Эротические рассказы

Pożądana . Морган РайсЧитать онлайн книгу.

Pożądana  - Морган Райс


Скачать книгу
rzucił się również na niedźwiedzia bez namysłu, gotowy stoczyć z nim walkę w ten sam sposób, w jaki rozprawiłby się z człowiekiem.

      Starli się w połowie drogi. Niedźwiedź rzucił się do przodu, Sam wycofał się gwałtownie. Czuł moc krążącą w żyłach, czuł, jak podpowiadała mu, że jest niezwyciężony.

      Kiedy starł się z niedźwiedziem w powietrzu, zrozumiał, że miał rację. Chwycił niedźwiedzie łapy, zamachnął się i cisnął zwierzę w powietrze. Niedźwiedź poleciał w tył między drzewami kilkanaście stóp i grzmotnął o drzewo.

      Stojąc w miejscu, Sam zaryczał dziko, głośniej nawet od niedźwiedzia. Poczuł, jak jednocześnie napęczniały mu mięśnie i żyły.

      Zwierz wstał powoli na nogi i chwiejąc się, spojrzał na Sama z wyrazem szoku. Zaczął kuśtykać, a po kilku niepewnych krokach odwrócił się i rzucił do ucieczki.

      Lecz Sam nie miał zamiaru tak łatwo go puścić. Był wściekły i czuł, że nic w świecie nie byłoby w stanie ostudzić jego gniewu. Był też głodny. Niedźwiedź musiał dostać za swoje.

      Zerwał się do biegu i wkrótce z zadowoleniem zauważył, że był szybszy od zwierzęcia. W kilka chwil dogonił go, skoczył w powietrze i wylądował na jego grzbiecie. Nachylił się, po czym zatopił kły głęboko w jego karku.

      Niedźwiedź zawył z bólu, zaczął rzucać się na wszystkie strony, ale Sam nie puścił. Zatopił kły jeszcze głębiej i po chwili poczuł, jak niedźwiedź osunął się pod nim na kolana. W końcu przestał się poruszać.

      Sam leżał na nim, pijąc, czując, jak życiodajna siła zaczyna krążyć w jego żyłach.

      W końcu odchylił się i oblizał usta, po których ściekała krew. Nigdy jeszcze nie czuł się tak orzeźwiony. Dokładnie takiego posiłku było mu trzeba.

      Wstawał właśnie na nogi, kiedy usłyszał kolejny trzask gałązki.

      Obejrzał się i zobaczył stojącą nieopodal na polanie, młodą dziewczynę, na oko siedemnastoletnią, ubraną w cienki, biały materiał. Stała tak, trzymając kosz, i wpatrywała się w Sama zszokowana. Jej skóra była biała i półprzejrzysta, a jej długie, jasne włosy oplatały twarz o wielkich, błękitnych oczach. Była piękna.

      Patrzyła na Sama równie jak on zaskoczona.

      Zdał sobie sprawę, że musiała bać się, że i ją zaatakuje; Uświadomił sobie, jak paskudnie musiał wyglądać, leżąc na niedźwiedziu, z krwią na ustach. Nie chciał jej wystraszyć.

      Zeskoczył zatem ze zwierzęcia i podszedł do niej kilka kroków.

      Ku jego zdziwieniu, dziewczyna ani wzdrygnęła się ani też nie próbowała uciekać. Raczej nadal mu się przyglądała, bez jakiejkolwiek obawy.

      – Nie martw się – powiedział. – Nie zrobię ci nic złego.

      Uśmiechnęła się. Czym go zadziwiła. Nie tylko była piękna, ale również rzeczywiście się go nie bała. Jak to w ogóle było możliwe?

      – Oczywiście, że nie – odparła. – Jesteś jednym z nas.

      Sama znów ogarnęło zdziwienie. Jednak już w chwili, kiedy to powiedziała, wiedział, że to prawda. Wyczuł coś, kiedy tylko ją zobaczył, a teraz zrozumiał cała resztę. Była taka, jak on. Była wampirem. I dlatego nie było w niej lęku.

      – Niezły chwyt − powiedziała, wskazując na niedźwiedzia. – Nieco niechlujny, prawda? Dlaczego nie zapolować na jelenia?

      Sam uśmiechnął się. Nie tylko była piękna – do tego jeszcze zabawna.

      – Może następnym razem tak zrobię – odparł.

      Uśmiechnęła się.

      – Czy mogłabyś powiedzieć mi, który jest rok? – zapytał. – Albo przynajmniej wiek?

      Dziewczyna uśmiechała się tylko, potrząsając głową.

      – Myślę, że najlepiej będzie, jak sam się tego dowiesz. Gdybym ci powiedziała, zepsułabym całą zabawę, nie sądzisz?

      Spodobała się mu. Była seksowna. I czuł się swobodnie w jej towarzystwie, jakby znał ją od zawsze.

      Podeszła bliżej i wyciągnęła dłoń. Sam chwycił ją i zakochał się w jej gładkiej, przezroczystej skórze.

      – Jestem Sam – powiedział, potrząsając dłonią, trzymając ją nieco za długo.

      Uśmiechnęła się szerzej.

      – Wiem – powiedziała.

      Sam był skonsternowany. Skąd niby mogła to wiedzieć? Czy spotkali się już gdzieś wcześniej? Nie mógł sobie przypomnieć.

      – Wysłano mnie po ciebie – dodała.

      Nagle odwróciła się i zaczęła iść leśnym szlakiem.

      Sam ruszył za nią, chcąc ją dogonić, przypuszczając, że właśnie tego od niego oczekiwała. Nie patrząc pod nogi szedł za nią i wkrótce potknął się o gałąź. I usłyszał jej chichot.

      – A więc? – powiedział zachęcającym tonem. – Nie powiesz mi swego imienia?

      Znów zachichotała.

      – Cóż, mam oficjalne imię, ale rzadko je używam – odparła.

      Po czym odwróciła się i zmierzyła go wzrokiem, czekając, aż się z nią zrówna.

      – Jeśli już musisz wiedzieć, wszyscy wołają na mnie Polly.

      ROZDZIAŁ CZWARTY

      Caleb przytrzymał ogromne, średniowieczne drzwi i Caitlin wyszła z opactwa, stawiając pierwsze kroki we wczesnym, porannym słońcu. Mając Caleba u boku, spojrzała w kierunku, gdzie wstawał właśnie świt. Tu, wysoko na szczycie wzgórza Montmartre mogła rozejrzeć się i zobaczyć cały, rozpościerający się przed nią Paryż. To piękne rozległe miasto było mieszaniną klasycznej architektury i zwyczajnych domostw, brukowanych ulic i polnych dróg, terenów zalesionych i miejskich. Niebo mieniło się setkami kolorów sprawiając, że miasto wyglądało jak żywe. Było cudowne.

      Jeszcze cudowniejsza była dłoń, która objęła jej dłoń. Obejrzała się i zobaczyła stojącego obok niej Caleba, który również rozkoszował się widokiem. Nie mogła uwierzyć, że to działo się naprawdę. Nie mogła uwierzyć, że to rzeczywiście był on, że naprawdę byli tu razem oboje. Że wiedział, kim ona jest. Że pamiętał ją. Że ją znalazł.

      Kolejny raz zaczęła zastanawiać się, czy aby na pewno zbudziła się już ze snu, czy aby wciąż nie spała.

      Stojąc tak, poczuła jak ścisnął jej dłoń jeszcze mocniej. Wiedziała już, że była w pełni przebudzona. Nigdy jeszcze nie była tak niezmiernie szczęśliwa. Tak długo brnęła, cofnęła się w czasie o całe stulecia, przebyła całą tę drogę tylko po to, by z nim być. Tylko po to, by upewnić się, że żyje. Kiedy we Włoszech stwierdził, że jej nie pamięta, zdruzgotało ją to doszczętnie.

      Teraz jednak, kiedy już tu był, cały i żywy i ją pamiętał – i należał tylko do niej, sam, bez Sery w pobliżu – jej serce wzbierało nowym uczuciem i nową nadzieją. Nigdy, w najśmielszych marzeniach nie wyobrażała sobie, że wszystko tak idealnie się ułoży, że rzeczywiście tak będzie. Była taka wzruszona. Nie wiedziała, od czego zacząć lub co powiedzieć.

      Caleb odezwał się zanim zdążyła przemówić.

      – Paryż – powiedział, odwracając się do niej z uśmiechem na ustach. – Z pewnością jedno z piękniejszych miejsc, by spędzić wspólne chwile.

      Uśmiechnęła się.

      – Całe życie pragnęłam


Скачать книгу
Яндекс.Метрика