Odnaleziona . Морган РайсЧитать онлайн книгу.
DRUGI
Scarlet poczuła liżący jej twarz język i otworzyła oczy przy oślepiającym blasku słońca. Język uporczywie lizał ją dalej. Wiedziała jednakże, że to Ruth, jeszcze zanim się obejrzała. Otworzyła oczy wystarczająco szeroko, by ją dostrzec: Ruth nachylała się nad nią, skomlała, a widząc otwarte oczy Scarlet jeszcze bardziej się ożywiła.
Scarlet poczuła ukłucie bólu, kiedy spróbowała szerzej otworzyć oczy. Oślepiające, słoneczne światło sprawiło, że oczy zaszły łzami, wrażliwsze niż kiedykolwiek dotąd. Bolała ją głowa. Podniosła powieki wystarczająco, by stwierdzić, że znajdowała się na jakiejś brukowanej ulicy. Ludzie przechodzili obok w pospiechu. Zrozumiała, że znalazła się w samym centrum tętniącego życiem miasta. Ludzie spieszyli gdzieś, krzątając się wokoło. Słyszała docierający zewsząd, o tej południowej porze, zgiełk. Ruth skamlała, aż Scarlet usiadła, starając się przypomnieć coś sobie, zorientować się, gdzie jest. Lecz nic nie przyszło jej do głowy.
Nagle poczuła czyjąś stopę na swoich żebrach.
– Rusz się! – odezwał się czyjś głęboki głos. – Nie możesz tu spać.
Scarlet obejrzała się i zobaczyła sandał rzymskiego żołnierza tuż przy swojej twarzy. Podniosła wzrok i zobaczyła go, stojącego nad nią, ubranego w krótką tunikę, z pasem wokół talii, z którego zwisał krótki miecz. Miał na sobie niewielki hełm z mosiądzu przyozdobiony piórami.
Nachylił się i trącił ją ponownie stopą. Scarlet poczuła ból w brzuchu.
– Słyszałaś, co powiedziałem! Rusz się, albo cię przymknę.
Scarlet chciała go posłuchać, ale kiedy otworzyła oczy szerzej, słońce sprawiło jej niewysłowiony ból i do tego była jeszcze całkiem zdezorientowana. Spróbowała stanąć na nogi, ale czuła, jakby poruszała się w zwolnionym tempie.
Żołnierz odchylił się, chcąc kopnąć ją w żebra. Scarlet zauważyła nadciągające uderzenie i przygotowała się na nie, nie będąc w stanie wystarczająco szybko zareagować.
Usłyszała warczenie. Obejrzała się i zobaczyła Ruth z sierścią zjeżoną na karku, gdy ta rzuciła się na żołnierza. Złapała go za stopę i zatopiła ostre kły w jego ciele.
Żołnierz wrzasnął, a jego krzyki wypełniły okolicę. Krew ciekła mu z nogi. Ruth nie zamierzała jednak go puścić. Potrząsała nogą człowieka ze wszystkich sił, a wyraz jego spojrzenia, jeszcze chwilę temu taki wyniosły, przeobraził się w trwogę.
Sięgnął do pasa i wydobył miecz. Uniósł go wysoko i przygotował się do zadania ciosu.
Właśnie wtedy Scarlet to poczuła. Jakby jakaś siła przejęła jej ciało, jakaś inna moc, inna istota żyjąca w niej. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, nagle skoczyła. Nie mogła nad tym zapanować. Nie rozumiała też, co się działo.
Skoczyła na nogi. Serce biło mocno napędzane adrenaliną. Zdołała chwycić nadgarstek żołnierza w locie, w chwili, kiedy zadawał cios. Czuła pulsującą w sobie moc, moc, której nie znała. Przytrzymała mu dłoń, a on, choć napierał z całych sił, nie zdołał się poruszyć.
Ścisnęła mu nadgarstek. Ściskała coraz mocniej, aż w końcu spojrzał na nią zszokowany i wypuścił miecz z dłoni, który wylądował na bruku z metalicznym szczękiem.
– Już w porządku, Ruth – powiedziała cicho i Ruth stopniowo zwolniła zacisk na stopie żołnierza.
Scarlet stała, trzymając nadgarstek mężczyzny zamknięty w morderczym uścisku.
– Puść mnie, proszę – błagał.
Scarlet czuła moc krążącą w jej ciele, czuła, że gdyby tylko zechciała, mogłaby naprawdę wyrządzić mu krzywdę. Ale nie chciała. Pragnęła jedynie, by dał jej spokój.
Powoli rozluźniła uścisk i go puściła.
Żołnierz odwrócił się i ze strachem w oczach, jakby dopiero co ujrzał demona, rzucił się do ucieczki, nie zawracając sobie głowy odzyskaniem miecza.
– Chodź, Ruth – powiedziała Scarlet, przeczuwając, że mężczyzna może wrócić w liczniejszym towarzystwie i nie chcąc kręcić się w tej okolicy.
Chwilę później zagłębiły się w gęsty tłum. Ruszyły pospiesznie wąskimi, wijącymi się ścieżkami, aż w końcu Scarlet znalazła jakiś zacieniony kąt. Wiedziała, że żołnierze nie mogli ich tu znaleźć, a potrzebowała chwili, by się przestawić, zorientować, gdzie były. Ruth dyszała tuż obok, podczas gdy Scarlet sama starała się zaczerpnąć tchu w panującym upale.
Była zarówno przerażona, jak i zdumiona swoimi mocami. Wiedziała, że coś się zmieniło, lecz nie potrafiła w pełni pojąć, co się z nią działo. Nie rozumiała też, gdzie podziali się inni. Było tu tak gorąco. I do tego była w mieście, którego nie rozpoznawała. W żadnej mierze nie przypominało jej Londynu, w którym dorastała. Wyjrzała na zewnątrz i zaczęła obserwować wszystkich ludzi ganiających gdzieś obok, ubranych w szaty, togi, sandały, noszących wielkie kosze fig i daktyli na głowach lub barkach, niektórych w turbanach na głowie. Widziała stare, kamienne budowle, wąskie i kręte alejki, brukowane uliczki i zastanawiała się, gdzie do licha była. To na pewno nie Szkocja. Wszystko tutaj wyglądało tak bardzo prymitywnie, że miała wrażenie, iż cofnęła się w czasie o tysiące lat.
Rozglądała się wokół, mając nadzieję ujrzeć gdzieś mamę i tatę. Przypatrywała się mijającym ją twarzom uważnie, mając nadzieję, gorąco pragnąc, by któraś zatrzymała się i odwróciła w jej kierunku.
Ale nie było ich nigdzie. I z każdą oddalającą się od niej osobą czuła się coraz bardziej samotna.
Zaczynała odczuwać panikę. Nie mogła zrozumieć, dlaczego cofnęła się w czasie sama. Jak mogli ją tak zostawić? Gdzie byli? Czy im również udało się przeżyć podróż? Czy nie zależało im na tym, aby ją odszukać?
Im dłużej stała, obserwowała i czekała, tym dobitniej docierał do niej fakt, że była sama. Całkowicie zdana na siebie, w dziwnych czasach, w dziwnym miejscu. Nawet jeśli Caitlin i Caleb byli gdzieś tutaj, nie miała pojęcia, gdzie ich szukać.
Spuściła wzrok i spojrzała na swój nadgarstek, na zabytkową bransoletę z dyndającym krzyżykiem, którą otrzymała tuż przed tym, jak opuścili Szkocję. Kiedy stali na zamkowym dziedzińcu, jeden z tych wiekowych mężczyzn w białych szatach wsunął ją na jej dłoń. Pomyślała, że była bardzo ładna, ale nie wiedziała ani co to było, ani co znaczyło. Miała przeczucie, że mogła to być jakaś wskazówka, ale nie miała pojęcia jaka.
Poczuła ocierającą się o jej nogę Ruth i uklękła. Pocałowała ją w pyszczek i objęła ramionami. Ruth zaskamlała jej do ucha i polizała. Przynajmniej miała Ruth. Wilczyca była dla niej niczym siostra i Scarlet była wdzięczna, że udało jej się przetrwać podróż i być tu teraz z nią. Była też jej wdzięczna za to, że ochroniła ją przed żołnierzem. Nikogo innego tak nie kochała.
Kiedy wróciła myślą do żołnierza, do ich spotkania, zdała sobie sprawę, że jej moce musiały być potężniejsze, niż sądziła. Nie mogła zrozumieć, jak ona, taka mała dziewczynka, zdołała go obezwładnić. Czuła, że w jakiś sposób zmieniała się, o ile już się nie zmieniła, w coś, czym nigdy nie była. Pamiętała, jak mama w Szkocji jej wyjaśniała. Mimo to, wciąż nie mogła tego zrozumieć.
Chciała, żeby to wszystko po prostu znikło. Chciała jedynie być normalna, chciała, żeby wszystko było takie zwykłe, jak przedtem. Chciała jedynie wrócić do rodziców; chciała zamknąć oczy i być z powrotem w Szkocji, na zamku, razem z Samem, Polly i Aidenem. Chciała wrócić na ceremonię zaślubin; chciała, by wszystko było znów w porządku.
Kiedy