
– Tolko bystro – mruknął strażnik i z powrotem zasunął drzwi wagonu, tuż przed nosem Błażeja.
Gabriela Kącka podbiegała do drzwi każdego z wagonów i usiłując przekrzyczeć znajdujących się wewnątrz ludzi oraz zgiełk stacji, wykrzykiwała:
– Lekarz, czy jest u was lekarz?!
Nikt się jednak nie odezwał.
Nagle wpadła z impetem w ramiona jakiegoś człowieka, który odruchowo odsunął ją od siebie, zapewne z powodu nieciekawego zapaszku, jaki wydzielała.
– Uważaj, bo kogoś zabijesz – powiedział po polsku, lekko zaciągając.
– Polak? Niech pan mi pomoże… Kobieta rodzi. Są jakieś komplikacje – jęknęła Gabriela, ze wszystkich sił starając się nie rozpłakać.
– Nie Polak, taki w połowie Polak. – Mężczyzna uśmiechnął się smutno i dodał: – Poczekaj.
Podszedł do jednego z żołnierzy pilnujących pociągu, a potem obaj udali się na teren dworca. Gabrieli wydawało się, że czekała całe godziny, gdy w końcu mężczyźni powrócili, a wraz z nimi niski człowiek o przysadzistej budowie i siwych włosach, z lekarską torbą w dłoni. Panna Kącka domyśliła się, że to lekarz i poprowadziła ich do wagonu. Gdy strażnik odsunął nieznacznie drzwi, siwy mężczyzna aż cofnął się pod wpływem wydobywającego się z wnętrza zapachu. Popatrzył nieco zdezorientowany na strażnika, ale ten tylko wskazał brodą, że ma wejść, a potem spojrzał na lekarza takim wzrokiem, że ten nie ośmielił się zadać jakiegokolwiek pytania.
Błażej, stojący najbliżej drzwi, pomógł wiekowemu doktorowi wsiąść, a później wyciągnął ręce w kierunku Gabrieli. Ta jednak odwróciła się na chwilę i zwróciła się do mężczyzny, który udzielił jej pomocy. Stwierdziła, że mimo iż wyglądał na bardzo zmęczonego, był niesamowicie przystojny. W innych okolicznościach może nawet poflirtowałaby z nim, by chociaż na chwilę nie myśleć o Hubercie Morawińskim, teraz jednak nie był to odpowiedni moment. Najważniejsze było zdrowie nienarodzonego maleństwa i jego mamy.
– Bardzo dziękuję… – powiedziała cicho.
– Jak masz na imię? – zagadnął.
– Gabriela. Nazywam się Gabriela Kącka. A pan?
– Mam na imię Igor. – Mężczyzna uśmiechnął się i odszedł szybkim krokiem w kierunku budynku stacji.
– Wsiadaj! – warknął strażnik.
– A nie mogę chwilę tutaj postać? Przecież i tak musimy poczekać, aż lekarz wysiądzie – zapytała przymilnie.
Mężczyzna nie odpowiedział, a jedynie potaknął i sięgnął do kieszeni po ręcznie skręconego papierosa. Podpalił go, po czym wyciągnął dłoń w kierunku Gabrieli. Dziewczyna nigdy nie miała w ustach tej używki, ale słyszała kiedyś, że dym tytoniowy zabija głód, więc postanowiła skorzystać z uprzejmości strażnika. Poza tym obawiała się, iż odmowa może być przez niego źle odebrana.
Od chwili, kiedy postanowiła nie poddawać się, a także zapomnieć o Aleksandrze i jego okrutnym czynie, dzieliła los wszystkich pasażerów i wciąż brakowało jej jedzenia. Czuła codziennie to samo ssanie w żołądku i marzyła, by w końcu dotrzeć do miejsca przeznaczenia. Łudziła się, że wówczas naje się do syta. Nie myślała o rarytasach, jakie zwykle pojawiały się na stole w domu Kąckich, ale o świeżym, pachnącym chlebie i ciepłym mleku.
Zaciągnęła się machorką i natychmiast się zakrztusiła, a łzy zaczęły jej płynąć po policzkach. Strażnik zaśmiał się, pokręcił głową i wyciągnął zza pazuchy munduru wojskową manierkę. Przyjęła ją z wdzięcznością i pociągnęła solidny łyk. Poczuła w gardle palący spirytus i znowu zaczęła kaszleć. Po chwili jednak jej przeszło i napiła się kolejny raz, a potem znowu spróbowała papierosa. Kiedy minęło kilkanaście minut, była już kompletnie pijana, a nogi miała jak z waty.
I wtedy w drzwiach wagonu pojawił się lekarz. Przygładził siwe włosy i przy wsparciu chwiejącej się Gabrieli stanął na peronie.
– I co, panie wracz? – wybełkotała Gabriela. – Malczik ili diewoczka?
– Malczik – westchnął lekarz. – On miertw.
Gabriela jakby oprzytomniała na chwilę, ale nie była w stanie zadać kolejnego pytania.
– Trzeba go wyrzucić – mruknął strażnik. – Jak kto nieżywy, to nie może dalej jechać.
– Tutaj? – zapytała Gabriela, po czym położyła dłoń na ramieniu mężczyzny i dodała: – Na następnym postoju, dobrze?
Strażnik westchnął i nakazał Gabrieli wsiąść do pociągu. Ta bez słowa wgramoliła się do wagonu, ścigana niechętnymi spojrzeniami, chociaż popełniła dobry uczynek i przyprowadziła do Niny Zawiślańskiej lekarza. Jednak wszyscy zauważyli, że jest pijana i w dodatku zrobiła to w towarzystwie sowieckiego żołnierza. Gabriela miała w nosie reputację. I tak straciła ją, gdy wyszła z domu w podartym ubraniu i opuszczonych do kostek pończochach, a tuż za nią kroczył Aleksander Majkowski w niedopiętym oficerskim mundurze.
Nie obchodzili jej także Morawińscy, niedoszli teściowie, bo odkąd spotkali się w wagonie jadącym za Ural, ignorowali ją w sposób wręcz nieprzyzwoity. Jakby hańbą było dla nich, że taka osoba miała zostać ich synową i wyjść za bohatera wojennego, i w dodatku dziedzica. A może doszli do wniosku, że to całe narzeczeństwo było jedynie kaprysem ich starszego syna i zakończyło się wraz z osadzeniem Huberta w obozie przejściowym dla oficerów. Jedynie Jan Morawiński od czasu do czasu raczył ją uśmiechem albo życzliwszym słowem, nie robił jednak tego zbyt często, bowiem niemal natychmiast jego małżonka posyłała mu pełne potępienia spojrzenie. Zapewne wiedziała o niegdysiejszym romansie panny Kąckiej z ordynansem, a jej wygląd po ostatnim spotkaniu z nim jedynie utwierdził ją w przekonaniu, iż jest osobą rozwiązłą i w żadnym razie niegodną zostania jej synową.
Gabrieli Kąckiej nie zależało na ich aprobacie, dla niej liczył się tylko Hubert i ich miłość. Starzy Morawińscy zaś i ich dziwna córka ani trochę jej nie obchodzili.
5. Wilno, 1940
Boris Aristow jak zwykle siedział w pierwszym rzędzie teatru na Pohulance i wsłuchiwał się w wypowiadane na scenie słowa. Co prawda teatr znajdował się w rękach Litwinów, skrupulatnie pilnujących,