Jeszcze się kiedyś spotkamy. Magdalena WitkiewiczЧитать онлайн книгу.
ulicą, zastanawiając się, czy może warto jednak poczekać, aż ta wojna się skończy. Tylko co wtedy… jak nie dotrwają do jej końca?
Minął sklep z napisem na drzwiach: „Lombard H. Kirsch”. Zatrzymał się na chwilę. Może tam znajdzie coś, na co go stać? Ale czy to jest sens przeznaczać wszystkie swoje pieniądze na coś, co będzie jedynie wyrzutem sumienia, że tyle pieniędzy się wydało?
– Czegoś konkretnego pan szuka? – Usłyszał głos zza lady.
– Nie wiem. Czegoś, by o mnie pamiętała.
– Biżuteria? – Mężczyzna wskazał na witrynę pełną naszyjników.
– To chyba nie czas, by kupować biżuterię. – Franciszek pokręcił głową.
– Są tacy, co kupują, ale są też tacy, co sprzedają.
Franek rozglądał się przez chwilę i dojrzał na jednej z półek dwie porcelanowe filiżanki, ozdobione delikatnym motywem niezapominajek. Cena była przystępna. Na pewno niższa niż pierścionka z niebieskim oczkiem, który leżał tuż obok.
– Poproszę te filiżanki – powiedział.
– Z niezapominajkami. – Sprzedawca uśmiechnął się promiennie. – Przyniosła je tutaj taka starsza pani. Powiedziała, że przynoszą szczęście. Jej podobno przyniosły. Sprzedała je, a potem poszła karmić gołębie. Beztrosko, wie pan? Jak gdyby nigdy nic… Jak gdyby wojny nie było. Chociaż w czasie wojny gołębie, tak jak ludzie, walczą o każdy okruch. – Zamyślił się. – Ta staruszka mówiła, że nie ma się czego obawiać, że nie potrzebuje już dwóch filiżanek, bo jest całkiem sama. Ale wierzyła, że kogoś jeszcze uszczęśliwią. Policzę panu mniej za nie – oznajmił, pakując porcelanę w gazetę.
– Dziękuję. Dam je mojej przyszłej żonie. I wierzę, że co rano będziemy pili z nich herbatę. Przez całe nasze długie życie. Naprawdę w to wierzę…
Franciszek z małym pakunkiem obwiązanym sznurkiem ruszył w stronę księgarni. Adela już wychodziła do domu.
– Nie spodziewałam się, że przyjdziesz. – Uśmiechnęła się. – Co tam masz?
– Prezent. – Rozpromienił się Franek.
– Prezent? – zdziwiła się dziewczyna. – Dla mnie?
– Tak. I chciałbym cię jeszcze o coś zapytać.
– Tak?
Franciszek drżącymi rękami rozwijał gazetę i po chwili wyciągnął dwie jednakowe filiżanki.
– Ja bym chciał z tobą co rano pić z nich herbatę. A potem kawę. Chciałbym z tobą spędzić resztę życia. I mam nadzieję, że to nasze życie będzie jak najdłuższe i wiele będzie tych kaw i herbat.
– Franek… – Adela przytuliła się do chłopaka.
– Kochanie, zostaniesz moją żoną? Nawet w ten trudny czas? Przetrwamy tę wojnę razem?
– Tak – zgodziła się z uśmiechem.
– Zwariowałaś do cna! – denerwowała się matka. – Ja nie wiem, co powie ojciec, jak z piwnicy wróci!
Ojciec jak zawsze próbował się czegoś dowiedzieć, wsłuchując się w trzeszczące radio. Z różnym skutkiem mu to wychodziło, ale czasem się udawało złapać jakieś strzępki rozmów czy niewyraźny dźwięk nadawanych wiadomości. Nasłuchiwał audycji BBC oraz stacji francuskojęzycznych i wszystko starał się zapamiętywać. Potem chował to radio głęboko pod ziemniakami, których to dość szybko ubywało. Za słuchanie radia w tych wojennych czasach groziła nawet kara śmierci, więc musiał się z tym kryć.
– Mamo, a ile ty lat miałaś, gdy za mąż wychodziłaś? – zagadnęła Adela.
– To były zupełnie inne czasy… – westchnęła.
– Też była wojna.
– Jeszcze nie.
– To znaczy, że gdybyśmy się zdecydowali rok wcześniej, pochwalałabyś naszą decyzję?
– Wtedy bylibyście stanowczo za młodzi. – Matka przecząco pokręciła głową. – Adelko, to naprawdę nie czas na zakładanie rodziny.
– A jeżeli jej nigdy nie założę? Bo nie dożyję jutra?
– Nawet tak nie mów! – obruszyła się pani Kotlińska. – Wojna się niedługo skończy. Nie wierzę w tę euforię Niemców.
– Ja już chyba przestałam w to wierzyć – westchnęła Adela.
6
Powoli wszyscy tracili nadzieję na szybkie zakończenie wojny. Fabryka Ventzkiego, w której pracowali Jan i Franciszek, zmieniła profil produkcji, przestawiając się z maszyn rolniczych na części do łodzi podwodnych, pociski do dział przeciwlotniczych oraz łuski do amunicji.
– Czasem mam ochotę tam coś popsuć – powiedział Janek, gdy wracali, jak co dzień, tramwajem do domu. – Tak, by im ta cała produkcja nie wyszła.
– To dobry pomysł, ale na małą skalę nie ma sensu. Musimy pomyśleć o czymś większym.
– Teraz będzie tylko gorzej, skoro Grudziądz wcielono do Rzeszy.
– Słyszałeś, co w ubiegłym tygodniu mówił Forster na wiecu dla folksdojczów? – zapytał Franciszek.
– Nie chodzę na wiece dla folksdojczów – oburzył się Janek.
– Ja też nie, ale chłopaki opowiadali w fabryce. Mówił, że Okręg Gdańsk-Prusy Zachodnie ma w krótkim czasie stać się stuprocentowo niemiecki, a Polacy nie mają tu czego szukać i powinni zostać stąd wszyscy wyrzuceni. I zdziwił się, że na ulicach miasta nie widać jeszcze polskiej krwi, mimo że popełniono tu tyle morderstw na Niemcach. W niedzielę zatrzymywano wychodzących z kościoła Polaków. Nasz kościół oszczędzono, ale do tego w mieście bojówkarze wtargnęli jeszcze w trakcie nabożeństwa.
– Będzie jeszcze trudniej… – westchnął Janek.
– Być może, ale Niemcy się chyba zaczynają bać, że jest ich za mało – z satysfakcją stwierdził Franek. – Hitler się przeliczył.
– Dlaczego tak myślisz?
– W ubiegłym tygodniu przyszli z ankietą. Z gminy. Spis ludności robią.
– Do mnie też.
– Wypełniasz? – zapytał Franciszek. – Mój ojciec powiedział, że nie będzie wypełniał żadnych ankiet dla Niemców. Ja sam nie wiem, co robić.
– Podobno trzeba. Inaczej może się to źle skończyć. Dla całej rodziny.
– Po co im to? Jak myślisz?
– Mówiłem ci już, za mało ludzi mają. Boją się, że mogą przegrać wojnę.
– I co, ze wszystkich chcą zrobić Niemców? Nawet z tych, którzy czują się Polakami? – nie dowierzał Franek.
– Na to wygląda… Z nas na pewno.
– A dlaczego niby my jesteśmy bardziej Niemcami niż inni? – Zmarszczył brwi.
– Bo doskonale znamy niemiecki? Bo chodziliśmy do dobrej szkoły? – zaczął wymieniać Janek. – I oprócz języka znamy dobrze historię, kulturę? Doskonały materiał na Niemca, prawda? Nawet na niemieckiego patriotę.
– Doskonały – mruknął Franek.
– Chyba nie ma wyjścia…
– Co