Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф ГранжеЧитать онлайн книгу.
Tytuł oryginału: Les rivières pourpres
© Editions Albin Michel – Paris 1998
Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2019 for the Polish translation by Wiktoria Melech (under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Okładka:
© 2018 STORIA TELEVISION – MAZE PICTURES – ZDF –UMEDIA
Copyright for pictures of photographer Aurélie Elich
© 2018 Aurélie Elich – STORIA TELEVISION – MAZE PICTURES
Copyright for pictures of photographer Jo Voets
© 2018 Jo Voets – STORIA TELEVISION – MAZE PICTURES
Artwork created by © 2018 Marcel Weisheit
Licensed by ZDF Enterprises GmbH
Adaptacja okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Redakcja: Hanna Machlejd-Mościcka
Korekta: Aneta Iwan, Edyta Malinowska-Klimiuk
ISBN: 978-83-8110-943-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: [email protected]
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2019
Skład wersji elektronicznej:
Dla Virginie
Część I
1
– Ga-na-mos! Wygraliśmy!
Pierre Niémans, z nadajnikiem VHF w dłoni, obserwował z góry tłum opuszczający Parc des Princes. Tysiące rozgorączkowanych głów, białych kapeluszy, jaskrawych szalików, tworzących różnobarwny i podekscytowany strumień ludzi. Eksplozja konfetti. A raczej może legion oszalałych demonów. I trzy sylaby, ciągle te same, skandowane wolno i dobitnie: „Ga-na-mos!”.
Komisarz, stojąc na dachu przedszkola, które znajdowało się naprzeciw parku, kierował ruchami CRS, trzeciej i czwartej brygady republikańskiej służby bezpieczeństwa. Mężczyźni w granatowych mundurach, w czarnych kaskach, z dającymi im osłonę tarczami z poliwęglanu. Klasyczna metoda. Dwustu ludzi po obu stronach każdego wyjścia, grupa komandosów tworząca taki „parawan”, żeby kibice obu drużyn nie przeszli obok siebie, nie zbliżyli się ani nawet siebie nie widzieli…
Tego wieczoru, z okazji meczu Saragossa–Arsenal, jedynego w tym roku, kiedy walczyły ze sobą w Paryżu drużyny niefrancuskie, zmobilizowano ponad tysiąc czterystu policjantów i żandarmów. Kontrola tożsamości, rewizja osobista, żeby tylko zapanować nad czterdziestoma tysiącami kibiców, przybyłych z obu krajów. Główny komisarz policji, Pierre Niémans, był jednym z odpowiedzialnych za tę akcję. Lubił tego rodzaju czynności, które nie należały do jego zwykłych obowiązków. Żadnego śledztwa, żadnego postępowania sądowego. Jak na wojnie.
Kibice dotarli do pierwszego poziomu – można ich było dostrzec poprzez betonową kratownicę stadionu, powyżej wejść H i G. Niémans spojrzał na zegarek. Za cztery minuty znajdą się na zewnątrz, zaczną wylewać się na ulicę. Jeżeli przerwą kordony policyjne, dojdzie do zamieszek. Niémans odetchnął głęboko. W powietrzu tego październikowego wieczoru wyczuwało się napięcie.
Minęły dwie minuty. Niémans odruchowo odwrócił się i zobaczył w głębi plac Porte de Saint-Cloud. Całkowicie opustoszały. Pośrodku, niczym totemiczne symbole niepokoju, wznosiły się trzy fontanny. Wzdłuż alei stały ciasno obok siebie samochody CRS. Przed nimi ludzie z kaskami przyczepionymi do pasów, z pałkami obijającymi się o uda, machali dla rozgrzewki rękami. Brygady rezerwowe.
Zgiełk wzmagał się. Tłum posuwał się między płotkami z ostro zakończonych palików. Niémans uśmiechnął się mimo woli. Tego właśnie było mu potrzeba. Tłum zakołysał się. Ponad ogólny harmider przebiły się dźwięki trąbek. Pomruk wprawiał w drżenie wszystkie fragmenty żelbetowej konstrukcji. „Ga-na-mos! Ga-na-mos!”. Niémans nacisnął klawisz nadajnika i powiedział do Joachima, dowódcy kompanii: „Tu Niémans. Wychodzą. Skierujcie ich ku samochodom, na bulwar Murata, w stronę parkingów, do wyjść z metra”.
Ze swojego wysokiego stanowiska ocenił sytuację: ryzyko z tej strony było minimalne. Tego wieczoru kibice hiszpańscy byli zwycięzcami i dlatego zachowywali się mniej agresywnie. Anglicy opuszczali stadion z przeciwnej strony, wyjściami A i K, przy trybunie Boulogne – trybunie dzikich zwierząt. Niémans zamierzał rzucić tam okiem, czy operacja przebiega bez zakłóceń.
Nagle, w świetle latarni, ponad tłumem przeleciała butelka.
Komisarz ujrzał wznoszącą się pałkę, cofające się ściśnięte szeregi, upadających na ziemię ludzi. Wrzasnął przez nadajnik: „Joachim, skurwysynu! Powstrzymaj swoich ludzi!”. Rzucił się do schodów służbowych i zbiegł w pośpiechu osiem pięter w dół. Gdy wypadł na ulicę, nadbiegli już w dwu szeregach policjanci z CRS, gotowi siłą powstrzymać chuliganów. Niémans zagrodził drogę policjantom, zaczął machać rękoma. Wzniesione do góry pałki były zaledwie kilka metrów od jego twarzy, gdy z prawej strony wyskoczył Joachim, w kasku na głowie. Podniósł przyłbicę i rzucił mu wściekłe spojrzenie:
– Mój Boże, Niémans, czy pan oszalał? Po cywilnemu, naraża się pan na…
Komisarz zignorował jego uwagę.
– Co ma znaczyć ten bajzel? Niech pan powstrzyma ludzi, Joachim! Bo inaczej za trzy minuty będziemy tu mieli rozruchy.
Korpulentny, czerwony na twarzy kapitan ciężko dyszał. Jego maleńki wąsik, według mody z ubiegłego wieku, podrygiwał za każdym urywanym oddechem. W nadajniku VHF rozległ się głos: „Wezwanie do wszystkich jednostek… Wezwanie do wszystkich jednostek… Skrzyżowanie na Boulogne… Ulica Commandant-Guilbaud… Ja… Mamy problem!”. Niémans spojrzał na Joachima tak, jakby to on był odpowiedzialny za cały ten chaos. Nacisnął guzik nadajnika: „Tu Niémans. Idziemy do was”. Potem tonem rozkazującym polecił kapitanowi:
– Biegnę tam. Przyślijcie jak najwięcej ludzi. I opanujcie sytuację tutaj.
Nie czekając na odpowiedź, komisarz pobiegł odszukać stażystę, który był jego kierowcą. Przemierzył plac długimi krokami, widząc, jak kelnerzy z piwiarni des Princes w popłochu opuszczają żaluzje. W powietrzu panowała atmosfera strachu.
Odnalazł w końcu ciemnowłosego chłopaka w skórzanej kurtce, przytupującego dla rozgrzewki obok czarnego samochodu. Uderzając w maskę wozu, krzyknął:
– Szybko! Skręt na Boulogne!
Wskoczyli