Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę. Evan CurrieЧитать онлайн книгу.
do jego obecnej sytuacji.
* * *
– Wszystko na miejscu?
Mówiący siedział w zaciemnionym pokoju, w sekcji o wysokiej grawitacji. Cień nie miał na celu ukrywania czegokolwiek i wynikał jedynie z faktu, że jego gatunek ewoluował w pobliżu brązowego karła, więc nie przepadał za blaskiem.
– Tak, przygotowaliśmy niezbędne siły i dokonaliśmy przerzutów sprzętu.
– Czy żadne ślady nie prowadzą do nas?
– Nie. Większość broni przewieźli Ross, a sam pan wie, że śledzenie ich ruchów jest niemożliwe.
Szczupła sylwetka skinęła głową, ledwie zauważalnie w słabym świetle. To była prawda. Ross cieszyli niechlubną sławą najlepszych przemytników w Galaktyce. Nikomu nie udało się nigdy ustalić, w jaki sposób działali, ale żaden celnik nie zdołał ich nigdy złapać. A celnicy nie byli żółtodziobami, szczególnie wśród gatunków, których znaczna część dochodów pochodziła z szarej strefy handlu międzygwiezdnego.
– Wspaniale. Teraz musimy już tylko czekać na… Jak oni się nazywają?
– Terranie albo ludzie.
– Nieważne… Musimy tylko czekać na ich powrót – rzucił wesołym tonem szczupły.
– O co chodzi, sir?
– Właśnie pomyślałem o czymś zabawnym – padła odpowiedź. – Po wszystkich tych przygotowaniach byłoby nieco irytujące, gdyby rozmowy zostały przerwane z innych przyczyn, zanim my się do tego wtrącimy.
– Też tak myślę.
Szczupły spoważniał.
– Nie przejmuj się moim humorem, Skavid. Idź przygotować swoich. Meldunki wskazują, że mamy jeszcze trochę czasu, ale nie tak wiele, jak byśmy chcieli. Za dużo zainwestowaliśmy w tę operację, by coś miało się nie udać.
– Zgodnie z rozkazem, sir.
Jedna z sylwetek skłoniła się i opuściła pokój, wpuszczając do niego na chwilę odrobinę światła i ukazując alabastrowo białą skórę szczupłej postaci, która natychmiast odwróciła się od promieni.
„Co jest z tymi młodymi gatunkami i ich miłością do światła? To tak mało wiarygodny sposób postrzegania wszechświata”.
Drzwi zamknęły się, powodując powrót ciemności, a siedzący wybiegł myślami w przyszłość.
Ross spowodowali ogromne zamieszanie na pograniczu. Nie wiadomo było, kto, jak ani dlaczego dał im prawo zdobywania nowych terytoriów dla Sojuszu, ale było to faktem.
„Ktoś otrzymał za to niezłe pieniądze”.
To już się jednak stało i choć dla Sojuszu było kosztowne, to znaleźli się tacy, którzy na tym zarabiali. Główni dostawcy floty podpisali nowe kontrakty warte fortunę. Należało zbudować i wyposażyć całą flotę, a wyglądało na to, że strach przed nową bronią spowodował podjęcie decyzji o budowie okrętów.
Po wojnie z Ross wielkość floty pozostawała praktycznie bez zmian, ale każda ekspansja powodowała, że dostawcy wpadali w amok.
Liczenie na ekspansję byłoby jednak wielkim ryzykiem, jeśli traktat zostałby podpisany.
Przy obrotach przekraczających dochody niewielkich imperiów wstrzymanie lub tymczasowe opóźnienie zamówienia miało ogromne znaczenie.
Białoskóremu prawie zrobiło się żal tych… ludzi.
Nie mieli pojęcia, w co się pakowali, ale dzięki temu sprawy wyglądały jeszcze lepiej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to nie będzie żadnego traktatu, a Sojusz wkrótce znajdzie się w stanie oficjalnej wojny. Po raz pierwszy od czasu starć z Ross.
Małe konflikty nie były złe, ale z prawdziwą wojną nie mogły się równać.
„Czas zużyć te zapasy, które flota trzyma w magazynach. Nie mogą tkwić w nich bez końca. Bo jeszcze ktoś wpadnie na pomysł, że nie potrzeba kupować nowych zabawek, jeśli starymi bawimy się tak rzadko”.
4
USS „Mexico” był okrętem klasy Terra trzeciej generacji i podobnie jak jego rodzeństwo przypominał przestrzennego potwora.
Skonstruowany z żelaza meteoroidu, okręt za nic miał ograniczenia wiążące ręce konstruktorom z przeszłości. Rozmiar, masa nie miały obecnie większego znaczenia.
Zarówno z zewnątrz, jak i od wewnątrz był ogromny.
Przy ogólnym planie bardziej przypominającym biurowiec niż konwencjonalne okręty, „Mexico” posiadał dziewięćdziesiąt pokładów, nie licząc platformy widokowej, ciągnącej się łukiem od rufy.
Jednak to napęd stanowił o jego wartości bojowej.
Bez obcej technologii osobliwości „Mexico” miałby te same ograniczenia, co jego przodkowie. Nawet przy swoich maksymalnych przyśpieszeniach jednostki klasy Los Angeles, Cheyenne, Longbow niewiele różniły się od nieruchomego celu w porównaniu z okrętami takimi jak „Mexico”.
Dla Sorilli chodzenie po pokładach stanowiło źródło mieszanych wspomnień.
Służyła na okrętach kilku ostatnich klas, zaczynając od Los Angeles. Wszystkie one były wspaniałymi jednostkami, obsługiwanymi przez doskonałe załogi, ale „Mexico” i okręty klasy Terra zaliczały się do zupełnie innej ligi.
Terry były najwspanialszym tworem ludzkich rąk.
„Co więc, do cholery, stało się z Walkirią?”
Było to palące pytanie, na które każdy chciał znać odpowiedź, szczególnie ci, którzy służyli na ostatnio wyprodukowanych okrętach. Czy to efekt oddziaływania jakiejś nieznanej broni przeciwnika, czy niezbadane dotąd zjawisko związane z osobliwościami grawitacyjnymi spowodowało zniknięcie całej Task Force?
Sorilla uzyskała ostatnio dostęp do pewnych meldunków wywiadu, pochodzących z negocjacji, i dzięki nim zaliczała się do bardzo wąskiej grupy ludzi, którzy wiedzieli, że oddziaływanie broni przeciwnika nie wchodziło w rachubę. Prawdę mówiąc, obcy wydawali się równie zmieszani i bezradni w tej kwestii.
A to pozostawiało okręty i technologię nadającą im nieprawdopodobną prędkość i manewrowość, nie wspominając o stałej grawitacji. Jeśli coś było nie tak z osobliwościami, coś w samym systemie lub oprogramowaniu, to obcy także nie mieli o tym pojęcia. Marna to była pociecha, ale jedyna, jaką Sorilla spodziewała się uzyskać.
Nie stanowiło dla niej niespodzianki to, że gdy weszła na pokład „Mexico”, w powietrzu dało się wyczuć napięcie. Aleksiej powiedział jej o plotkach na temat klasy Terra i jej obcej technologii, które krążyły we Flocie, ale wtedy dużo bardziej absorbowały ją własne problemy.
Teraz mogła to odczuć, zobaczyć na twarzach mijanych ludzi. Napięcie było ukrywane, dało się jednak zaobserwować w mowie ciała, sposobie, w jaki chodzili, w jaki odnosili się do siebie. Procesor Sorilli mógł dosłownie wyłowić to z powietrza, z brzmienia tuzinów rozmów prowadzonych szeptem.
„Jeśli coś nam się stanie, założę się, że oznaczać to będzie koniec klasy Terra”.
Znała potęgę plotek i strachu, często używała ich przecież do własnych celów. Propaganda należała do podstawowych narzędzi z jej zestawu. W ciągu wieków ludzie stali się mistrzami w jej stosowaniu aż do punktu, w którym nieświadomie wykorzystywali ją także przeciwko sobie.
„A to prowadzi do tego, co nie zostało ujęte w rozkazach” – myślała Sorilla, kierując się do swojej