Czerń i purpura. Wojciech DutkaЧитать онлайн книгу.
żyje – dodał ksiądz.
Franz poczuł lodowaty skurcz w sercu. Pamiętał przecież niedawną rozmowę z Bastianem. Manfred pojechał do szpitala. Bastian zdradzał mu w sekrecie obawy o brata. Ale w najgorszym koszmarze Franz nie mógłby sobie wyobrazić, aby Manfred zmarł po niecałym miesiącu pobytu w tym ośrodku. Chłopak pomyślał, że musiał wydarzyć się jakiś straszny i nieprzewidziany wypadek.
– Jak to się stało? – zapytał Franz.
– Podobno umarł na serce – odrzekł ksiądz. – Wiem to od ojca Manfreda, który godzinę temu przyszedł do mnie, aby zamówić mszę. Nie zwlekaj i idź do kolegi ze słowem pocieszenia. Tam dzieje się coś niedobrego.
Franz pospieszył do Schillingów. Drasenhofen nie jest rozległe. Z jednego krańca na drugi można przejść w dziesięć minut. Franz miał jednak kłopoty, aby w ogóle pomówić z Bastianem. Ojciec zabraniał rodzinie rozmawiać o śmierci Manfreda. Chłopak nie dał jednak za wygraną. Poczekał do zmroku i umówionym wcześniej znakiem, rzucając kamyczkiem w okno pokoju przyjaciela, wywołał go na zewnątrz. Bastian był w strasznym stanie. Bez przerwy płakał.
– Manfred był taki bezbronny – powtarzał.
W końcu Franzowi udało się wydobyć od kolegi nieskładną opowieść, z której sam mógł wyciągnąć wnioski. Ojciec Bastiana zabraniał w ogóle mówić o młodszym synu, gdy ten wyjechał do Saksonii. Matka próbowała przerwać tę zmowę milczenia, ale była bezradna wobec zatwardziałości starego Schillinga, „pana i męża”, jak kazał siebie nazywać.
– Jak twój ojciec może się tak zachowywać? – pytał Franz.
– Może, jak widzisz. Tylko awantura z matką sprawiła, że poszedł do proboszcza dać na mszę.
– Jak się dowiedzieliście o jego śmierci?
– Ze szpitala w Saksonii przyszła paczka z urną i krótki urzędowy list z informacją, że Manfred zmarł na ciężką i nieuleczalną wadę serca.
– Proboszcz mówił to samo.
– Wiem to od ojca, ale – tutaj Bastian ściszył głos, jak gdyby wstydził się tego, co powie, lub chciał powierzyć przyjacielowi największej wagi tajemnicę – ja nie wierzę, żeby Manfred miał wadę serca. W tym szpitalu mieli go zabić i ojciec wiedział, co się stanie, gdy odda go na leczenie w Saksonii. Nienawidzę tego skurwiela.
– To twój ojciec.
– Fakt, spłodził mnie – powiedział ordynarnie Bastian. – Ale odtąd nie jest już moim ojcem.
Od pogrzebu Manfreda minęły dwa tygodnie. Uroczystość była nader skromna, co kontrastowało z możliwościami finansowymi rodziny Schillingów. Urnę z prochami chłopczyka pochowano w rodzinnym grobowcu. Manfred stał się absolutnym tabu. Jak gdyby nie był członkiem rodziny, jak gdyby jego ułomność nie dawała bliskim odmiennego, ale równie wartościowego dobra, wrażliwości i ciepła. Po prostu wymazano go z pamięci, jak gdyby nigdy nie istniał.
Po pogrzebie huczało od plotek. Krążyły różne wersje historii śmierci młodszego syna Schillingów. Przeważały jednak opinie, że jego ułomność intelektualna była wynikiem niedorozwoju ogólnego. Chłopiec miał po prostu bardzo słabe serce, które pewnego dnia nie wytrzymało. Ludzie doszli do wniosku, że była to naturalna śmierć. Gdyby rodzice nie wysłali go na leczenie do Saksonii, to umarłby w domu. Franz nikomu nie zdradził tajemnicy powierzonej przez Bastiana. Zachowywał milczenie nawet w domu, kiedy nestorka rodu, wszechwładna babka, powtarzała wszystkie te opowieści, niemające zbyt wiele wspólnego z prawdą.
Rumiana i żywotna babcia bardzo lubiła wieczorami wygrzewać się w fotelu. Ojciec siedział z kuflem piwa w ręce i zimą lubił patrzeć na drwa płonące w kominku. Wiosną i latem siadywał na werandzie i czytał jakąś powieść przygodową. Najważniejsze decyzje w domu Weimertów podejmowały kobiety.
– Franz – rzekła pewnego wieczoru babcia – masz już szesnaście lat. Powinieneś pomyśleć o swojej przyszłości.
To oznaczało, że babka miała jasny plan co do przyszłości swego wnuka. Franz był przekonany, że zaraz zacznie się pogawędka o kościele oraz o tym, że ma zostać księdzem. Zawiódł się jednak srodze.
– Dobry, grzeczny chłopiec – stwierdziła babcia. – Zawsze pragnęłam, aby twój ojciec został sługą bożym. Życie jednak samo pisze scenariusze dla ludzkiego losu. Twój ojciec nie chciał być księdzem.
– Do rzeczy, mamo – wtrącił nerwowo ojciec, siedząc na werandzie i cały czas śledząc rozmowy w domu.
– Nie przerywa się starej matce – ofuknęła babka swego syna Josefa. – Słuchałam wczoraj w radiu przemówienia Führera na dorocznym zjeździe młodzieży. Pomyślałam sobie wtedy, że byłoby rozsądnie, aby Franz zapisał się do Hitlerjugend.
Cisza. Żadnej reakcji. Ojciec dalej siedział na werandzie, a matka krzątała się po kuchni, szykując kolację.
– Co o tym sądzisz, moje dziecko? – spytała babka Franza.
– Bastian jest w Hitlerjugend. – Franz powiedział pierwszą rzecz, jaka mu się nasunęła.
– To się świetnie składa – odparła babka – będziesz miał kolegę. Jesteście przecież najlepszymi przyjaciółmi, prawda?
Chłopak potwierdził ruchem głowy. Matka nadal siekała cebulę, ale ojciec rzucił z werandy:
– A może byś tak nie decydowała za chłopaka, mamo? Za mnie też chciałaś decydować.
– Twój ton, mój drogi, jest nie do przyjęcia – zauważyła babka. Użycie formuły „mój drogi” oznaczało, że jest bardzo przejęta i że stanowczo nie zgodzi się na żaden opór syna. Jej wola była święta, tak jak wola Pana Boga w niebie.
– Ja też uważam, że nie powinieneś tak mówić do matki, Josef – odezwała się jego żona, krojąc w kuchni świeżą cielęcą wątróbkę.
Josef Weimert już się nie odezwał, przypieczętowując tym samym los syna. Gdyby ostro się sprzeciwił, ryzykując awanturę, być może życie Franza pobiegłoby innym torem. A tak babcia mogła wypełnić swoją wolę.
– Czy chciałbyś być członkiem Hitlerjugend? – zapytała, ale zaraz potem przeszła w typowy dla siebie słowotok skierowany pośrednio do wszystkich członków rodziny. Argumentowała, że wstąpienie Franza do Hitlerjugend byłoby korzystne dla rodziny: – Wy nie jesteście w partii jak Schillingowie i inni sąsiedzi. Lorenz mieszka w Wiedniu i na pewno się do partii nie zapisał, nie mówiąc już o tym nicponiu Friedrichu, skaranie boskie z tym chłopakiem, z jakimiś socjalistami się skumał, mój Boże, takie bezbożne lektury czyta, a ja się tak codziennie modlę, żeby został dobrym katolikiem i służył naszej wielkiej ojczyźnie.
– A jaką mama ojczyznę ma na myśli? – zapytała matka Franza, wrzucając pokrojoną wątróbkę wraz z talarkami cebuli na skwierczące masło.
Babka odwróciła głowę.
– Oczywiście naszą wielką niemiecką ojczyznę.
Powiedziała to najspokojniej w świecie, świadoma, że matka Franza nigdy się jej nie sprzeciwi. Tydzień później Franz został członkiem Hitlerjugend.
Rozdział 3
POKUTA
Słowacja, 1939
– Nie mogę znaleźć pracy – poskarżył się któregoś dnia mecenas Zinger. – Wszyscy klienci, z którymi teraz rozmawiam, bardzo mi współczują. Mówią, że gdyby były bardziej spokojne czasy… Nikt nie chce