Star Force. Tom 7. Unicestwienie. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
to spojrzenie – że żarty się skończyły. W tym przypadku Miklos zdawał sobie sprawę, że zaraz otrzyma rozkaz, który mu się nie spodoba. Miał ku temu powody.
– Masz dwa dni, żeby zbudować ten okręt, komodorze – powiedziałem, dźgając palcem obraz na ekranie. – Później odlatuję, żeby przekonać się, co podgrzewa oceany na Yale. Nieważne, czy do tego czasu odezwą się homary. Nieważne, czy to cacko i myśliwce z pilotami będą gotowe. Wyruszamy za dwa dni.
– Ale nie dysponujemy takimi możliwościami produkcyjnymi... – zaczął Miklos, jednak zawiesił głos. – Większość fabryk i materiałów znajduje się na Edenie-8, sir. Nie zdążymy ich tu przetransportować.
Moje słowa go zszokowały. Należał do ludzi, którymi trudno wstrząsnąć, ale tym razem chyba mi się udało.
– Wiele z tych komponentów mamy w magazynie – odpowiedziałem. – W pierwszej kolejności trzeba wykorzystać zapasy, a dopiero później wyprodukować nowe elementy. Jeśli będziesz musiał wymontować kilka modułów ze stacji, zezwolę na to. Jedyne, co będzie musiało powstać od zera, to szkielet konstrukcji, a resztę już się tylko domontuje. Porozmawiam o tym ze Sloanem. Bez obaw, nie wykręcą się. Będziesz miał wszystkich jego podwładnych do pomocy. Tysiąc ludzi gotowych do ręcznego montażu.
Miklos uniósł brwi, słysząc moją ofertę pomocy.
– Mogę zadać pytanie, pułkowniku?
– Oczywiście.
– Czemu dwa dni?
– Po pierwsze dlatego, że według moich obliczeń tyle wystarczy, jeśli będziecie pracować bez przerwy. Po drugie, bo już wezwałem z garnizonu w Heliosie grupę okrętów, które mają się z nami spotkać. Sformujemy flotę i polecimy, gdy tylko tu dotrą.
– A potrzeba pośpiechu wynika z...?
– Z tego, że nie podoba mi się to, co widzę w układzie Thora. Nie podoba mi się, że coś dziwnego dzieje się tuż za naszymi granicami. Lecę tam i dowiem się, o co chodzi. I wyruszam za dwie doby, licząc od teraz.
– Dwie doby – powiedział Miklos z rozkojarzonym spojrzeniem. Po chwili kiwnął głową, a potem odwrócił się i wybiegł z centrum dowodzenia.
Obsada mostka z zaskoczeniem obróciła głowy. Znanitowany członek Sił Gwiezdnych robi piorunujące wrażenie, kiedy naprawdę się spieszy. W jednej chwili stał i spokojnie omawiał ze mną plany, a w drugiej przeskoczył nad stołami, odepchnął się od sufitu zawieszonego cztery metry nad naszymi głowami, a potem wylądował z hukiem i pognał sprintem do drzwi. Nawet drzwi dały się zaskoczyć, mimo że wykonano je z inteligentnego metalu. Skulił się i prześlizgnął przez nie, gdy tylko rozstąpiły się na tyle, by go przepuścić. Potrącone, spryskały korytarz kropelkami podobnymi do rtęci.
Potem zniknął mi z oczu. Podwładni popatrzyli na mnie, ale zignorowałem ich, skupiając się na planach. Srebrzyste kropelki metalu na podłodze goniły się wzajemnie. Ostatecznie miały uformować strumyki lśniącego płynu, który z powrotem stanie się drzwiami.
Uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Nie wiedziałem, dokąd pobiegł Miklos ani co planował zrobić najpierw. Ale zawsze lubiłem patrzeć na uwijających się ludzi.
Rozdział 4
Dwa dni później zjawiła się flota. Składała się z połowy okrętów garnizonu przy pierścieniu w Heliosie. Nikomu nie podobał się pomysł, by zabierać stamtąd jednostki bojowe, gdyż całkiem niedawno Ziemia zaatakowała nas od tamtej strony, jednak żadne inne okręty nie były w stanie gotowości, więc nie miałem wyboru.
Flota była niewielka, w sumie mniej niż sto jednostek. Dwie trzecie stanowiły nieduże okręty: brzydkie i pękate kanonierki. Każdą wyposażono w pojedyncze ciężkie działo, będące odpowiednikiem wieżyczki na brzuchu krążownika makrosów. Poza tym miały bardzo niewiele uzbrojenia. Reszta była krążownikami i niszczycielami.
Na liście brakowało lotniskowca. Miklos się nie wyrobił.
– Sir, proszę o jeszcze jeden dzień – powiedział.
Pokręciłem głową.
– Nie.
Wydawało mi się, że powiedziałem to łagodnie, ale dostrzegłem na jego twarzy niezadowolenie. Miał zaczerwienione oczy, które mrużył z niewyspania. Ewidentnie walczył o to, by nie stracić nad sobą kontroli, co z pewnością zaowocowałoby wiązanką przekleństw pod moim adresem.
Przyglądałem mu się z zainteresowaniem. Jeszcze nie widziałem go w stanie takiej frustracji. Złożyłem to na karb braku snu.
– Spisałeś się świetnie, ale to mimo wszystko nie wystarczyło – oznajmiłem. – Poza tym musisz się przespać. Do obowiązków oficera mojej floty należy utrzymanie się w stanie gotowości. Jak to mówią, we wszystkim trzeba mieć umiar.
Miklos ze złością wpatrywał się w ekran, nie podnosząc na mnie spojrzenia przekrwionych oczu. Odszedłem w kierunku ogromnych ekranów. Miały tak wysoką rozdzielczość, że przypominały okna.
Na zewnątrz stacji tkwił ogromny cień. Wyglądał całkiem jak lotniskowiec, który zaprojektowałem dwa dni wcześniej w dziesięć minut. Z tym że ziały w nim dziury – w kadłubie. Inteligentny metal nie pokrywał go jeszcze w całości.
– Szkoda, że ma te luki – powiedziałem.
Z jakiegoś powody te słowa przelały czarę goryczy.
– Dla pańskiej wiadomości, pułkowniku – nie wytrzymał Miklos – te dziury są z pana winy.
Zerknąłem na niego, zaskoczony.
– Naprawdę? A to dlaczego?
– Bo za bardzo zmniejszył pan grubość zewnętrznej warstwy inteligentnego metalu. Okręt zaprojektowano przy założeniu, że gruby kadłub zapewni konstrukcji wytrzymałość. Nie zdołaliśmy tego obejść.
Kiwnąłem głową i cmoknąłem.
– Cóż, mój projekt był tak naprawdę tylko punktem wyjścia. Można go skorygować.
– I tak zrobimy – powiedział Miklos – ale w harmonogramie nie było już czasu na wprowadzenie poprawek.
Popatrzyłem ponuro na okręt. Włożony w niego wysiłek był naprawdę imponujący.
Poczułem, że zaczynam ulegać, i nie podobało mi się to. Uleganie nie było w moim stylu. Żeby wszystko zagrało, przywódca musi ustanowić zasady i trzymać się ich. Jeśli da się ludziom do zrozumienia, że nieprzekraczalny termin to w zasadzie tylko sugestia, rozluźnią się i niczego już nie zrobią. To leży w ludzkiej naturze.
Mimo wszystko podobała mi się myśl, że mógłbym zabrać ten okręt na ekspedycję do układu Thora. Znacznie wzmocniłby naszą nikłą flotę. Zacząłem myśleć o lotniskowcu jak o niewielkiej, mobilnej stacji bojowej i perspektywa wsparcia ze strony takiej latającej fortecy wydawała się kusząca.
– Coś panu powiem, komodorze. Nasza grupa wyruszy już teraz, ale zostawimy tu dziesięć małych okrętów. Zapewnią pańskiemu lotniskowcowi eskortę. Gdy będzie już gotowy, proszę wysłać go do układu Skorupiaków.
Miklos wyglądał na zaskoczonego.
– Życzy pan sobie wysłać okręt później? W ramach posiłków?
– Owszem. Pod pewnymi względami to nawet lepiej. My polecimy w awangardzie z pełną prędkością i w miarę możliwości pomożemy Skorupiakom. Następnie lotniskowiec przyleci na zabezpieczoną pozycję. Dzięki temu okręt nie będzie spowalniał całej floty. Jeśli skończysz jutro, to cacko zjawi się dwa dni po nas. Tyle możemy zaczekać na wsparcie. A potem następny.