Rok 1984. Джордж ОруэллЧитать онлайн книгу.
co? Ale jakie cwane! Przechodzą w Kapusiach pierwszej klasy trening, lepszy nawet niż za moich czasów. Wiesz, w co ich teraz wyposażają? W trąbki do podsłuchiwania przez dziurkę od klucza! Moja mała przyniosła taką do domu przed paroma dniami i wypróbowała na drzwiach do naszego pokoju; oznajmiła, że słyszy dwa razy lepiej, niż kiedy przykłada ucho. Oczywiście, to tylko zabawka. Ale sam przyznasz, że szkoli się ich w słusznym kierunku, nie?
W tym momencie teleekran wydał przejmujący gwizd. Był to znak, że pora wracać do pracy. Kiedy wszyscy trzej poderwali się na nogi, by dobiec do wind, zanim zrobi się przy nich ścisk, reszta tytoniu wysypała się z niedopałka.
6
Napisał w pamiętniku:
Wydarzyło się to trzy lata temu. Natknąłem się na nią ciemnym wieczorem w wąskiej bocznej uliczce w pobliżu dworca kolejowego. Stała przy bramie, pod latarnią, która rzucała tylko nikłe światło. Miała młodą twarz pokrytą grubo makijażem. To właśnie ten makijaż tak na mnie podziałał: twarz zupełnie biała, jak maska, usta jaskrawoczerwone. Kobiety należące do Partii nigdy się nie malują. Oprócz nas nie było nikogo, nie było też teleekranów. Powiedziała, że dwa dolary. Więc…
Przez chwilę nie mógł pisać dalej. Zamknął oczy i przycisnął palcami powieki, żeby wymazać obraz, który powracał w pamięci. Miał ochotę wykrzykiwać najgorsze przekleństwa, walić głową w ścianę, przewrócić kopniakiem stół, cisnąć kałamarz przez okno – zrobić coś gwałtownego, wywołać jakiś hałas lub nawet zadać sobie fizyczny ból, byleby tylko zatrzeć dręczące wspomnienie.
Najgroźniejszym wrogiem człowieka, pomyślał, jest jego układ nerwowy. Napięcie wewnętrzne może w każdej chwili ujawnić się poprzez zewnętrzne objawy. Przypomniał sobie mężczyznę, którego widział na ulicy przed kilkoma tygodniami: był to zupełnie zwyczajny jegomość, na oko poniżej czterdziestki, członek Partii, szczupły, dość wysoki, z teczką w ręce. Dzieliło ich zaledwie kilka metrów, gdy nagle jakiś skurcz wykrzywił lewą połowę twarzy tamtego. I po chwili znowu, kiedy się mijali, było to tylko drgnienie, w dodatku szybkie jak migawka, ale najwyraźniej zupełnie mimowolne. Winston pomyślał wtedy: dni tego biedaka są policzone. Najstraszniejsze, że gość pewno wcale nie zdawał sobie sprawy ze swojego tiku. Jednakże największym niebezpieczeństwem było mówienie przez sen. A Winston nie wiedział, jak się przed tym ustrzec.
Wziął głęboki oddech i znów podjął pisanie:
Więc wszedłem za nią do bramy i dałem się zaprowadzić przez podwórze do kuchni w suterenie. Pod ścianą stało łóżko, a na stole przyćmiona lampa. Kobieta…
W gardle czuł suchość. Miał ochotę odplunąć. Myśląc o kobiecie z sutereny miał też przed oczami swoją żonę, Katherine. Winston bowiem był kiedyś żonaty – i prawdopodobnie nic się nie zmieniło, bo o ile wiedział, Katherine wciąż żyła. Znów poczuł w nozdrzach ciepły, duszny fetor sutereny, w którym smród pluskiew i odór brudnej odzieży mieszały się z wonią tanich perfum, obrzydliwą, lecz mimo to podniecającą, gdyż kobiety partyjne nie stosowały żadnych pachnideł; było wręcz niewyobrażalne, by któraś mogła to uczynić. Tylko prolki używały perfum. W jego umyśle zapach ten kojarzył się nierozerwalnie z kopulacją.
Pójście z tą kobietą stanowiło jego pierwszy występek tego typu od blisko dwóch lat. Oczywiście obowiązywał niepisany zakaz zadawania się z prostytutkami, lecz – zebrawszy się na odwagę – raz na pewien czas można go było złamać. Ryzykowało się wiele, ale za zbrodnię tę nie groziła kara śmierci. Przyłapani – chyba że mieli na sumieniu coś jeszcze – mogli się spodziewać kary pięciu lat ciężkich robót. Jeśli wiedziało się, jak uniknąć wpadki, sprawa nie nastręczała trudności. Ubogie dzielnice roiły się od kobiet gotowych sprzedawać swoje wdzięki. Czasami wystarczyła butelka dżinu, normalnie niedostępnego prolom. Po cichu Partia aprobowała nawet prostytucję, jako umożliwiającą zaspokojenie popędu, który nie dawał się całkowicie stłumić. Rozwiązłość nie przeszkadzała aż tak bardzo, o ile uprawiano ją potajemnie, bez radości i wyłącznie z kobietami należącymi do ujarzmionej i pogardzanej klasy. Zbrodnią niewybaczalną był stosunek pozamałżeński między członkami Partii. Ale – choć także i do tej zbrodni z reguły przyznawali się oskarżeni podczas wielkich czystek – trudno sobie wyobrazić, aby coś takiego naprawdę się zdarzyło.
Partia postawiła sobie za cel nie tylko powstrzymanie mężczyzn i kobiet od tworzenia związków, nad którymi nie miałaby żadnej kontroli. Uparcie, acz skrycie, dążyła do odarcia stosunku płciowego z wszelkiej przyjemności. Za wroga uważano nie tyle miłość, ile zmysłowość, zarówno w małżeństwie, jak i poza nim. Każdy związek małżeński między członkami partii musiał zyskać akceptację specjalnej komisji i – choć nie istniał na to żaden paragraf – nie udzielano zgody kandydatom, którzy sprawiali wrażenie, że czują do siebie pociąg fizyczny. Jedynym akceptowanym celem małżeństwa było płodzenie przyszłych członków Partii. Sam stosunek płciowy należało traktować jako coś wzbudzającego odrazę, niczym lewatywa. Tego również nie mówiono wprost, lecz w pośredni sposób wpajano od dzieciństwa każdemu członkowi partii. Działały nawet takie organizacje jak Młodzieżowa Liga Antyseksualna, które zalecały pełną wstrzemięźliwość płciową. Kobiety miano poddawać sztucznej inseminacji (w nowomowie sztuczsem), a urodzone przez nie dzieci wychowywać w specjalnych zakładach. Winston zdawał sobie sprawę, że projekt ten nie jest traktowany serio, aczkolwiek pasuje do ogólnej ideologii Partii. Partia usiłowała zabić popęd płciowy, a jeśli jej nie wychodziło, próbowała go przynajmniej spaczyć i zohydzić. Nie rozumiał dlaczego, ale ze strony Partii wydawało mu się to naturalne. I jeśli chodzi o kobiety, wysiłki te przynosiły pożądany rezultat.
Znów pomyślał o Katherine. Minęło dziewięć, dziesięć – blisko jedenaście lat, odkąd się rozstali. To dziwne, jak rzadko o niej myślał. Na długie tygodnie zapominał o tym, że jest żonaty. Byli razem tylko przez piętnaście miesięcy. Partia nie zezwalała na rozwody, ale małżeństwa bezdzietne na ogół zachęcano do separacji.
Katherine była prostą jak trzcina, wysoką, jasnowłosą dziewczyną o wspaniałych ruchach. Miała śmiałą, pociągłą twarz, która wydawała mu się uduchowiona – czysta iluzja, gdyż zaraz na samym początku małżeństwa Winston doszedł do wniosku, że ma do czynienia z najgłupszym, najprymitywniejszym i najbardziej pustym umysłem, z jakim dotąd się zetknął. Chociaż może wynikało to po prostu stąd, że poznał Katherine lepiej niż kogokolwiek. Głowę miała nabitą wyłącznie partyjnymi sloganami i zdolna była przełknąć każdą, dosłownie każdą bzdurę wymyśloną przez Partię. W myślach przezywał ją ludzkim gramofonem. Ale zniósłby jej towarzystwo, gdyby nie jedno – ich życie płciowe.
Ledwo jej dotknął, wzdrygała się i sztywniała. Obejmując ją czuł się tak, jakby obejmował drewnianą kukłę z ruchomymi kończynami. Najdziwniejsze, że nawet gdy leżał w jej ramionach, miał wrażenie, iż równocześnie odpycha go z całej siły. Uczucie to wywoływała sztywność jej członków, gdyż Katherine leżała z zamkniętymi oczami, ani się nie opierając, ani nie współuczestnicząc, lecz jakby biernie wszystko znosząc. Ich zbliżenia były nieprawdopodobnie żenujące, a z czasem stały się po prostu okropne. Ale mimo wszystko Winston wytrzymałby z żoną, gdyby się tylko zgodziła, by żyli w celibacie. Jednakże, ku jego zdumieniu, ta propozycja okazała się dla niej nie do przyjęcia. Oświadczyła, że muszą mieć dziecko. Tak więc powtarzali ten sam przykry rytuał regularnie raz na tydzień, chyba że akurat było to niemożliwe. Katherine nawet przypominała mu rano o czekającym ich akcie jak o czymś, co trzeba wykonać wieczorem i czego nie wolno zaniedbać. Posługiwała się dwoma określeniami. Pierwsze to „produkowanie dziecka”, a drugie „nasz obowiązek wobec partii” (tak jest, używała dokładnie tych słów!). Wkrótce Winston z coraz większym lękiem oczekiwał wyznaczonego dnia. Na szczęście Katherine nie zaszła w ciążę i w końcu zgodziła