Dobra córka. Karin SlaughterЧитать онлайн книгу.
Funkcjonariusz Coin kopniakiem otworzył drzwi przyczepy Daniela Culpeppera. Gdy podejrzany sięgnął po broń, Coin zastrzelił go siedmioma strzałami w pierś.
Do dzisiaj większość członków klanu Culpepperów utrzymywała, że Daniel był niewinny, ale śledczy zebrali przeciwko niemu niezbite dowody. Rewolwer znaleziony przy Danielu okazał się bronią, z której postrzelono Sam w głowę. W beczce za przyczepą tliły się zakrwawione dżinsy i charakterystyczne niebieskie trampki. Nawet rodzony brat Daniela Culpeppera potwierdził, że pojechali do Pieprznika z zamiarem zabicia Rusty’ego. Bali się, że stracą dach nad głową z powodu nieuregulowanych długów za usługi prawne Rusty’ego. Kiedy Quinnowie stracili wszystko w pożarze, Culpepperowie spodziewali się rachunku i wezwania do zapłaty. Charlie przeżyła duchową masakrę, gdy dotarło do niej, że życie jej rodziny zostało zredukowane do ceny używanej przyczepy.
– Będziemy przejeżdżać obok szkoły – powiedziała Lenore.
Charlie otworzyła oczy. Gimnazjum w Pikeville było w jej szkolnych czasach szkołą średnią. Budynek rozrósł się przez lata, pośpiesznie rozbudowywany, by pomieścić tysiąc dwustu uczniów także z pobliskich miejscowości. Stojące obok liceum było jeszcze większe. Chodziło do niego prawie dwa tysiące nastolatków.
Tam, gdzie zaparkowała swoje auto, było pusto. Taśma policyjna odgradzała parking od reszty terenu. Między policyjnymi wozami, rządowymi sedanami, karetkami, wozami strażackimi, furgonetkami techników kryminalistycznych i wozem koronera stały samochody nauczycieli. Nisko nad szkołą latał helikopter jakiejś stacji telewizyjnej. Scena wyglądała surrealistycznie, zupełnie jakby reżyser miał za chwilę zawołać „Cięcie!”, by wszyscy mogli gremialnie ruszyć na lunch.
– Pani Pinkman musieli podać środki uspokajające – poinformowała Charlie.
– To dobra kobieta. Nie zasłużyła na taki los. Nikt nie zasługuje.
Charlie skinęła głową. Nie była w stanie mówić. Miała wrażenie, że utkwiły jej w gardle kawałki tłuczonego szkła. Judith Heller-Pinkman była przez lata swoistym probierzem. Widywały się na korytarzu, gdy Charlie w końcu wróciła do szkoły. Pani Heller zawsze uśmiechała się do niej, ale nigdy nie nakłaniała do opowiadania o tragedii, która je do siebie zbliżyła. Zachowywała dystans, który z perspektywy czasu wymagał od niej samodyscypliny, jaką niewielu ludzi mogło się poszczycić.
– Ciekawe, ile potrwa zainteresowanie mediów? – rzuciła Lenore, spoglądając na helikopter. – Dwie ofiary. Pikuś w porównaniu z większością innych strzelanin.
– Dziewczyny nie zabijają. Przynajmniej nie tak.
– Nie lubię poniedziałków.
– Naprawdę nie lubisz poniedziałków czy mówisz o piosence Boomtown Rats?
– Mówię o piosence – odparła Lenore. – Nawiązuje do strzelaniny w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym dziewiątym. Szesnastolatka przyniosła karabin snajperski na plac zabaw. Nie pamiętam, ile osób zabiła. Na pytanie policjantów, dlaczego to zrobiła, powiedziała: „Nie lubię poniedziałków”.
– Jezu – jęknęła Charlie. Miała nadzieję, że Kelly Wilson nie wyszeptała niczego równie bezdusznego na korytarzu szkoły. Zaraz potem zastanowiła się, dlaczego tak przejmuje się losem dziewczyny, skoro była zabójczynią.
Nagle zobaczyła istotę rzeczy jasno i wyraźnie.
Jeśli odsunąć na bok wszystko, co zdarzyło się tego ranka – strach, śmierć, wspomnienia, cierpienie i smutek – miała do czynienia z niezbitym faktem, że Kelly Wilson zamordowała z zimną krwią dwie osoby.
I co z tego? – usłyszała z tyłu głowy głos Rusty’ego.
Kelly nadal miała prawo do procesu. Prawo do najlepszej obrony. Charlie powiedziała to grupie wściekłych policjantów, którzy chcieli zatłuc dziewczynę na śmierć. Teraz, siedząc z Lenore w samochodzie, zadawała sobie pytanie, czy stanęła w obronie Kelly dlatego, że nikt inny tego nie zrobił.
Kolejna wada, która stała się drażliwą kwestią w jej małżeństwie.
Sięgnęła po strój do sądu leżący na tylnym siedzeniu. Znalazła coś, co Ben nazywał koszulą amiszów, a ona uważała za ostatni krok przed burką. Sędziowie w Pikeville byli bez wyjątku grupą skrajnie konserwatywnych zrzędliwych tetryków. Prawniczki musiały wybierać między długimi spódnicami i skromnymi bluzkami a oddalaniem każdego ich sprzeciwu, każdego wniosku i kwestionowaniem każdego ich słowa.
– Dobrze się czujesz? – zapytała Lenore.
– Nie, nie bardzo. – Wyznanie prawdy sprawiło Charlie ulgę. Zawsze mówiła Lenore rzeczy, których nie powiedziałaby nikomu innemu. Lenore znała Rusty’ego od ponad pięćdziesięciu lat. Była niczym czarna dziura, w której znikały wszystkie sekrety rodziny Quinnów. – Głowa mi pęka. Mam złamany nos. Czuję, jakbym wypluła płuca. Słabo widzę, nie mogę czytać, ale to wszystko się nie liczy, bo wczoraj wieczorem zdradziłam Bena.
Lenore w milczeniu zmieniła biegi, wjeżdżając na dwupasmową autostradę.
– Gdy to się działo, uważałam, że jest okej. Facet nawet się spisał. – Charlie ostrożnie zdjęła koszulkę, starając się nie dotknąć nosa. – Ale rano obudziłam się zapłakana. Ryczałam i nie mogłam przestać. Leżałam w łóżku przez pół godziny, gapiłam się w sufit i chciałam się zabić. A potem zadzwonił telefon.
Lenore znów zmieniła bieg. Wyjeżdżały poza granice Pikeville. Podmuch mocnego wiatru od strony gór uderzył w kompaktowego sedana.
– Nie powinnam odbierać tego głupiego telefonu. Nawet nie pamiętałam, jak facet ma na imię. On też nie pamiętał mojego imienia, a przynajmniej udawał, że nie pamięta. To było krępujące i obrzydliwe. A teraz Ben wie o wszystkim, GBI też. Wszyscy w jego biurze wiedzą. – Zamilkła na chwilę. – Dlatego przyszłam do szkoły dziś rano. Miałam spotkać się z tym facetem, bo przez pomyłkę wziął mój telefon. Zadzwonił, kiedy się zorientował, i… – Charlie włożyła wykrochmaloną bluzkę z żabotem, którą chciała zademonstrować sędziom, że szanuje powagę miejsca. – Nie wiem, co sobie wtedy myślałam.
Lenore wrzuciła szósty bieg.
– Że czujesz się samotna – podsunęła.
Charlie zaśmiała się, chociaż w tej prawdzie nie było nic śmiesznego. Zapinając bluzkę, przyglądała się swoim palcom. Nagle guziki stały się za małe. A może dłonie jej się pociły. Albo wróciło drżenie palców, wibracje w kościach, jakby w jej piersi ktoś szarpał strunę harfy.
– Kochanie, wyrzuć to z siebie.
Charlie pokręciła głową. Nie chciała tego robić, wolała zatrzymać dla siebie, schować wszystkie przerażające obrazy do pudełka, odłożyć na półkę i nigdy więcej nie otwierać.
Nie udało się. Łza popłynęła po policzku.
Potem druga.
Po chwili Charlie płakała już rzewnymi łzami, a potem szlochała spazmatycznie, zginając się wpół i skrywając twarz w dłoniach, ponieważ dłużej nie była w stanie udźwignąć swojej rozpaczy.
Lucy Alexander. Pan Pinkman. Pani Heller. Gamma. Sam. Ben.
Auto zwolniło. Spod opon wystrzelił żwir, gdy Lenore zjechała na pobocze. Pogładziła Charlie po plecach.
– Już dobrze, skarbie.
Nie było dobrze. Charlie potrzebowała swojego męża. Potrzebowała swojego beznadziejnego ojca. Gdzie się podziewał Rusty? Dlaczego nigdy nie było go przy niej w tych chwilach, kiedy go najbardziej potrzebowała?
– Już