Bastion. Стивен КингЧитать онлайн книгу.
go ręka, ale nie dlatego przestał. Po prostu był zdenerwowany i zły, że ponownie musi to wszystko przeżywać.
Wrócił do pomieszczenia z celami i zajrzał do środka. Childress i Warner spali. Vince Hogan stał przy kracie, paląc papierosa i wpatrując się w pustą celę na drugim końcu korytarza, gdzie znajdowałby się teraz Ray Booth, gdyby nie zdążył dać nogi. Hogan sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał się rozpłakać, i Nickowi przypomniało się jego dzieciństwo w świecie głuchoniemych.
Właśnie w tamtym okresie poznał określenie „incommunicado”. To słowo zawsze miało dla niego lovecraftiański podtekst i rozbrzmiewało w jego mózgu przy wtórze przerażającego, donośnego echa. Oznaczało wszelkie niuanse zgrozy istniejącej poza granicami wszechświata, poza normalnością i wewnątrz ludzkiej duszy. Przez całe swoje dotychczasowe życie był „incommunicado”.
Usiadł i ponownie przeczytał ostatnie zdanie: „Tam właśnie nauczyłem się czytać i pisać”. Ale to nie było takie proste. Żył w świecie ciszy. Pisanie było kodem. Mowa była ruchem warg, unoszeniem się i opadaniem szczęk, tańcem języka. Matka nauczyła go czytać z ruchu ust i pisać własne imię koślawymi, nierównymi literami. „To twoje imię – powiedziała. – To ty, Nick”. Oczywiście powiedziała to bezgłośnie, po czym postukała palcem w kartkę i w jego pierś. Najgorszą rzeczą dla głuchoniemych nie jest to, że muszą żyć w świecie niemego kina, ale to, że nie potrafią nazywać różnych rzeczy. Nazwy i określenia zaczął rozumieć dopiero wtedy, gdy skończył cztery lata.
Nie wiedział, że wysokie zielone rzeczy to „drzewa” – dowiedział się tego dopiero jako sześciolatek. Bardzo chciał to wiedzieć, ale nikt nie kwapił się, aby mu powiedzieć, co to takiego, a on nie potrafił zapytać.
Był „incommunicado”.
Kiedy matka umarła, zamknął się w sobie. Sierociniec był domem głuchej ciszy, gdzie chudzi chłopcy o posępnych twarzach wyśmiewali się z jego upośledzenia. Podbiegali do niego, zatykając sobie usta i uszy. Jeśli akurat w pobliżu nie było nikogo z personelu, bili go. Dlaczego? Za co? Bez powodu.
Nie chciał z nikim nawiązywać kontaktów i jego proces myślenia uległ zahamowaniu. Krążył samotnie po sierocińcu, patrząc na bezimienne rzeczy zapełniające świat. Obserwował dzieci na boisku poruszające ustami i przesuwające językami w rytualnym tańcu mowy. Czasami nawet przez godzinę potrafił patrzeć na płynące po niebie chmury.
A potem pojawił się Rudy. Potężny łysy mężczyzna z twarzą pokrytą bliznami, mający ponad sześć i pół stopy wzrostu. Małemu Androsowi wydawało się, że ma dwadzieścia lat. Po raz pierwszy spotkali się w pomieszczeniu piwnicznym, w którym znajdował się stół, sześć czy siedem krzeseł i telewizor, który działał tylko wtedy, kiedy miał na to ochotę. Rudy przykucnął i jego oczy znalazły się na wprost oczu Nicka. Potem uniósł swoje wielkie, pokryte bliznami dłonie i przyłożył je najpierw do ust, a następnie do uszu.
„Jestem głuchoniemy”.
Nick odwrócił głowę. „Kogo to, kurwa, obchodzi?”.
Rudy uderzył go w twarz.
Nick upadł, a z jego oczu popłynęły łzy. Nie chciał tu być z tym okropnym łysym trollem. Ten facet wcale nie był głuchoniemy, to tylko jakiś okrutny żart.
Rudy pomógł mu wstać i podprowadził do stołu. Leżała na nim czysta kartka. Łysy wskazał ją, a potem Nicka. Chłopak przez chwilę tępo wpatrywał się w papier, po czym przeniósł wzrok na łysego i pokręcił głową. Rudy ponownie zdzielił go w twarz.
Z oczu Nicka znowu popłynęły łzy.
Pokryta siateczką blizn twarz wpatrywała się w niego w milczeniu. Rudy znów wskazał kartkę. Potem ołówek. I Nicka.
Nick zacisnął ołówek w pięści i napisał cztery słowa, które z trudem wyszperał w swoim nieco zaśniedziałym umyśle. Brzmiały następująco:
Przełamał ołówek na pół i spojrzał na Rudy’ego. Łysy uśmiechnął się, po czym sięgnął ponad stołem i objął swoimi szorstkimi, okaleczonymi dłońmi głowę Nicka. Jego ręce były ciepłe i łagodne. Nick nie pamiętał, kiedy po raz ostatni ktoś dotykał go z taką czułością. W ten sposób dotykała go chyba tylko jego matka. Rudy odsunął dłonie od twarzy Nicka, podniósł połowę ołówka z zatemperowaną końcówką i odwrócił kartkę na drugą stronę. Stuknął końcówką ołówka w papier, a potem w pierś Nicka. Powtórzył to jeszcze dwa razy. W końcu Nick zrozumiał.
„Jesteś czysty jak ta karta”.
Rudy spotykał się z nim przez kolejne sześć lat.
Rudy Sparkman przychodził do mnie, aby mi pomagać. Miałem szczęście, że go poznałem. W 1984 roku sierociniec przestał istnieć. Wiele dzieci zostało rozesłanych do nowych domów, ale ja do nich nie należałem. Powiedziano mi, że niebawem znajdą dla mnie rodzinę, a państwo będzie jej płacić za to, że mnie przygarnęła. Chciałem być z Rudym, ale on pracował wówczas w Afryce dla Korpusu Pokoju. Uciekłem. Miałem wtedy szesnaście lat, więc chyba nie przejęli się tym zbytnio. Prawdopodobnie stwierdziłem, że dopóki nie wpadnę w jakieś kłopoty, wszystko powinno być w porządku – i do tej pory mi się to udawało. Zapisałem się również na korespondencyjny kurs szkoły średniej, ponieważ Rudy uważał, że zdobycie wykształcenia to najważniejsza sprawa. Kiedy zatrzymam się gdzieś na dłużej, spróbuję zdać maturę. Chyba powinno mi się to udać. Już niedługo. Lubię szkołę. Może kiedyś pójdę na studia. Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale mnie nie wydaje się niemożliwe. I to już wszystko…
Poprzedniego ranka Baker zjawił się w biurze koło wpół do ósmej, kiedy Nick opróżniał kosze na śmieci. Wyglądał znacznie lepiej.
„Jak się czujesz?” – napisał Nick.
– Nieźle. Do północy miałem straszną gorączkę. Największą od dzieciństwa. Aspiryna nie działała. Jane chciała zadzwonić po lekarza, ale wpół do pierwszej gorączka spadła. Zasnąłem i spałem jak zabity. A tobie jak idzie?
Nick ułożył okrąg z kciuka i palca wskazującego.
– A nasi goście?
Nick kilkakrotnie otworzył i zamknął usta, jakby naśladował kogoś paplającego bez przerwy. Sprawiał wrażenie rozgniewanego i uderzał dłońmi w niewidzialne kraty.
Baker roześmiał się.
– Powinieneś występować w telewizji – stwierdził. – Napisałeś swój życiorys?
Nick kiwnął głową i podał mu dwie zapisane kartki.
Szeryf usiadł i zaczął czytać. Gdy skończył, przeniósł wzrok na Nicka. Chłopak przez chwilę poczuł się zakłopotany i zbity z tropu. Spuścił wzrok, patrząc na swoje buty. Kiedy w końcu uniósł głowę, Baker powiedział ze zdziwieniem:
– Jesteś samodzielny od szesnastego roku życia… Od sześciu lat?
Nick kiwnął głową.
– I naprawdę zapisałeś się na korespondencyjny kurs szkoły średniej?
Nick przez dłuższą chwilę pisał na jednej z czystych kartek.
„Byłem trochę do tyłu, bo dość późno nauczyłem się pisać i czytać. Kiedy wreszcie zacząłem nadrabiać straty, zamknięto sierociniec. Do tej pory otrzymałem sześć szkoleniowych zestawów korespondencyjnych, a potem sześć dalszych z La Salle w Chicago. Dowiedziałem się o nich z reklamy na pudełku zapałek. Potrzebuję jeszcze czterech zestawów”.
– Jakich