Bastion. Стивен КингЧитать онлайн книгу.
moment i wszystko się skończy. Przynajmniej nie będzie już czuł tego okropnego bólu w ustach.
Drobne kamyki i żwir trafiły go w policzek, a gdy uniósł wzrok, zobaczył oponę, która zatrzymała się kilkanaście cali od jego twarzy. Widział biały kamyk tkwiący między dwoma bieżnikami jak moneta trzymana pomiędzy kłykciami dwóch palców.
Kawałek kwarcu, pomyślał i zaraz potem zemdlał.
Kiedy doszedł do siebie, stwierdził, że leży na pryczy. Była twarda, ale przez ostatnie trzy lata zdarzało mu się leżeć na twardszych. Z wysiłkiem otworzył oczy. Jego powieki były posklejane, a prawe oko – to, w które zarobił pięścią – otworzyło się tylko do połowy.
Spojrzał do góry na szary, spękany sufit. Poniżej ciągnęły się zygzaki obłożonych materiałem izolacyjnym rur. Wzdłuż jednej z nich z mozołem sunął wielki karaluch.
Jego pole widzenia przedzielał łańcuch. Uniósł lekko głowę, co spowodowało, że znów poczuł przejmujący ból. Zobaczył drugi łańcuch, biegnący od dołu pryczy do pierścienia wcementowanego w ścianę. Odwrócił głowę w lewo (kolejna fala bólu, ale tym razem nie tak dojmująca) i zauważył chropowatą betonową płaszczyznę pokrytą siateczką pęknięć. Zobaczył na niej różne napisy. Niektóre były nowe, inne stare, wiele z błędami ortograficznymi. TU SOM PLUSKWY. LOUIS DRAGONSKY – 1987. LUBIĘ DAWAĆ DUPY. TO MOŻE BYĆ ZABAWNE. GEORGE RAMPLING WALI KONIA. NADAL CIE KOCHAM, SUZANNO. TEN DOŁEK CUCHNIE, JERRY. CLYDE D. FRED.
Były tu także toporne rysunki przedstawiające obwisłe penisy, gigantyczne piersi i waginy. Nick natychmiast się zorientował, co to za miejsce. Zamknięto go w więziennej celi.
Ostrożnie podparł się na łokciach, spuścił stopy z krawędzi pryczy i uniósł się do pozycji siedzącej. Ból głowy powrócił ze zdwojoną siłą, a kręgosłup wydał ostrzegawcze skrzypnięcie. Żołądek zaczął podchodzić Nickowi do gardła i czuł, że lada moment zwymiotuje. Miał wrażenie, że za chwilę zemdleje. W takich chwilach – przerażających i odbierających odwagę – ma się ochotę wrzeszczeć na całe gardło i prosić Boga o zmiłowanie.
Zamiast zacząć krzyczeć, pochylił się i czekał, aż mdłości miną. Po chwili doszedł do siebie. Czuł plaster z opatrunkiem przyklejony na policzku, a kiedy poruszył tą stroną twarzy, doszedł do wniosku, że jakiś chirurg rzeźnik postanowił na wszelki wypadek umieścić tam kilka szwów.
Rozejrzał się dokoła. Cela miała kształt ustawionej na sztorc puszki sardynek. Na wprost pryczy znajdowały się drzwi ze stalowych prętów. U jej wezgłowia ujrzał pozbawioną klapy muszlę klozetową. Nad nią – zobaczył to, unosząc bardzo powoli i ostrożnie głowę (nadal miał zesztywniały i obolały kark) – było niewielkie zakratowane okienko.
Gdy posiedział na brzegu pryczy dostatecznie długo, aby mieć pewność, że nie zemdleje, spuścił szare workowate spodnie, przykucnął nad muszlą i oddał mocz. Miał wrażenie, że trwało to całą godzinę. Kiedy skończył, wstał, trzymając się brzegu pryczy jak starzec. Z niepokojem zajrzał w głąb muszli, szukając śladów krwi, ale mocz był czysty. Spuścił wodę.
Podszedł ostrożnie do krat i wyjrzał na krótki korytarz. Po lewej stronie znajdowała się cela dla pijaków. Na jedynej pryczy leżał staruszek, którego ręka wisiała nad ziemią, nieruchoma jak kawałek drewna. Po prawej korytarz kończył się drzwiami. Były otwarte. Pośrodku korytarza z sufitu zwisała lampa z zielonym abażurem, podobna do tych, jakie spotyka się w salonach bilardowych.
W otwartych drzwiach pojawił się cień i do korytarza wszedł wysoki mężczyzna w spodniach i bluzie khaki. Przy jego pasie zwisała kabura z ogromnym pistoletem. Włożył kciuki do kieszeni spodni i przez długą chwilę przyglądał się Nickowi, nie mówiąc ani słowa. Potem powiedział:
– Kiedy byłem chłopcem, chodziliśmy w góry, by zapolować na górskiego lwa, a kiedy już go ustrzeliliśmy, przeciągaliśmy truchło do miasta… dwadzieścia mil po kamienistym gruncie. To, co z niego zostawało, gdy dotarliśmy do domu, przedstawiało żałosny widok. Ty jesteś drugi na mojej liście.
Nick uznał, iż ten monolog musiał zostać przygotowany już wcześniej, odpowiednio podszlifowany i ubarwiony. Prawdopodobnie był zarezerwowany dla włóczęgów, którzy od czasu do czasu trafiali za kratki.
– Nazywasz się jakoś? – zapytał mężczyzna.
Nick przyłożył palec do zapuchniętych ust, po czym zasłonił je dłonią i pokręcił głową.
– Co? Jesteś niemową? Zamierzasz mi wcisnąć jakiś kit?
Powiedział to raczej przyjaznym tonem, ale Nick nic na to nie odpowiedział, tylko uniósł do góry dłoń, jakby trzymał w niej niewidzialne pióro, i zaczął pisać w powietrzu.
– Chcesz, żebym dał ci długopis?
Nick kiwnął głową.
– Skoro jesteś niemową, to dlaczego nie masz przy sobie jednej z tych kart… czegoś, co by informowało ludzi, że jesteś niepełnosprawny?
Nick wzruszył ramionami i wywrócił puste kieszenie. Przez chwilę boksował w powietrzu, naśladując walkę z cieniem, co spowodowało powrót fali bólu pod czaszką i mdłości. Potem, uderzając się lekko dłońmi po głowie, osunął się na pryczę i wskazał swoje puste kieszenie.
– Zostałeś obrobiony?
Nick znowu kiwnął głową.
Mężczyzna w khaki odwrócił się i wyszedł. Po chwili wrócił ze stępionym ołówkiem i bloczkiem do notatek. Przełożył je przez kraty. Na każdej z kartek bloczku widniał nadruk: BIURO SZERYFA BAKERA.
Nick odwrócił bloczek i postukał gumką na ołówku w nazwisko na kartce, po czym uniósł brwi.
– Tak, to ja – odparł facet w khaki. – A ty kim jesteś?
„Nazywam się Nick Andros” – napisał Nick i wyciągnął notes w jego stronę.
Baker pokręcił głową.
– Nie podam ci ręki. Jesteś także głuchy?
Nick pokiwał głową.
– Co ci się przytrafiło? Doc Soames i jego żona omal cię nie przejechali, chłopcze.
„Pobito mnie i obrobiono jakąś milę od zajazdu przy Main St. Zack’s Place”.
– To nie miejsce dla takiego dzieciaka jak ty. Na pewno jesteś jeszcze zbyt młody, żeby pić alkohol.
Nick z oburzeniem potrząsnął głową.
„Mam dwadzieścia dwa lata – napisał. – Zanim mnie pobili i obrobili, wypiłem dwa piwa. Nie wolno mi?”.
Baker przeczytał to z wyrazem rozbawienia na twarzy.
– Najwyraźniej nie w Shoyo. Co tu robisz, mały?
Nick wyrwał pierwszą stronę z notesu, zmiął w kulkę i rzucił na podłogę. Zanim zdążył napisać odpowiedź, przez kraty wsunęła się silna ręka i na jego ramieniu zacisnęły się twarde palce. Gwałtownie podniósł głowę.
– Te cele sprząta moja żona – wycedził Baker. – Wyrzuć to do kibla.
Nick pochylił się, krzywiąc się z bólu, i podniósł z podłogi papierową kulkę. Podszedł do muszli klozetowej, wrzucił papier do środka i spojrzał na szeryfa, pytająco unosząc brwi.
Baker kiwnął głową.
Nick wrócił na swoją pryczę. Tym razem pisał dłużej.
Baker pomyślał, że nauczenie głuchoniemego dzieciaka pisania i czytania