FOX. Frederick ForsythЧитать онлайн книгу.
tę niewielką malowniczą wioskę na granicy hrabstw Buckingham i Hertford. Na jej obrzeżach wznosi się stara posiadłość, którą rząd przejął podczas drugiej wojny światowej, by ulokować tam schwytanych niemieckich oficerów. Mieszkali w sielankowej scenerii i z nudów zabijali czas rozmową. Każde ich słowo nagrywano, a uzyskane informacje okazały się niezwykle użyteczne. Po 1945 roku posiadłość pozostała własnością rządu i była wykorzystywana przez MI5 jako schronienie dla ważnych uciekinierów politycznych z bloku wschodniego. W tym świecie nazwa „Latimer” mówiła wszystko.
Sir Adrian zastanawiał się, czy dyrektor MI5 jest zadowolony, że nagle zrzucono mu na kark problematyczną rodzinę, której jeszcze nie prześwietlono.
– Jak długo będą tam przebywać? – spytał.
– Najkrócej, jak się da. Problem jest dwojaki. Co, u licha, powinniśmy z nimi zrobić? No i jak to rozegramy z Amerykanami? Zacznijmy od pierwszej kwestii. Według raportu rodzina składa się z czterech osób, a biorąc pod uwagę wyposażenie pracowni komputerowej na poddaszu domu oraz pierwsze wrażenie, jakie zrobił starszy syn, prawdopodobnie to właśnie on jest sprawcą. Można go scharakteryzować jako słabego na umyśle. Wygląda na to, że obecnie wpadł w stan przypominający katatonię, więc będziemy musieli poddać go specjalistycznym badaniom. Potem zdecydujemy o krokach prawnych. Jakie zarzuty możemy mu postawić, jeśli chcemy doprowadzić do jego skazania? Na razie nie wiemy. W każdym razie Amerykanie nie są w pobłażliwym nastroju. Jeśli sądzić po ich dotychczasowych praktykach, zażądają pewnie szybkiej ekstradycji, żeby postawić go przed amerykańskim sądem i skazać na długoletnie więzienie.
– A czego pani chce, pani premier?
– Chcę uniknąć wojny z Waszyngtonem, zwłaszcza w świetle tego, kto obecnie zasiada w Gabinecie Owalnym, a także uniknąć publicznego skandalu tutaj i nie dopuścić, by media stanęły po stronie bezbronnego nastolatka. Co o tym myślisz? Na chwilę obecną?
– Na chwilę obecną nie mam pojęcia, pani premier. Chłopak ma osiemnaście lat, więc może odpowiadać jako dorosły, ale zważywszy na jego stan, niewykluczone, że będziemy musieli się skonsultować z jego ojcem bądź z obojgiem rodziców. Chciałbym porozmawiać z nimi wszystkimi. A także wysłuchać, co ma do powiedzenia psychiatra. Na razie musimy poprosić Amerykanów, by dali nam kilka dni, zanim ta sprawa ujrzy światło dzienne.
Rozległo się pukanie do drzwi i ktoś zajrzał do środka. Osobisty sekretarz.
– Przyszedł amerykański ambasador, pani premier.
– Za pięć minut w gabinecie.
Amerykanów było trzech. Wstali z miejsc, gdy premier weszła do pokoju ze swoim czteroosobowym zespołem. Sir Adrian szedł na końcu i usiadł z tyłu. Na razie miał słuchać, później poproszą go o radę.
Podobnie jak wielu innych amerykańskich ambasadorów w najatrakcyjniejszych placówkach, Wesley Carter III nie był zawodowym dyplomatą. Wspierał jednak Partię Republikańską hojnymi dotacjami oraz był dziedzicem handlowego imperium z Kansas, działającego w branży paszy dla bydła. Był rosłym, prostodusznym i towarzyskim mężczyzną o staroświeckich manierach. Zdawał sobie sprawę, że powodzenie w negocjacjach zależy od jego dwóch towarzyszy. Byli to zastępca sekretarza Departamentu Stanu oraz jego attaché prawny – na tym stanowisku zawsze obsadzano pracownika FBI. Powitania i uściski dłoni zajęły kilka minut. Podano kawę i obsługa w białych marynarkach opuściła gabinet.
– Cieszę się, że zdołała nas pani tak szybko przyjąć, pani premier.
– Ależ, Wesley, przecież pan wie, że zawsze jest pan tutaj mile widziany. A więc w Luton wydarzyło się coś dziwnego. Była tam dwójka pańskich ludzi. Złożyli raport?
– Owszem, pani premier. A „coś dziwnego” to z pewnością przykład słynnej brytyjskiej skłonności do niedomówień. – Ta uwaga padła z ust Graydona Bennetta z Departamentu Stanu. Było oczywiste, że dwaj zawodowcy postanowili przejąć pałeczkę. – Ale nie sposób zaprzeczyć faktom. Ten młody człowiek rozmyślnie wyrządził ogromne szkody naszej bazie danych w Fort Meade. Ich naprawienie będzie kosztowało miliony. Uważamy, że należy bezzwłocznie dokonać ekstradycji, by mógł stanąć przed sądem.
– To zrozumiałe – odrzekła pani Graham. – Ale wasz system prawny w tej kwestii odzwierciedla nasz system. Stan psychiczny oskarżonego może mieć istotny wpływ na przebieg każdej sprawy. Jak dotąd nie mieliśmy okazji zasięgnąć opinii psychiatry ani neurologa. Jednakże pańscy żołnierze widzieli chłopaka w tym domu. Czy nie wspominali, że sprawia wrażenie… jak by to powiedzieć?… słabego na umyśle?
Po minach osób zgromadzonych przy stole można było się zorientować, że dwaj żołnierze, którzy kontaktowali się z ambasadą przez radio z domu w Luton, przekazali dokładnie taką informację.
– Jest jeszcze kwestia mediów, panowie. Na razie nie wiedzą, co się wydarzyło i co odkryliśmy. Chcielibyśmy, aby jak najdłużej tak pozostało. Chyba wszyscy rozumiemy, że kiedy już się dowiedzą, czeka nas medialna burza.
– O co konkretnie nas pani prosi, pani premier? – spytał attaché prawny John Owen.
– Potrzebujemy trzech dni. Jak dotąd ojciec chłopaka nie schował się za murem prawników, ale nie możemy mu tego zakazać. Ma swoje prawa. Jeśli zatrudni adwokata, cała historia wypłynie. Wtedy już nie unikniemy wojny okopowej. Chcielibyśmy dostać trzy dni spokoju.
– Nie możecie trzymać tej rodziny w odosobnieniu? – spytał Carter.
– Nie bez ich zgody. Na dłuższą metę znacznie pogorszyłoby to sytuację. – Pani premier kiedyś była radcą prawnym.
Ze względu na różnicę czasu w Waszyngtonie wciąż była noc. Przedstawiciele ambasady zapewnili, że po naradach i konsultacjach podejmą ostateczne decyzje w kwestii trzydniowej zwłoki i przekażą je na Downing Street jeszcze przed zachodem słońca, według brytyjskiego czasu.
Kiedy wyszli, pani Graham skinęła na sir Adriana, żeby został.
– Co o tym myślisz, Adrianie?
– W Cambridge jest pewien człowiek, profesor Simon Baron-Cohen. Specjalizuje się we wszelkich formach umysłowej słabości. Jest prawdopodobnie najlepszym fachowcem w Europie, może nawet na świecie. Myślę, że powinien obejrzeć chłopaka. A ja chciałbym porozmawiać z jego ojcem. Mam jakiś pomysł. Możliwe, że istnieje lepsze rozwiązanie dla nas wszystkich niż wsadzenie młodego na resztę życia do celi głęboko pod pustynią Arizony.
– Lepsze rozwiązanie? Jakie?
– Jeszcze nie teraz, pani premier. Mógłbym pojechać do Latimer?
– Masz samochód?
– Nie w Londynie. Przyjechałem pociągiem.
Premier podniosła słuchawkę telefonu. Po dziesięciu minutach pod drzwi podjechał jaguar z ministerialnej floty.
Daleko stąd, nad zamarzniętym Morzem Białym, leży rosyjskie miasto Archangielsk. W jego pobliżu znajduje się stocznia Siewmasz w Siewierodwińsku, największa i najlepiej wyposażona w całej Rosji. Tamtego dnia grubo opatuleni robotnicy kończyli najdłuższy i najdroższy remont w historii rosyjskiej marynarki. Przygotowywali do wypłynięcia w morze najpotężniejszy i najbardziej nowoczesny krążownik na świecie, który, nie licząc amerykańskich lotniskowców, miał się stać największym nawodnym okrętem wojennym. Nazwano go Admirał Nachimow.
Rosja dysponowała tylko jednym lotniskowcem przy trzynastu amerykańskich. Był to zdezelowany Admirał Kuzniecow, związany z Flotą Północną stacjonującą w Murmańsku. Kiedyś Rosjanie mieli do dyspozycji cztery