Jeszcze się kiedyś spotkamy. Magdalena WitkiewiczЧитать онлайн книгу.
została przemianowana na Pohlmann Strasse. Szła do pracy, jak co dzień, starając się odnaleźć w tych innych, zupełnie nowych dla niej czasach. Niekiedy wyjście z domu było jedyną możliwością uzyskania najświeższych informacji o bieżącej sytuacji. Szczególnie jeżeli pracowało się u Niemców.
Wracając do domu, starała się robić zakupy. Jej rodzice mieli niewielkie oszczędności – ojciec schował w domu kilka tysięcy złotych, które potem wymienił na marki niemieckie. Matka bała się, że jeżeli Niemcy wprowadzą kartki żywnościowe, to ich, Polaków, one nie obejmą, i uważała, że trzeba jak najszybciej powiększyć zapasy. Na początku Adela kupowała wszystko w polskich sklepach, głównie z poczucia patriotyzmu, jednak w krótkim czasie wszystkie interesy zostały przejęte przez Niemców. Nie miała zatem wyboru, kupowała tam, gdzie jeszcze mogła dostać cokolwiek. Gdy tak codziennie szła po mieście, była coraz bardziej przerażona. Na ulicach ludzie przystawali na widok niemieckich żołnierzy pozdrawiających się na chwałę Hitlerowi, gestem, który od tej pory miała tak często oglądać. Nie mogła na to patrzeć. Starała się iść przed siebie, nie widząc nic wokół. I robić swoje. Teraz przedwojenne marzenia, by być szczęśliwą, zamieniły się w pragnienie, by po prostu przeżyć.
Praca w księgarni? Kto w czasie wojny kupuje książki? I jakie książki? Wszystkie polskie pozycje zostały schowane albo zniszczone. Na wystawach właściciel pokazywał tylko niemiecką literaturę. Z dnia na dzień Grudziądz zmieniał się w zupełnie inne, obce jej miasto. Miasto, w którym strach było chodzić po ulicach, miasto, w którym odgłos jadących samochodów wzbudzał niepokój, a odgłos szybkich kroków za tobą oznaczał jedynie, że trzeba podjąć decyzję, czy się chować w bramie, czy uciekać.
Adela w pracy słuchała niemieckiego radia. Coraz bardziej nienawidziła tego świata i wojny. Prasa i radio przekazywały propagandowe informacje o „krwawej niedzieli” w Bydgoszczy. Według tych informacji Polacy mieli zamordować w Bydgoszczy sześćdziesiąt tysięcy Niemców. Gdy przyszła do pracy, właściciel księgarni wskazał jej artykuł na pierwszej stronie „Der Danziger Vorposten”.
– Widzisz? – powiedział. – Co nam zrobiliście?
– Chyba pan w to nie wierzy, panie Kriedte! – zaprotestowała Adela. – To niemiecka propaganda! Tylko po to, by uderzyć w nas, Polaków!
Mężczyzna nic nie odpowiedział.
Adela nie myliła się. Miasto aż huczało od doniesień o masowych egzekucjach Polaków dokonywanych przez niemieckich żołnierzy, członków Gestapo i cywilów należących do Selbstschutzu. Oczywiście według Niemców były to wyłącznie akcje odwetowe za Bromberger Blutsonntag.
Czwartego września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku Grudziądz został zajęty przez żołnierzy Wehrmachtu. Za nimi do miasta wkroczyły specjalne oddziały niemieckiej policji bezpieczeństwa, zwanej Einsatzgruppen. Jej zadaniem było zwalczanie wszystkich wrogów Rzeszy, a zwłaszcza osób szczególnie zasłużonych dla Polski, jak nauczyciele czy duchowni. Jednym z najważniejszych funkcjonariuszy niemieckiej policji w Grudziądzu został Reiner Schmidt, ojciec Joachima. W obawie, że syn zostanie wysłany na front, ojciec załatwił mu posadę w policji.
– Czy ktoś mnie w ogóle pytał, czy ja chcę wkładać ten mundur? – denerwował się Joachim. – Nie jestem kolejnym służalczykiem Hitlera!
– Teraz nastały czasy, że nikt nas nie będzie o nic pytał. Musimy ufać Bogu i intuicji – mówił spokojnie pan Reiner.
– I Hitlerowi? – zapytał sarkastycznie Joachim.
– I Hitlerowi – potwierdził ojciec, podnosząc wysoko głowę.
– Tato, ty chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz! – Joachim pokręcił głową.
– Lepiej żyć w zgodzie ze zwycięzcami niż z przegranymi. Powiedz to swoim przyjaciołom, dopóki jeszcze nie jest za późno.
Joachim Schmidt nienawidził wojny i nienawidził swojego munduru. Najbardziej z tego względu, że mundur ten stwarzał dystans i oddalał go od jego przyjaciół. A szczególnie od Racheli.
– Ona nie jest dla ciebie! – powtarzał ojciec. – Musisz to wreszcie zrozumieć, bo w tych czasach nie można się zadawać z Żydami.
Joachim stał i wpatrywał się w czubki swoich wojskowych butów. Bał się, że za dużo powie i będzie tego żałował. Nie chciał, by wojna pomiędzy narodami rzutowała na wojny na gruncie domowym. Niestety było to nieuniknione. Spojrzał na ojca ze złością.
– Mówiąc o tym, że masz powiedzieć przyjaciołom, z kim mają trzymać, nie miałem na myśli tej Żydówki – dodał ojciec.
– Ona nie jest Żydówką! – Joachim zacisnął pięści.
– Wystarczy na nią popatrzeć. Ten nos, włosy, oczy… Niełatwe teraz czasy dla Żydów – powiedział cicho. – I dla tych, którzy się z nimi zadają.
Joachim spojrzał na niego z nienawiścią. Odwrócił się i zniknął za drzwiami.
– Joachimie! Wracaj! – Usłyszał wołanie ojca. – Mundur zobowiązuje!
Nie chciał tego robić, ale wrócił. W milczeniu słuchał ojca i jego wizji świata na najbliższe dni.
3
Kierownicze warstwy ludności w Polsce winny być w miarę możliwości unieszkodliwione. […] Ludzi należy rozstrzeliwać lub wieszać natychmiast, bez dochodzeń. Szlachta, duchowieństwo i Żydzi muszą być zlikwidowani.
Joachim wraz z grupką mężczyzn w mundurach niemieckiej policji w kolejnych dniach dokonywał rewizji w różnych budynkach państwowych. Przeszukiwali urzędy straży granicznej, komisariaty graniczne. Kolejnego dnia zjawili się w Związku Strzeleckim, by zarekwirować broń.
– Joachim, poszukaj, czy jest tutaj jakaś kartoteka członków związku – rozkazał dowódca. – Może nam się do czegoś przydać.
Joachim wiedział, że jednym z członków związku był Hipolit Kotliński, ojciec Adeli. Szybko pobiegł do odpowiedniego pomieszczenia i zaczął grzebać w papierach. Jest! Kartoteka z fotografiami członków związku. Strona czterdziesta – Hipolit Kotliński. Szybko wyrwał tę kartkę, a potem jeszcze kilka innych na chybił trafił, by brakująca strona nie wzbudziła podejrzeń. Czasem i w czasie wojny uśmiechnęło się do kogoś szczęście. Osoby, których fotografie zostały schowane za pazuchę, były bezpieczne. Przynajmniej w tym momencie. Joachim uśmiechnął się do siebie. Już wiedział, dlaczego musiał przywdziać ten mundur. Będzie walczył w czasie tej wojny. Nie będzie walczył z Hitlerem, nie będzie też walczył z Polakami. Będzie walczył o pokój. I o to, by jak najwięcej osób dotrwało do momentu, gdy ta cholerna wojna się zakończy.
Zaraz potem udał się na Gosslerstrasse. Z łatwością przyzwyczaił się do nowych nazw ulic. Rachela zawsze go poprawiała, że to nie żadna Gosslerstrasse, tylko Staszica. Mieszkała przy tej ulicy, w dużej kamienicy z czerwonej cegły. Joachim wszedł do środka i zapukał do drzwi.
– Dzień dobry – przywitał się, widząc Sarę, matkę Racheli.
– To chyba nie jest dobry dzień. – Kobieta pokręciła głową i westchnęła. – Chociaż może każdy dzień, który teraz uda nam się przeżyć, jest godny tego miana. – Zmierzyła wzrokiem jego niemiecki mundur. – Wejdź.
– Przyszedłem do Racheli. Zastałem ją?
– Tak, jest