Эротические рассказы

Zaręczona . Морган РайсЧитать онлайн книгу.

Zaręczona  - Морган Райс


Скачать книгу
się głupi, jak nigdy. Zdał sobie sprawę, że wiele mógł się od niej nauczyć.

      Kiedy podlecieli bliżej i ich oczom ukazały się budynki, Sam nie mógł wyjść z podziwu dla piękna architektury. Nawet z tak dużej odległości dostrzegał kościelne iglice pnące się do nieba, szpikujące całe miasto niczym rząd kopii. Kiedy zbliżyli się jeszcze bardziej, Sam zauważył, jakie były wytworne i wspaniałe – i zdumiał się, ponieważ wyglądały bardzo staro i szacownie. Poza nimi cała reszta zabudowań była niewspółmiernie mała.

      Kiedy ogarnął to wszystko wzrokiem, wyczuł z całą pewnością, że Caitlin tu była. Myśl ta uradowała go i podekscytowała.

      – Tam jest Caitlin! – zawołał. – Czuję to.

      Polly uśmiechnęła się

      . – Ja również! – krzyknęła.

      Po raz pierwszy, od kiedy wylądował w tym miejscu i w tych czasach Sam wreszcie poczuł się pewniej, odniósł silne wrażenie, że oto znał już kierunek i cel. W końcu uznał, że był na dobrej drodze.

      Spróbował wyczuć, czy groziło jej jakieś niebezpieczeństwo. Choć bardzo się starał, nic z tego nie wynikło. Pomyślał o chwili, kiedy widział ją po raz ostatni, w Paryżu, zanim uciekła z Notre Dame. Była z tym facetem – Calebem – i zastanawiał się, czy nadal byli ze sobą. Spotkał Caleba raz czy dwa, ale to wystarczyło, żeby go bardzo polubił. Miał nadzieję, że Caitlin wciąż z nim była, i że Caleb troszczył się o nią. Miał dobre przeczucie co do ich związku.

      Polly zanurkowała nagle nisko, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, podlatując do dachów. Albo nie obchodziło jej, czy Sam za nią poleci, albo założyła, że tak zrobi. Zdenerwowała go tym. Wolałby, żeby go uprzedzała lub przynajmniej okazywała mu szacunek, sygnalizując w jakiś sposób, co zamierzała zrobić. A mimo to, jakąś częścią swego serca czuł, że jej na nim zależało. Może tylko zgrywała taką trudną do zdobycia?

      I dlaczego niby miałoby to jemu sprawiać jakąś różnicę? Czy nie wmówił sobie przed chwilą, że jak na razie nie interesowały go żadne dziewczyny?

      Zanurkował nisko i wyrównał do jej wysokości. Lecieli zaledwie kilka stóp nad miastem. Postarał się zboczyć nieco w lewo, tak, żeby lecieli w jeszcze większej odległości od siebie. Co ty na to? pomyślał.

      Kiedy zbliżyli się do centrum miasta, Sam doznał wstrząsu. Zarówno te czasy, jak i miejsca były bardzo odmienne, tak różne od wszystkiego, co do tej pory widział, czy doświadczył. Był blisko dachów. Miał wrażenie, że mógł po prostu sięgnąć dłonią i ich dotknąć. Większość budynków była niska, miała najwyżej kilka pięter i pochyłe dachy pokryte czymś, co wyglądało na wielkie sterty siana czy słomy. Większość budynków pomalowano na jaskrawy, biały kolor z brązowymi obwódkami. Kościoły – ogromne, z marmuru, bądź też wapieni – wyrastały z tego krajobrazu, dominując nad całymi dzielnicami. Tu i ówdzie widniały też jakieś inne budowle, które wyglądały jak pałace. Zgadywał, że prawdopodobnie były to rezydencje rodziny królewskiej.

      Miasto rozdzielała szeroka rzeka, nad którą właśnie przelatywali. Rzeka tętniła życiem – poruszały się po niej różnego typu i rozmiaru łodzie. Obejrzawszy się na ulice, Sam zauważył, że i tam było gwarno. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo były zatłoczone. Ludzie byli dosłownie wszędzie i przemykali pospiesznie tu i tam. Nie potrafił nawet wyobrazić sobie, za czym tak ganiali. Przecież nie mieli internetu, ani e-maili, faksu, czy choćby telefonów.

      Mimo to, niektóre części miasta wydawały się stosunkowo spokojne. Nieutwardzone drogi, rzeka i te wszystkie łodzie sprawiały wrażenie sielankowości. Nie było tu samochodów, autobusów, klaksonów, ciężarówek, czy też odgłosów przyspieszających motocykli. Panowała względna cisza.

      Do chwili, kiedy nagle podniósł się ryk.

      Sam odwrócił głowę. Polly zrobiła to samo.

      W oddali po prawej stronie zobaczyli wielką arenę, zbudowaną na planie idealnego okręgu i pnącą się wzwyż na kilka pięter. Przypominała rzymskie Koloseum, aczkolwiek była znacznie mniejsza.

      Mając widok niczym z lotu ptaka, Sam zauważył na środku areny jakieś duże zwierzę, które biegało dookoła, a wokół niego biegało mnóstwo innych mniejszych zwierząt. Nie potrafił pojąć tego, co miał przed oczyma, lecz na trybunach zauważył setki ludzi. Wszyscy stali, wiwatowali i wyli.

      Nagle poczuł mrowienie na ciele. I to nie z powodu tego, co widział, ale dlatego, że nagle wyczuł dojmującą obecność Caitlin. Tam, w tym miejscu.

      – Moja siostra! – krzyknął do Polly. – Ona tam jest – powiedział, wskazując kierunek. – Wyczuwam ją.

      Polly spojrzała w dół i zmarszczyła brwi.

      – Nie byłabym tego taka pewna – powiedziała. – Nic nie czuję.

      Odwróciła głowę w inną stronę i wskazała na most wyłaniający się znad horyzontu.

      – Ja wyczuwam ją w tamtym miejscu.

      Sam spojrzał w tym kierunku i zobaczył ogromny most spinający brzegi rzeki. Był zaskoczony, kiedy ujrzał na nim stoiska wszelakiego rodzaju, a jeszcze bardziej, kiedy zobaczył kilku więźniów stojących na szafocie, z pętlami na szyjach i kapturami na głowach. Wyglądało na to, że za chwilę mieli zostać straceni. Wokół nich zbierał się ogromny tłum.

      – W porządku – powiedział i nagle zanurkował nisko, wprost w kierunku mostu. Pomyślał, że ją uprzedzi i jako pierwszy zniży teraz lot.

      Wylądował na moście, nie odwróciwszy się nawet, i po chwili wyczuł lądującą kilka stóp za nim Polly. Wyrównała z Samem i razem ruszyli, tuż obok siebie, a jednak zachowując dystans, nie patrząc jedno na drugie. Był dumny z tego, że utrzymywał ich znajomość na neutralnym gruncie. Nie było mowy o choćby pozornej bliskości, czego akurat oboje pragnęli.

      Widok na moście zdumiał Sama bez reszty. Był przytłaczający, a potęgowała go jeszcze mnogość bodźców ze wszystkich stron.

      – Wygarbować dla ciebie skórę, synu? – spytał go jakiś mężczyzna i podsunął pod nos kawałek niewyprawionej skóry. Jego oddech cuchnął i Sam czmychnął mu z drogi.

      – A teraz dokąd? – spytał Polly.

      Zlustrowała most, szukając wszędzie Caitlin. Sam postąpił podobnie. Lecz nigdzie nie było jej widać.

      Polly wzruszyła w końcu ramionami.

      – Nie wiem – odparła. – Wyczuwałam ją tu wcześniej, ale teraz… nie jestem pewna.

      Sam odwrócił się i spojrzał w dal na horyzont, z powrotem w stronę areny.

      – Wyczułem ją tam wcześniej – powiedział. – Na tej arenie, nad którą przelecieliśmy.

      – W porządku – powiedziała Polly. – Chodźmy tam. Ale na piechotę – w razie, gdyby jednak była na moście.

      Idąc przez most, przeciskając się przez wszystkich sprzedawców, Polly widocznie się rozchmurzyła i odzyskała swój dawny rezon.

      – Spójrz na ubrania tych ludzi! – powiedziała. – Na to, co mają na sobie. Zdumiewające, nieprawdaż? Sądzę, że spaliłabym się ze wstydu, nosząc coś takiego, ale dostrzegam w tym praktyczność. Zastanawiam się, jak ta moda wchodzi w życie. Znaczy, jak zmienia się z pokolenia na pokolenie? Wariactwo, nieprawdaż? Zastanawiałam się, jakie kolory bym nosiła, gdyby przyszło mi żyć w tych czasach, gdybym była jedną z tych ludzi…

      Sam westchnął. Polly znów zaczęła swoją tyradę i wiedział, że nic nie było w stanie jej teraz powstrzymać. Zignorował ją w duchu.

      Конец ознакомительного


Скачать книгу

Яндекс.Метрика