Odyssey One: W samo sedno. Evan CurrieЧитать онлайн книгу.
część pozwoleń nie zdążyła jeszcze przejść przez system. Wystarczy, że wyślę polecenie… niech to szlag. – Westchnął, kręcąc głową. – Zajmę się tym później.
– Proszę wybaczyć, że zepsułam panu czas wolny, dowódco – powiedziała Lamont z autentycznym zmartwieniem – ale zostały panu tylko dwie godziny. Później odsyłamy te skrzynie tam, skąd przyszły.
– Rozumiem – skinął głową Sittler. – Zajmę się tym.
– Świetnie. Proszę wracać do pracy.
STACJA LIBERTY
Punkt Lagrange’a cztery
Orbita ziemska
Eric zjawił się wcześnie w prywatnej sali konferencyjnej, zaintrygowany charakterem spotkania, na które został wezwany. Pani admirał przekazała mu informacje jedynie co do miejsca oraz rozkaz przybycia.
Po kilku minutach podszedł do niego nieznajomy mężczyzna.
– Kapitanie – przywitał się, siadając naprzeciwko. – Dziękuję, że spotkał się pan ze mną tak szybko.
– Nie miałem wyboru, panie…?
– Proszę nazywać mnie Gordonem, kapitanie. – Nieznajomy uśmiechnął się. Mógł sobie na to pozwolić, uznał Weston. Z pewnością należał do którejś z agencji.
– Cóż, może przejdźmy od razu do spraw, które nas tutaj ściągnęły.
– Oczywiście, kapitanie – odparł Gordon, wyjmując tabliczkę z danymi i stukając w nią palcem. – Szczerze mówiąc, już od dawna planowałem tę rozmowę, ale za każdym razem musiałem ją odkładać w czasie. Ponieważ niedługo udaje się pan na misję, zdołałem zrobić trochę miejsca w grafiku.
– Bardzo mnie to cieszy – odparł Eric cierpkim tonem. – Choć niewiele rozumiem.
Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie.
– Jak dużo wie pan o Priminae?
Eric zamrugał, potrzebując chwili na przetrawienie tej nazwy, a potem wzruszył ramionami.
– Najwidoczniej zbyt mało, żeby ich tak nazywać.
Gordon znów się uśmiechnął.
– Cóż, to termin najbardziej zbliżony do nazwy, jaką sami siebie określają. Co prawda nie ma takiego wydźwięku jak Koloniści, ale nie ma w nim także ukrytego znaczenia.
– Możliwe.
– Chcemy zdobyć jak najwięcej informacji o ich centralnym „komputerze”, kapitanie.
Eric uniósł brew, zaskoczony.
– W takim razie sami ich spytajcie.
– Robiliśmy to. Wiele razy. – Gordon znów się uśmiechnął, przypominając Ericowi wyjątkowo wrednego rekina.
Tym razem kapitan nie odwzajemnił uśmiechu. Gordon odchrząknął dyskretnie.
– No cóż… Będę z panem szczery. Nie wiemy, czy to oni nie chcą przekazać nam informacji, czy też brakuje czegoś w przekładzie. Tak czy inaczej, potrzebujemy kogoś, kto przyjrzy się ich komputerowi i, o ile to możliwe, odkryje jego zastosowanie w ich społeczności.
– Słucham? – Eric zmarszczył brwi.
– Kapitanie, na podstawie rozmów z ambasadorem wysnuliśmy przesłanki, które sugerują, że Priminae posiadają zorganizowaną technokrację – powiedział Gordon, a potem uśmiechnął się przepraszająco. – Uważamy, że ich główny komputer może być czymś więcej niż skarbnicą wiedzy.
– Wiem, co znaczy „technokracja” – odparł Eric, wracając myślami do rozmowy z Raelem Tannerem.
Możliwe, że w tym stwierdzeniu tkwiło ziarno prawdy, uświadomił sobie, choć nie był pewny, czy to ma jakieś znaczenie. Tak czy inaczej, metody wykorzystywane przez ludzi do rządzenia nie liczyły się tak bardzo, jak skuteczność ich wprowadzania. Mimo to musiał przyznać, że wątek głównego komputera zaintrygował go.
– Chcielibyśmy wiedzieć dokładnie, jak wielki wpływ ma ten komputer i jakie są jego możliwości.
– Wpływ? – spytał Eric, skonfundowany. – Przecież to tylko komputer… Jaki może mieć wpływ?
– W rzeczywistości całkiem duży. Istnieje też inny problem. Nie jesteśmy do końca pewni, czy to naprawdę komputer. Obawiam się, że tłumaczenie nie daje nam stuprocentowego przekonania w tej kwestii.
– A co to za różnica?
– Doprawdy, kapitanie, zadziwia mnie pan – odparł Gordon, wyraźnie zaskoczony. – Informacje dotyczące struktur władzy potencjalnego sojusznika są absolutnie niezbędne. Dzięki temu możemy przewidywać, jak zareagują w konkretnych sytuacjach. Są ważne dla pracowników naszej ambasady.
Eric zamrugał, zdziwiony.
– Jakich znowu pracowników?
– Nie poinformowano pana?
– O czym? – spytał Weston z rosnącym rozdrażnieniem.
– Że w misji weźmie udział personel ambasady.
***
Eric zajął miejsce na wygodnej kanapie, próbując zapomnieć o spotkaniu z Gordonem i czekając na kolejny wahadłowiec lecący w stronę Ziemi. Widok z hali odlotów był imponujący, niemal tak dobry jak ten, który na co dzień obserwował z „Odysei”. Hala, którą wybrał, wychodziła niemal naprzeciwko prawie ukończonego okrętu „Enterprise”. Ten obraz szybko odwrócił jego myśli od Gordona.
Dostrzegając zmiany wprowadzone w oryginalny model Odysseus Class, wiedział, że to będzie wielka jednostka. Niektóre modyfikacje były widoczne jedynie dla jego wyszkolonego oka, ale pozostałe mógł zobaczyć niemal każdy.
Niemal poczuł ukłucie smutku, gdy zorientował się, że „Odyseja” pozostanie jedynym okrętem swojej klasy, jaki kiedykolwiek zbudowano. „Enterprise” był podobny, ale stanem konstrukcyjnym tak różnił się od „Odysei”, że sam dla siebie stanowił osobną klasę.
Po pierwsze, cylindry jego habitatów były większe, co miało podobno zmniejszać dyskomfort w trakcie przemieszczania się z jednego sektora „Odysei” do drugiego. Ogromna tylna „wieża dowódcza” została zdemontowana. Wymazano ją z planów konstrukcyjnych, gdy okazało się, że zespół silnikowy „Odysei” nie jest przystosowany do napędzania tych sektorów sztuczną grawitacją.
Górny pokład „Enterprise” również był trzypiętrowy, co było typowe, ponieważ w przeciwieństwie do wielofunkcyjnej „Odysei” do głównych zadań okrętu należał transport.
Zerknął ukradkiem na plany myśliwców, stanowiących największą część uzbrojenia, i musiał przyznać, że są imponujące. Sztab projektowy optował za bardziej wszechstronnymi kosmicznymi myśliwcami zamiast oryginalnej konstrukcji.
Oczywiście taka konstrukcja okazałaby się skuteczniejsza, ale sztab nie był do końca przekonany, że zaistnieje na nią zapotrzebowanie. Zdecydowana większość konfliktów w ziemskiej przestrzeni kosmicznej nadal rozgrywała się na Ziemi, a przynajmniej bezpośrednio wiązała się z jakimiś ziemskimi zasobami, zatem zaprojektowane wyłącznie do walki w kosmosie myśliwce byłyby zbędne.
Eric nie miał pewności, czy to dobra, czy zła decyzja.
Wszechstronność była pożądana, ale Weston rozumiał, że Blok stanowił teraz najmniejsze z ich zmartwień. Drasinowie, ich przywódca i wszystko inne, co mogło istnieć w olbrzymiej Galaktyce, w której mieszkali, stanowiło o wiele większe zagrożenie.