Bastion. Стивен КингЧитать онлайн книгу.
i pomógł jej wstać. Podniosła się jak lunatyczka. Jej oczy nadal były rozszerzone i pełne niedowierzania.
– To moja wina, to przeze mnie ta sytuacja trwała tak długo – powiedział po chwili Peter. – Nie chciałem robić zamieszania. Nie chciałem wszczynać kłótni. Też byłem w pewnym sensie egoistą. Kiedy Frannie poszła do szkoły, pomyślałem: „Nareszcie Carla nie będzie ranić nikogo oprócz siebie, a jeżeli ktoś nie wie, że rani samego siebie, nie czuje się pokrzywdzony”. Myliłem się. Zresztą myliłem się już wcześniej, ale jeszcze nigdy tak bardzo jak wtedy. – Zacisnął palce na ramieniu Carli i dodał: – Jeżeli Frannie zechce tu zostać, to zostanie! To jest także jej dom. Jeżeli będzie potrzebować pieniędzy, dam jej, jak zawsze. A jeżeli zdecyduje się zatrzymać dziecko, zatrzyma je i będziemy się wspólnie o nie troszczyć. Poza tym, jeśli sądzisz, że nikt do niej nie będzie przychodził, to się mylisz. Nasza córka ma kilka serdecznych przyjaciółek, które na pewno będą ją odwiedzać. I jeszcze jedno: jeżeli Fran zechce ochrzcić swoje dziecko, stanie się to właśnie tu, w tym cholernym saloniku.
Carla otworzyła usta, z których wydobył się dźwięk przypominający świst pary buchającej z czajnika.
– Twój syn leżał w trumnie właśnie w tym pokoju… – jęknęła.
– Tak, wiem. Ale właśnie dlatego wydaje mi się, że nie ma lepszego miejsca, w którym można by ochrzcić nowe życie – odparł Peter. – Carlo, Fred nie żyje już od wielu lat. Do tej pory na pewno zżarły go robaki.
Krzyknęła i przyłożyła dłonie do uszu. Pochylił się i zmusił ją do opuszczenia rąk.
– Ale nie dostały twojej córki i jej dziecka – dodał. – Nieważne, jak zostało poczęte. Ono żyje. A ty zachowujesz się, jakbyś chciała, żeby Fran wyniosła się z domu. Co by ci wówczas zostało? Nic oprócz tego pokoju i męża, który znienawidziłby cię za to, co zrobiłaś. Gdyby ci się to udało, oprócz Freda straciłabyś jeszcze Frannie i mnie.
– Chcę pójść na górę. Muszę się położyć – wymamrotała Carla. – Mam mdłości.
– Pomogę ci – zaproponowała Frannie.
– Nie dotykaj mnie. Zostań z ojcem. Chyba oboje to zaplanowaliście. Zamierzacie mnie zniszczyć. Dlaczego nie miałabyś zamieszkać w moim saloniku, nanieść błota na dywan i nasypać popiołu z kominka do tego starego zegara, Fran? Dlaczego nie? Dlaczego nie?
Wybuchnęła śmiechem i ominąwszy Petera, ruszyła w głąb holu. Zataczała się, jakby była pijana. Peter próbował objąć ją ramieniem, ale wyszczerzyła zęby i zasyczała jak kotka. Jej śmiech zamienił się w płacz, kiedy opierając się ręką o mahoniową poręcz, zaczęła powoli wchodzić po schodach. W jej szlochu brzmiała bezradność, która sprawiła, że Frannie miała ochotę jednocześnie wrzeszczeć i wymiotować. Twarz ojca przybrała barwę starego, pożółkłego prześcieradła. Na szczycie schodów matka odwróciła się i zachwiała tak mocno, że Frannie się obawiała, iż runie w dół. Spojrzała na nich, najwyraźniej zamierzając coś powiedzieć, ale rozmyśliła się i ponownie odwróciła.
Po chwili usłyszeli trzask zamykanych drzwi sypialni.
Frannie i Peter popatrzyli na siebie.
Dziadkowy zegar tykał nieprzerwanie.
– Wszystko się jakoś ułoży – powiedział ojciec. – Carla też dojdzie do siebie.
– Na pewno? – spytała Frannie. Podeszła do ojca i przytuliła się do niego, a on objął ją ramieniem. – Nie sądzę.
– Nieważne. Nie myślmy o tym teraz.
– Powinnam wyjechać. Ona nie chce, abym tu została.
– Powinnaś zostać i być tutaj, kiedy Carla dojdzie do siebie i przekona się, że nadal ciebie potrzebuje…
Oparła głowę na jego piersi.
– Och, tato, tak mi przykro… tak bardzo mi przykro.
– Ciii – powiedział, gładząc ją po włosach. Ponad jej głową widział promienie popołudniowego słońca wpadające przez szyby. – Ciii, Frannie. Kocham cię, córeczko.
ROZDZIAŁ 13
Zapłonęło czerwone światełko, rozległ się syk pomp i drzwi się otworzyły. Mężczyzna, który wszedł do środka, nie był ubrany w biały kombinezon – przed zarażeniem chronił go jedynie niewielki, wkładany do nosa filtr przypominający dwuzębny widelczyk, którym wyciąga się ze słoika oliwki.
– Witam, panie Redman – powiedział, przechodząc przez pokój. Wyciągnął dłoń w gumowej przezroczystej rękawiczce i zaskoczony Stu uścisnął ją. – Jestem Dick Deitz. Denninger powiedział, że nie zamierzasz współpracować, dopóki się nie dowiesz, co jest stawką w tej grze.
Stu kiwnął głową.
– W porządku – mruknął Deitz i usiadł na brzegu łóżka. Był niskim śniadym mężczyzną i trochę przypominał krasnala z filmów Disneya. – Więc co chcesz wiedzieć?
– Pierwsze pytanie: dlaczego nie ma pan na sobie tego kosmicznego skafandra?
– Dlatego, że Geraldo uważa, iż nie jesteś zarażony – odparł Deitz, wskazując świnkę morską za podwójną szybą.
Zwierzątko siedziało w klatce, obok której stał Denninger z pozbawioną wyrazu twarzą.
– Geraldo?
– Tak. Oddychał tym samym powietrzem co ty, przez konwektor. Choroba, którą złapali twoi przyjaciele, łatwo przenosi się z ludzi na świnki morskie i vice versa. Gdybyś był zarażony, Geraldo prawdopodobnie już by nie żył.
– Ale wolał pan nie ryzykować – stwierdził Stu, wskazując tkwiący w jego nosie filtr.
– Tego nie ma w moim kontrakcie – odparł z cynicznym uśmieszkiem Deitz.
– Więc czemu mnie tu trzymacie? – zapytał Stu.
– Cóż… widocznie musimy.
Stu nic na to nie odpowiedział.
– Chcesz mnie uderzyć?
– To chyba nic by nie dało.
Deitz westchnął i podrapał się po nosie, jakby od rurek filtra swędziały go nozdrza.
– Posłuchaj… – zaczął. – Kiedy sprawa jest naprawdę poważna, zazwyczaj żartuję. Niektórzy palą wtedy papierosy albo żują gumę, a ja żartuję. Pewnie wielu ludzi ma lepsze sposoby, aby się nie załamać… Ale z badań przeprowadzonych przez Denningera i jego kolegów wynika, że jesteś zdrów jak ryba. Nie jesteś zarażony.
Stu pokiwał głową. Miał wrażenie, że temu małemu facecikowi udało się zajrzeć pod maskę jego pokerowego oblicza i dostrzec głęboką ulgę, jaką poczuł, kiedy to usłyszał.
– A co złapali inni? – zapytał.
– Przykro mi, ale to zastrzeżona informacja.
– Jak to się stało, że ten Campion zachorował?
– Ta informacja również jest zastrzeżona.
– Przypuszczam, że był wojskowym i w jednej z baz wydarzył się jakiś wypadek… Taki jak z tym masowym zdychaniem owiec w Utah przed trzydziestu laty, tyle że tym razem jest znacznie gorzej.
– Panie Redman, gdybym panu coś zdradził na ten temat, odpowiadałbym za to przed sądem.
Stu pogładził się po podbródku, na którym pojawił się już świeży zarost.
– Powinien