Ósmy cud świata. Magdalena WitkiewiczЧитать онлайн книгу.
podróżuje służbowo, to ciężko. – Zasmucił się. – Samolot, lotnisko w Oslo, hotel tuż obok. Potem długie rozmowy i szybki powrót do domu, bo człowiek jest już tak zmęczony, że tylko marzy o własnym łóżku.
– Nic pan nie zobaczył?
– Nie udało się. Zawsze sobie obiecywałem, że następnym razem przylecę dzień wcześniej czy zostanę kilka dni dłużej, ale nie wychodziło.
– A gdzie spędza pan tegoroczne wakacje? – zapytałam z zainteresowaniem.
– Ja? – zdziwił się.
– Nie ma pan wakacji?
– Mam, mam. Lecimy do Hiszpanii. – Uśmiechnął się lekko. – O ile coś znowu nie wypadnie – dodał. – Ale chyba dopiero w październiku. – Spojrzał na biurko, gdzie stała ramka ze zdjęciem. Niestety nie zobaczyłam, kogo przedstawia fotografia. Chyba jest za młody na gromadkę dzieci, więc pewnie dziewczyna.
– Hiszpania też piękna. Niestety jeszcze nie byłam. Ale nadrobię. Całe życie przede mną!
Uśmiechnął się.
– Tak. Całe życie. – Westchnął. – Miłych wakacji. A my? Cóż. Może spotkamy się w następnym życiu i podejmie pani wtedy inne decyzje. A może nie warto? – zamyślił się. – Może lepiej rzucić wszystko, żyć chwilą, a nie gonić za pieniędzmi?
Nie miałam pojęcia, czy warto. Wtedy byłam pewna jedynie tego, że całe życie jest przede mną, że wszystko mogę. Nie martwiłam się o jutro, rzadko myślałam o przyszłości. Może już powinnam zacząć? Czułam się młoda i miałam nadzieję, że świat stoi przede mną otworem. Wierzyłam, że najpiękniejsze dopiero się wydarzy.
Gdy wróciłam do domu, moja mama z nadzieją w głosie już od progu zapytała:
– I jak? – Wycierała ręce w fartuch kuchenny. Oczywiście jak zawsze czekała z obiadem.
Wzruszyłam ramionami.
– Pewnie bym dostała tę pracę… – zaczęłam.
– Ale? Coś nie wyszło? – zapytała zaniepokojona.
– Wyszło, wszystko wyszło super – powiedziałam. – Ale chciał od zaraz. Ale ja przecież nie mogę…
– Jak to nie możesz? – Kładła szybko talerze na stół.
– Przecież wyjeżdżam. – Wzruszyłam ramionami.
– Kochanie, plany możesz zmienić.
– Mamo… Jeszcze w życiu tyle razy zmienię swoje plany… Zasłużyłam na te wakacje. Jak już zacznę pracować, będę mogła pomarzyć o dwóch tygodniach urlopu.
Mama tylko pokręciła głową. Chciałaby, bym ustatkowała się zaraz po studiach, znalazła świetną pracę, męża, miała dom, rodzinę, by jak najszybciej wnuki biegały po jej mieszkaniu. Mnie wtedy chodziło zupełnie o co innego. O co? Sama nie wiedziałam.
Nie miałam chłopaka. Owszem, bywały jakieś przelotne znajomości, najdłuższa trwała chyba pół roku. Za każdym razem rozstawałam się w przyjaźni. Po prostu było nam nie po drodze. To też bardzo martwiło moją mamę.
– Wiesz co, jak nie znajdziesz sobie męża na studiach, to potem będzie już za późno – mawiała mało optymistycznie.
No cóż. Na studiach męża nie znalazłam. W przeciwieństwie do mojej mamy nie uważałam, by małżeństwo było tym, czego teraz najbardziej potrzebowałam. Owszem, chciałam się w końcu usamodzielnić, potrzebowałam pieniędzy, pracy, ale wiedziałam, że wakacje też mi się należą. Miałam wrażenie, że potem, gdy wpadnę w szpony pracodawcy będę musiała się z nimi pożegnać. Przynajmniej z takimi, do których byłam przyzwyczajona. Takimi, że o poranku nie będę wiedziała, gdzie zasnę wieczorem, nie będę wiedziała, co zwiedzę, co zobaczę. Takimi, w czasie których poznam mnóstwo ludzi, a może nawet, ku rozpaczy mojej mamy, jakiegoś zagranicznego kandydata na męża. I wyprowadzę się daleko od niej.
Mama nigdy nie podróżowała. Awanturniczą żyłkę miałam po tacie marynarzu. Niestety zmarł zaraz po tym, jak przestał pływać. Mama mówiła, że umarł z tęsknoty za morzem. Doskonale go rozumiem. Gdyby ktoś mi nagle powiedział, że nie mogę podróżować, też bym chyba ciężko zachorowała. Dlatego nie zgodziłam się wtedy na tę pracę.
Mało odpowiedzialne? Z pewnością. Ale któż z nas był odpowiedzialny, gdy miał ledwo ponad dwadzieścia lat? Dopiero teraz patrzę na świat z większą pokorą i zrozumieniem.
Ale nieznacznie większą. Nadal mam w sobie kilka nut szaleństwa. Niektórzy mówią, że całą symfonię…
Życie czasem zmusza nas do odpowiedzialności. Wtedy, gdy nie jesteśmy już zupełnie sami na świecie.
Zaraz po powrocie z Norwegii dostałam pracę. Może nie taką fajną jak ta, którą miałam dostać tuż przed wakacjami, ale tapeta w komputerze ze zdjęciem malowniczych fiordów i wspomnienia jednych z najpiękniejszych wakacji w moim życiu z pewnością mi to wynagrodziły.
2
Każda praca jest w początkach trudna
Pamiętam, jak na rozmowie kwalifikacyjnej do pracy, którą przyjęłam, zadano mi pytanie:
– Praca będzie wiązała się z licznymi podróżami, czy nie przeszkadza to pani?
Uśmiechnęłam się. To był naprawdę wielki atut tego zajęcia.
– Zupełnie nie. – Pokręciłam głową. – Kocham podróże.
– A zobowiązania rodzinne? – To pytanie chyba nie powinno paść.
– W zasadzie żadnych – odpowiedziałam. – Nikt w rodzinie nie będzie miał nic przeciwko temu, bym podróżowała.
– To cudownie. – Kobieta się uśmiechnęła. Niedługo później została moją szefową.
Jeździłam po całej Polsce. Sprzedawaliśmy oprogramowanie wykorzystywane do celów edukacyjnych. Wtedy ten interes rozwijał się bardzo szybko. Natychmiast zauważono, że doskonale znam angielski i rosyjski, więc jeździłam też na wschód – Białoruś, Rumunia, Bułgaria, Ukraina. Cieszyłam się z każdego wyjazdu, kupowałam przewodniki, rysując w myślach mapy wycieczek, jednak zawsze moje zwiedzanie musiało zostać ograniczone do pięknego folderu o danym kraju, który przeglądałam w samolocie, i widoku z lotu ptaka, gdy lądowaliśmy tuż nad stolicami tych państw.
Nie było czasu na zwiedzanie. Czasem siedząc na nudnej kolacji z moim klientem, myślałam, jak wiele bym dała, by móc teraz pooddychać powietrzem otaczającego miasta, pochodzić tymi ścieżkami, którymi chodzili zawsze jego mieszkańcy. Byłam zła, gdy na Białorusi podali francuskie wino. Wiem, chcieli mnie ugościć, ale ja widziałam to inaczej.
Tylko raz, w Wilnie, spędziłam cudowną noc, przechadzając się uliczkami starego miasta.
– Nie puszczę cię samej. Tu może być niebezpiecznie – powiedział Wiktor, z którym wtedy spotkałam się służbowo. Wypiliśmy chyba zbyt dużo krupniku. Szybko uderzał do głowy, a smak miodu bardzo mi odpowiadał. Zwierzyłam mu się, że podczas służbowych podróży nie mogę nic zwiedzić, zobaczyć. Powiedziałam mu, że wiele bym dała za kawałek bułki jedzonej na ulicy. Z widokiem na coś pięknego. Zawołał kelnera. Chwilę szeptał coś po litewsku. Nie słyszałam, o czym rozmawiali, w restauracji panował gwar.
– Wychodzimy – powiedział.
– Jak to wychodzimy? – zapytałam zaskoczona. – A poważne rozmowy o biznesie?
– Poważne