. Читать онлайн книгу.
mnie rżnąć – powiada – na kawały i nikt ode mnie nic nie wydostanie”.
Zdzisio zajmował się szmuglem do getta. Ukrywanie grupy Berlanda stało się dla niego podstawowym źródłem zarobku. Pieniądze, które regularnie wpływały do domowej kasy, pozwalały na stopniowe, ale systematyczne podnoszenie poziomu życia. Coraz lepsze jedzenie, coraz elegantsze ubranie, coraz większe aspiracje, coraz większe pokusy i coraz fantastyczniejsze plany rozkręcenia kolejnych interesów. A przy tym coraz więcej wypitej wódki, gwałtownych kłótni małżeńskich i namiętnego godzenia się.
Od pewnego czasu opiekę nad piątką Żydów ukrywających się u Krzyczkowskich objął Żydowski Komitet Narodowy. Przychodziły miesięczne subwencje w wysokości 500 zł, komitet finansował leczenie siostry Mariana Berlanda Leosi, która zapadła na gruźlicę. Maria znalazła pracę służącej w domu przy Marszałkowskiej 6 i mogła opuścić kryjówkę, pozostając w stałym kontakcie z resztą, dostarczając im jedzenie, pieniądze, wiadomości. Jej pracodawcy byli bardzo serdeczni i pomocni.
Stasio, bratanek Benjamina Hoffera, był ulubieńcem całej grupy ukrywających się. „Jeżeli istnieje ideał dziecka – pisze Berland – Stasio nim jest. Spokój i dobroć cechuje każdy jego czyn. Rozum i posłuszeństwo towarzyszą mu na każdym kroku. Gardzi kłamstwem, brzydzi się nim, prawość ma wrodzoną. Nie wie, co to jest tchórzostwo, odważny zawsze tam, gdzie trzeba nim być. Stasio jest człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu”. Stasio w getcie woził trupy:
już wtedy, mając trzynaście lat, pomagał rodzicom i zdobywał chleb. Przez pewien czas pracował u Pinkerta. Był pomocnikiem na wózku-karawanie, który zbierał trupy Żydów na ulicach i z mieszkań i wywoził do zbiorowych grobów na cmentarzu żydowskim przy Gęsiej, poza obrębem getta. Z wypraw tych Stasio przynosił ukrytą w wózku grabarskim żywność. Część jej odsprzedawał, część zaś oddawał głodnemu rodzeństwu w domu. Makabryczna ta praca wywarła na chłopcu swe piętno. Stale powraca do tego czasu, do tego, co wówczas widział, i wypadków, których był świadkiem. Opowiada przerażające historie. Zawsze trupy, trupy, całe góry trupów. Wszystkie jego wspomnienia krążą dookoła śmierci.
Pożegnanie z Krzyczkowskimi miało symboliczną wymowę. Zaczęło się właśnie powstanie warszawskie. W mieście wybuchły walki. Po 15 miesiącach ukrywania się Marian Berland wraz z towarzyszami niedoli opuścili mieszkanie przy Siennej. Zdzisio pożegnał ich słowami: „Jak wyjdzieta, już więcej do mieszkania nie wpuszczę. Już więcej do mojego mieszkania nie wejdzieta. Nie chcę ludziom na śmiech się pokazać, że Żydów u siebie chowałem”.
Z pięcioosobowej grupy Berlanda czwórce udało się przeżyć powstanie warszawskie. Staś jednak, ten ideał dziecka, został zamordowany dosłownie o krok od miejsca, gdzie ukrywał się przez 15 miesięcy. Barykadę przy rogu Komitetowej i Pańskiej, koło której go zabito, dzieli tylko długość krótkiej ulicy Komitetowej od kamienicy na posesji przy Śliskiej 35, która tyłem stykała się z oficyną budynku przy Siennej 42 – gdzie było mieszkanie Krzyczkowskich i miejsce ukrywania się piątki Żydów. Było to około 125 metrów w linii prostej. Maria Berland tak opowiadała w wywiadzie dla Fundacji Spielberga o tej zbrodni:
Stasio zginął w powstaniu… zabił go Karolak, były bokser… zginął jako Żyd… i mnie o mały włos by zabili. (…) Myśmy tego chłopca zostawili, bo ten chłopiec źle chodził. To był młody chłopak, miał 14 lat, jak on nie wychodził z mieszkania przez rok, więcej, to on już ledwo chodził. Myśmy zostawili go w piwnicy naprzeciwko Twardej 6, na Twardej 3 to było, albo na Twardej 1. (…) Trzeba było wyjść poszukać jedzenia, to myśmy jego zostawili, bo on źle chodził, poszliśmy i jak wróciliśmy, to jego nie było już. (…) Zaczęliśmy szukać. Dolecieliśmy do barykady na rogu Pańskiej i Komitetowej, tam było jakieś dowództwo AK. I ten Hoffer, wujek jego, zauważył, że but z barykady wystaje. Tego chłopca już zasypali ziemią. Ja zaczęłam strasznie krzyczeć, ja bardzo lubiłam tego chłopca, myśmy razem uciekali. „Co się tu stało”, zaczęłam się strasznie awanturować. To on do mnie mówi, taki młody chłopak – „Niech pani nie krzyczy, on panią też zabije”. Ja pytam kto. On mówi: „Karolak, to jest były bokser”. I rzeczywiście otoczyli mnie dookoła, żeby wepchnąć do bramy. I w tym momencie przyleciał ten Stasiek Mróz z ludźmi awanturować się, że mu ukradli walizkę. I wtedy to się rozluźniło i ja uciekłam.
Berlandowie dotrwali w piwnicach do 17 stycznia 1945 roku.
Marian Karolak (pseudonim „Mat Unrug”) pojawia się w książce Barbary Engelking i Dariusza Libionki Żydzi w powstańczej Warszawie. Należał do bojówki kapitana „Hala” (batalion im. Sowińskiego). Stacjonowali właśnie w tej okolicy Śródmieścia. Zajmowali się rabunkiem, po prostu zabijali, by okraść. „Mat Unrug” został zastrzelony przez patrol żandarmerii powstańczej pod dowództwem „Dmowskiego”. Okoliczności i motywy tego zdarzenia są niejasne. W raporcie oficera żandarmerii czytamy, że „jeden z patrolu, st. strz. Kotek, widząc zmasakrowane zwłoki żydów [sic!], odruchowo zastrzelił Unruga, po czym wspólnie ze st. strz. Nowiną, kapralem Noskiem, kapralem Muchą zakopali zwłoki Unruga w getcie”. Problem polega na tym, że „Mucha” to jeden z ludzi współdziałających z „Unrugiem” w batalionie im. Sowińskiego.
Czy Karolak „Unrug”, węszący za łupem, zabijałby chłopca kalekę, który z pewnością nic nie miał oprócz podartego ubrania na sobie? A gdyby ten chłopiec okazał się Żydem? Jesteśmy w sferze cienia. Nie wiemy niczego na pewno i już niczego pewnego wiedzieć nie będziemy. Pewne jest tylko jedno – że Stasia zamordowano. I że nie zrobili tego Niemcy.
Po klęsce powstania warszawskiego powstańcy i ludność cywilna opuścili zgliszcza miasta. Część jednak została w gruzach – warszawscy Robinsonowie, nazywani też gruzowcami. Największa znana grupa ukrywała się w przerobionych na bunkier piwnicach domów na Siennej 20 i 22. Trudno ustalić ich dokładną liczbę. W różnych relacjach podaje się od 37 do 57 osób. Wszyscy – oprócz Motka Fiszera, który umarł na raka – dotrwali do 17 stycznia 1945 roku. Wśród ukrywających się był między innymi znany warszawski ginekolog dr Henryk Beck – jeden z przywódców grupy. Beck był człowiekiem wielu talentów: lekarz, nauczyciel, automobilista, taternik i rysownik. Sporządził swoisty dziennik bunkrowy – cykl rysunków „Bunkier 1944 roku”. Do grona przywódców należał również pułkownik Władysław Kowalski, który ocalił w sumie 56 Żydów zarówno w czasie powstania warszawskiego, jak i wcześniej. Po upadku powstania nie wyszedł z miasta, lecz został ze swymi podopiecznymi w bunkrze.
Gruzowcy z Siennej 20/22 borykali się z brakiem jedzenia i przede wszystkim z brakiem wody. Jedna z nich, Cipora Fischer, w relacji złożonej w Yad Vashem podaje:
Początkowo pozbawieni byliśmy jedzenia i żywiliśmy się suszonymi liśćmi i parafiną ze świec. Później sytuacja poprawiła się nieco. Polacy bowiem opuszczając Warszawę, pozostawili wszystko w piwnicach. Nocą więc przekradaliśmy się do najbliżej położonych piwnic i zabieraliśmy ze sobą, co było najkonieczniejsze. W ten sposób poza żywnością, zdobyliśmy także trochę odzienia i pościeli. Najtrudniejszy do rozwiązania był problem wody. Nie mogliśmy żyć bez wody. Rozpoczęliśmy kopanie studni, które trwało sześć tygodni. Praca była ciężka i niejednokrotnie postanawialiśmy zarzucenie jej, ponieważ wydawała się beznadziejna. W końcu na 12 metrze głębokości ukazała się woda i to nas uratowało. Gdy spadł śnieg, coraz trudniej było nocą wychodzić po żywność, by śladami nie zdradzić kryjówki.
Perspektywa Siennej w kierunku zachodnim, kamienice od numeru 10 do 32. Lata 1941–1942. W piwnicach domów przy Siennej 20 i 22 był bunkier, w którym po powstaniu warszawskim ukrywało się 56 Żydów.
Fot. z kolekcji