Kryminał. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.
starannie gaz, wyciągam z szafy pościel i przygotowuję sobie posłanie. Żałuję, że nie mam przy sobie środka nasennego. Czuję, że nie będę mógł zasnąć.
W mieszkaniu panuje wilgotny, przejmujący chłód. Kaloryfery są zimne. Przykrywam się więc wszystkimi kocami, które znajduję w mieszkaniu i zabieram się do czytania powieści Agathy Christie. Nie wszystko jednak rozumiem. Biorę więc ołówek i podkreślam nieznane mi słowa, żeby je później wciągnąć do mojego zeszytu. Trudno mi się skupić. Przygody Herkulesa Poirot jakoś mnie tym razem nie pasjonują. Odkładam książkę, zapalam papierosa i leżąc na wznak, patrzę w sufit. Nie mogę przestać myśleć o Michale. Tak się cieszyłem z tej podróży, tak się cieszyłem, że go zobaczę. Psiakrew, że też musiał mi zrobić taki paskudny kawał. Musiał umrzeć właśnie w tym momencie, kiedy ja, po tylu latach, przyjechałem do niego z Polski. Wiem przecież, że to idiotyczne, ale jestem zły na Michała, zły za to, że tak niespodziewanie przeniósł się na tamten świat i, co tu dużo gadać, pokrzyżował mi plany.
Obudziłem się nagle z tym przeświadczeniem, że coś się dzieje. Wszyscy zapewne znają to uczucie. Człowiek otwiera oczy, wie, że wokół niego zachodzą jakieś zmiany, ale w pierwszej chwili nie może się zorientować, o co chodzi. Zacząłem nasłuchiwać, otwierając przy tym szeroko zaspane oczy. Tak, nie ulegało wątpliwości, ktoś dość energicznie stukał do drzwi. Rozbudzony zupełnie usiadłem na tapczanie i odruchowo spojrzałem na zegarek. Dziesięć po dziesiątej. Trochę późno jak na wizytę. Nie miałem pojęcia, kto to może być. Pomyślałem, że może dozorca w jakichś sprawach meldunkowych. Wtedy jeszcze nie orientowałem się, że w Urugwaju nie trzeba się meldować. Ponieważ jednak stukanie nie ustawało, przeto wstałem, wsunąłem nogi w pantofle i poszedłem otworzyć. Nie, to nie był dozorca.
Nie speszyła się tym wcale, że zobaczyła obcego mężczyznę w piżamie. Uścisnęła mi energicznie dłoń i powiedziała:
– Jestem Raquel.
Następnie weszła do pokoju, w którym spałem, usiadła na fotelu i zapaliła papierosa. Przyglądała mi się z bezczelną natarczywą ciekawością.
Przyznaję, że byłem trochę zażenowany tą nieco dziwną sytuacją. Pośpiesznie narzuciłem szlafrok, przykryłem kocem rozrzuconą pościel i wyczekująco spojrzałem na dziewczynę. Skłamałbym, twierdząc, że mi się nie podobała. Podobała mi się, i to nawet bardzo. Duże, czarne, błyszczące oczy, pełne, starannie uszminkowane usta, pokryte sztuczną siwizną włosy. Cerę miała delikatną, zaledwie muśniętą słońcem. Ten złotawy odcień twarzy przy siwych włosach i mocno pąsowych wargach miał w sobie coś niepokojącego. A może tylko tak mi się wtedy wydawało.
– Pan jest zapewne szwagrem Michela? – spytała.
– Michel umarł – powiedziałem.
Nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Zgasiła papierosa, wstała, wyjęła z baru butelkę whisky i napełniła szklanki. Czuła się jak u siebie w domu. Przypuszczając, że nie zrozumiała, powtórzyłem wyraźnie: „Michel umarł”, kładąc mocny nacisk na słowo „murió”.
– Tak, tak, rozumiem. To się musiało tak skończyć – powiedziała ciszej, jakby do siebie. Usiadła z powrotem na fotelu i łyknęła spory łyk whisky. – Jakim językiem pan włada? – spytała po chwili.
Odparłem, że mówię po włosku, po angielsku i trochę po francusku.
Okazało się, że zna włoski. Ojciec jej był neapolitańczykiem. Przeszliśmy więc na włoski. Poczułem się znacznie swobodniej. Wyszukiwanie w pamięci słów hiszpańskich zaczynało mnie nużyć.
Sytuacja wydała mi się trochę dziwna, a nawet kłopotliwa. Właściwie nie bardzo wiedziałem, czego chce ta dziewczyna. Siedziałem na tapczanie w szlafroku i usiłowałem nadrabiać miną. Ona popijała beztrosko whisky i nie przestawała przyglądać mi się ciekawie. Dziwiło mnie, że znajoma czy przyjaciółka Michała tak mało interesuje się jego śmiercią. Spytałem:
– Czy pani wiedziała, że Michel nie żyje?
Potrząsnęła przecząco głową.
– Nie. Dowiedziałam się o tym dopiero od pana.
– Wiadomość ta, jak mi się zdaje, nie zrobiła na pani większego wrażenia.
Wzruszyła lekko ramionami.
– Cóż, każdy przecież musi kiedyś umrzeć.
Mimo iż nie miałem co do tego żadnej wątpliwości, filozoficzny spokój, z jakim wypowiedziała tę prawdę, wydał mi się nienaturalny.
– Czy pani bliżej znała Michała?
– Jak mam rozumieć to pytanie?
– Zwyczajnie. Chciałbym wiedzieć, czy pani dawno go znała, czy była pani z nim zaprzyjaźniona?
– O tak, znaliśmy się chyba z pięć lat. Był niezwykle sympatyczny. Ogromnie go lubiłam. Żałuję, że umarł.
– Nie przejęła się pani jednak jego śmiercią.
Nalała sobie nową porcję whisky.
– Och, proszę pana, gdybym się chciała przejmować śmiercią każdego znajomego… A zresztą jestem przyzwyczajona.
Spojrzałem na nią zdumiony. Nie rozumiałem, o co chodzi.
– Przyzwyczajona? Do czego?
– Do śmierci.
– Nie wiem, jak mam to rozumieć.
– Ach, to proste, jestem przecież właścicielką zakładu pogrzebowego.
Mam czterdzieści sześć lat, sporo rzeczy już w życiu widziałem i niełatwo mnie zadziwić. Przyznaję jednak, że byłem zaskoczony. Ta młoda, ładna, pełna temperamentu dziewczyna tak zupełnie nie pasowała do zakładu pogrzebowego, że w żaden sposób nie mogłem jej sobie wyobrazić w tej roli. Musiałem mieć dość głupią minę, bo zaczęła się serdecznie śmiać.
– Widzę, że nie bardzo się panu podoba moje zajęcie.
– Przyznaję, że… Rzeczywiście trochę… Proszę mi wybaczyć, ale nie potrafię sobie pani wyobrazić. Ostatecznie jest to zajęcie tak samo dobre jak każde inne, ale…
– Mogę pana pocieszyć, że nie pan pierwszy jest zaskoczony moim zajęciem. Mąż zostawił mi dobrze prosperujący zakład pogrzebowy, więc postanowiłam dalej prowadzić interes. Podobno żadna praca, która przynosi dobry zysk, nie hańbi.
Roześmiałem się niezbyt szczerze. Cała ta rozmowa robiła na mnie trochę niesamowite wrażenie. Chwilami wydawało mi się, że śpię i że wszystko to śni mi się pod wpływem powieści Agathy Christie.
– Nie lubi pan whisky? – spytała, wskazując moją nietkniętą szklankę.
Nie miałem ochoty, ale przełknąłem kilka kropel. Patrzyła na mnie na wpół rozbawiona, na wpół szydercza. Tak mi się przynajmniej zdawało. Zaczynało mnie drażnić to jej natarczywe, nazbyt bezceremonialne spojrzenie.
– Czy pani zajmowała się pogrzebem mojego szwagra? – spytałem.
– Przecież już panu wyjaśniłam, że nic nie wiedziałam o jego śmierci. Musiała mnie ubiec jakaś konkurencja.
Odniosłem takie wrażenie, jakby przy ostatnich słowach głos jej się trochę załamał. Zresztą mogło mi się to tylko zdawać. Wiedziony instynktem autora powieści kryminalnych pragnąłem widzieć w tej dziewczynie ciekawą, z punktu widzenia literackiego, postać. Przyznaję zresztą zupełnie szczerze, że interesowała mnie ona nie tylko z punktu widzenia pracy literackiej.
Rozmowa