Szkoła Bogów. Бернар ВерберЧитать онлайн книгу.
uczniowie wspinają się na palce, by móc obejrzeć półkulę północną; inni, przykucnięci, oglądają południowe tereny. Z naszymi słuchawkami i ankh przypominamy lekarzy osłuchujących ogromną, żywą brodawkę.
Drwimy z nieprzejrzystości murów, możemy przechodzić przez dachy, zaglądać do domów i poznawać tajemnice żyjących tam ludzi. Strefa cienia to noc. Jedni śpią, pochrapując, inni uprawiają miłość. Niektórzy nie mogą spać, więc wychodzą na balkon zapalić papierosa, podlewając przy okazji pelargonie. Gdzieniegdzie włączone są jeszcze telewizory.
W innym miejscu już ranek. Maleńcy ludzie wstają, myją się, ubierają, szybko wypijają poranną kawę. Niektórzy szykują się do szkoły. Dorośli spieszą się, by zdążyć do fabryki lub biura.
Jakiż ruch na zatłoczonych ulicach! Kierowcy trąbią, stojąc w ulicznych korkach, piesi przepychają się w podziemiach metra. Czas mija i wszystko zaczyna się tak, jakby biegło w odwrotnym kierunku. Światła w oknach zapalają się w tej samej chwili, co na ulicach. Włączają się telewizory.
O tej porze nadają wiadomości. Zobaczę, co mówią dziennikarze. W jakimś górskim regionie widać ludzi wymachujących bronią. Krzyczą, biegają, walczą, strzelają do siebie, wyją z bólu, umierają.
Dla bogów wojna jest niewątpliwie spektaklem wartym zobaczenia, gdyż większość z nas trzyma lupy skierowane na pole bitwy. Obserwujemy walczące strony, nie wiedząc, kto z kim i dlaczego walczy. Niektórzy uczniowie zakładają się, że wygrają wojownicy w ciemnozielonych mundurach, którzy zdają się być zręczniejsi od tych w jasnozielonych. Ale śmierć uderza także w miasta. Widzę ludzi oglądających w kinie romantyczną komedię, gdy nagle budynek wybucha. Krzycząc z przerażenia, rozbiegają się na wszystkie strony. Wyją syreny ambulansów. Na chodnikach i na ulicy leżą porozrywane ciała. Przerażeni mężczyźni i kobiety płaczą, jęczą, załamują ręce.
Dalej widzę, jak ratownicy zabierają ciała, ulica jest posprzątana, życie toczy się dalej, ludzie wracają do swoich zajęć. Postępują podobnie jak mrówki, kiedy dziecko nadepnie na mrowisko.
Podskakujemy, słysząc dźwięk dzwonka. Kronos zapala światło. Przecieramy oczy, jakby wyrwano nas z głębokiego snu. Przez chwilę wydawało nam się, że jesteśmy tam, z nimi. Odkładamy lupy i zdejmujemy słuchawki.
– Nie pozwólcie, by wywierały na was wrażenie ludzkie działania – radzi nam bóg czasu. – Musicie zrozumieć istotę tych ludzi, ich aspiracje, nadzieje, nie zaś… gesty.
Spod kieliszka do jajek Kronos wyjmuje szeroki, ciężki i bardzo złożony zegar.
– Czy ktoś pomyślał, by sprawdzić kalendarz tej planety? Ta sama brunetka, która wymieniała pięć środków działania stosowanych przez anioły, po raz kolejny podnosi rękę.
– Mają teraz rok 2035 – mówi.
– Rok 2035 „ich” ery – precyzuje Kronos. – Tak naprawdę ludzie ci żyją piętnaście miliardów lat od wielkiego wybuchu, pięć miliardów od powstania ich planety, trzy miliony lat od narodzin ich pierwszego człowieka oraz sześć tysięcy lat od powstania ich pierwszego miasta. Ale by pokaz był bardziej klarowny, zostawimy ich obliczenia.
Kronos przekręca mechanizm zegara i liczba 2035 pojawia się na umieszczonym w jego górnej części ekranie.
– To miejsce przypominało trochę naszą Ziemię – szepcze jeden z uczniów.
Mistrz przytakuje.
– Nie istnieje tysiąc sposobów tworzenia świata ani zamieszkujących go istot. Jednak to nie była wasza Ziemia – słyszymy i oddychamy z ulgą.
– Czy zauważyliście jakieś różnice?
Odpowiedzi padają jedna po drugiej.
– Ubrania. Noszą dziwne ubrania.
– Żywność. Jedzą dziwne rzeczy, zupełnie mi nieznane.
– Religie. Ich symbole religijne nie są znane na Ziemi, a ich świątynie zupełnie nie przypominają naszych.
– Planeta ma siedem, a nie sześć kontynentów. I mają inny kształt.
– Ich samochody są szersze.
Słysząc każdą odpowiedź, Kronos kiwa potakująco głową. A potem dodaje:
– Ta planeta jest również większa od Ziemi, a pory roku są wyraźniejsze: upalne lata i srogie zimy… Zamieszkuje ją osiem miliardów osób – mówi, zapisując liczbę na tablicy.
– My, bogowie, nadajemy każdej planecie własną nazwę. To „Ziemia 17”. Ziemia, ze względu na grawitację, meteorologię, chemię, które są takie same, jak tam, skąd pochodzicie. 17, ponieważ pracowało nad nią już 17 roczników.
– Jak w takim razie nazywa się nasza Ziemia? – pyta Edmond Wells.
– „Ziemia 1”.
W tym momencie ogarnia nas wszystkich uczucie dumy z faktu przynależności do pierwszej Ziemi, pierwotnej planety, której wszystkie inne są tylko bladą kopią. Kronos potwierdza:
– „Ziemia 17” to tylko erzac waszej „Ziemi 1”. Stworzyliśmy ją specjalnie na ćwiczenia dla bogów. To taka planeta „brudnopis”, a więc, jak wszystkie brudnopisy, służy do prób i doświadczeń…
Czuję, że ten pomysł działa na mnie podniecająco.
– Pokażę wam coś, czego nie potrafi zrobić żaden inny nauczyciel.
Z dumnym uśmiechem zegarmistrza zadowolonego ze zbudowanego prototypu, umieszcza swój dziwny zegar pod ostrym światłem, padającym z zawieszonej pod sufitem lampy. Naszym oczom ukazuje się cały system kółek zębatych i gładkich, przeplatających się z rurkami wypełnionymi kolorową cieczą. Pośrodku tej mechanicznej plątaniny znajduje się szeroka, okrągła tarcza i dwie wskazówki. Nad wszystkim góruje cyfrowy ekran, na którym wyświetla się napis: „rok 2035”.
Kronos ostrożnie otwiera szybę chroniącą tarczę i jednym palcem popycha do przodu dużą wskazówkę. Ukradkowe spojrzenie na „Ziemię 17” pozwala mi stwierdzić, że tamtejsze samochody przekształcają się w bolidy, a ludzie poruszają się bardzo szybko.
Ponownie bierzemy nasze ankh, by obejrzeć skutki doświadczenia na planecie. Wygląda, jakby migotała… Światło, ciemność, dzień, noc następują po sobie z ogromną szybkością, gdy tymczasem na ekranie widzimy zmieniające się liczby: 2036, 2037, 2038, 2039…
Stwierdziwszy, że czas nie płynie wystarczająco szybko, Kronos zastępuje dużą wskazówkę małą i już nie lata, a całe dziesięciolecia przesuwają się przed naszymi oczami. „Ziemia 17” jakby znieruchomiała, jej światła już nie migoczą. Powstają budynki, by za chwile zniknąć, ustępując miejsca innym, jeszcze wyższym. Serpentyny dróg stają się coraz szersze i wielopasmowe. Na niebie przemieszczają się statki powietrzne różnych kształtów.
A potem miasta przestają się rozrastać, statki powietrzne pojawiają się coraz rzadziej, aż całkiem znikają, autostrady zamieniają się w ścieżki…
2060, 2070, 2080, 2090… Chciałbym, aby Kronos zatrzymał tę karuzelę, bym mógł zrozumieć, dlaczego wszystko stanęło, ale on kontynuuje swój szalony bieg.
2120, 2150, 2180, 2190. Wreszcie, zatrzymuje się na roku 2222.
– A teraz patrzcie – zachęca – patrzcie, co stało się z tą planetą w ciągu dwóch wieków.
Ponownie gasi światło. Wkładamy słuchawki.
Nie ma już zadymionych i oświetlonych miast. Nie ma samochodów. W nocy nie widać świateł. Zostało tylko kilka wędrownych plemion, uzbrojonych we włócznie i strzały.