Эротические рассказы

Zaczęło się w sobotę. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.

Zaczęło się w sobotę - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
za­uwa­ży­łem. Dzię­ku­ję panu. Do wi­dze­nia.

      – Ziem­ba te­le­fo­no­wał? – spy­tał Na­tor­ski.

      Do­wnar spoj­rzał na nie­go z roz­tar­gnie­niem.

      – Tak. Wie pan, to dziw­ne. Oka­za­ło się, że ten czło­wiek, któ­ry tu zo­stał za­mor­do­wa­ny, nie miał bro­dy. To była cha­rak­te­ry­za­cja. Świet­na cha­rak­te­ry­za­cja. Do dia­bła!

      ROZDZIAŁ II

      – No więc do­cze­ka­li­ście się na­resz­cie cze­goś in­te­re­su­ją­ce­go.

      Do­wnar wy­czuł drwi­nę w gło­sie ma­jo­ra. Nie­cier­pli­wie zmarsz­czył brwi.

      – Tak. Spra­wa jest nie­wąt­pli­wie in­te­re­su­ją­ca. Je­że­li jed­nak chce­cie, żeby ją pro­wa­dził kto inny, to bar­dzo pro­szę. Nie mam, oczy­wi­ście, nic prze­ciw­ko temu.

      Le­śniew­ski przy­gry­zał ner­wo­wo dol­ną war­gę, co nie wró­ży­ło nic do­bre­go. Ce­nił Do­wna­ra jako zdol­ne­go ofi­ce­ra, ale nie zno­sił tej jego nie­ustan­nej po­go­ni za nie­zwy­kły­mi spra­wa­mi.

      – Słu­chaj­cie, to­wa­rzy­szu – po­wie­dział po chwi­li. – Chciał­bym zwró­cić wa­szą uwa­gę, iż nikt was do tej spra­wy nie de­le­go­wał. Sami, z wła­snej ini­cja­ty­wy, przy­stą­pi­li­ście do pro­wa­dze­nia śledz­twa.

      Do­wnar ski­nął gło­wą.

      – To praw­da, ale nie mia­łem moż­no­ści po­ro­zu­mieć się z wami. Za­dzwo­nił do mnie dok­tor Ziem­ba, za­wia­da­mia­jąc o in­te­re­su­ją­cym przy­pad­ku mor­der­stwa. Pro­sił, że­bym przy­je­chał na miej­sce zbrod­ni, i dla­te­go…

      – Tak, tak – prze­rwał mu Le­śniew­ski. – Wiem, że wy lu­bi­cie ta­kie „cie­ka­we” spra­wy. Nie za­po­mi­naj­cie jed­nak o tym, że w na­szej pra­cy trze­ba się też zaj­mo­wać i nie­cie­ka­wy­mi spra­wa­mi. I nie­raz te nie­cie­ka­we spra­wy są waż­niej­sze. Bar­dzo to pięk­nie, że chce­cie so­bie zdo­być sła­wę pol­skie­go Sher­loc­ka Hol­me­sa, ale…

      – Komu mam prze­ka­zać wy­ni­ki do­tych­cza­so­we­go śledz­twa? – spy­tał Do­wnar.

      Le­śniew­ski wy­jął pa­pie­ro­śni­cę.

      – Za­pal­cie i nie de­ner­wuj­cie się. Nie mam za­mia­ru zdej­mo­wać was z tej spra­wy, ale chciał­bym, żeby na przy­szłość wszyst­ko to było za­ła­twia­ne for­mal­nie. A te­raz trze­ba uzy­skać w pro­ku­ra­tu­rze na­kaz aresz­to­wa­nia Na­tor­skie­go.

      – Nie mam za­mia­ru go aresz­to­wać.

      Le­śniew­ski spoj­rzał na nie­go zdzi­wio­ny.

      – Są­dzi­łem, że …

      – Tak, tak – prze­rwał Do­wnar. – W pierw­szym mo­men­cie by­łem prze­ko­na­ny, że Na­tor­ski jest mor­der­cą. Po prze­my­śle­niu jed­nak tej ca­łej hi­sto­rii, stra­ci­łem tę pew­ność. Wy­czu­wam, że tu coś nie kla­pu­je, że coś się za tym kry­je.

      – Więc chce­cie zo­sta­wić go na wol­no­ści?

      – Na ra­zie tak. Je­że­li na­wet on jest mor­der­cą, to zro­bił to w po­ro­zu­mie­niu z kimś. Po­zo­sta­wie­nie go na wol­no­ści po­zwo­li nam na ła­twiej­sze roz­szy­fro­wa­nie spra­wy.

      – Zga­dzam się z wami – po­wie­dział Le­śniew­ski. – Mu­si­cie go tyl­ko do­brze przy­pil­no­wać, żeby się nie ulot­nił. Zaj­mij­cie się też od razu od­na­le­zie­niem tego Bra­zy­lij­czy­ka. Nie wró­cił na noc do ho­te­lu. To bar­dzo nie­przy­jem­na hi­sto­ria. Fa­cet przy­je­chał na kon­kurs cho­pi­now­ski i nie wia­do­mo, czy w ogó­le jesz­cze żyje.

      – Dzi­siaj miał od­le­cieć do Pa­ry­ża. Mało bra­ko­wa­ło, a ten z przy­pra­wio­ną bród­ką sie­dział­by te­raz za­miast nie­go w sa­mo­lo­cie, naj­praw­do­po­dob­niej by­ło­by mu się uda­ło.

      Le­śniew­ski po­ki­wał gło­wą.

      – Tak. Mógł przejść ten nu­mer. Tym bar­dziej że to był in­dy­wi­du­al­ny tu­ry­sta, ja­kiś im­pre­sa­rio. Nie­ko­niecz­nie mu­siał mieć zna­jo­mych wśród pa­sa­że­rów. No cóż, to­wa­rzy­szu. Za­da­nie ma­cie przed sobą nie­ła­twe, ale wy prze­cież to lu­bi­cie. Ży­czę wam po­wo­dze­nia i sła­wy Sher­loc­ka Hol­me­sa.

      Do­wnar wy­szedł z ko­men­dy. Czuł, że wro­bił się w pa­skud­ną ka­ba­łę, a wła­ści­wie to Ziem­ba go tak urzą­dził. Spra­wa była nie­wąt­pli­wie bar­dzo cie­ka­wa, ale też i pie­kiel­nie trud­na. Je­że­li bo­wiem nie Na­tor­ski, to kto u li­cha mógł być mor­der­cą?

      Tak był po­grą­żo­ny w swych roz­my­śla­niach, że o mało nie wpadł pod cię­ża­rów­kę. Kie­row­ca po­słał mu kwie­ci­stą „wią­zan­kę”.

      W Grand Ho­te­lu szef re­cep­cji, siwy ele­ganc­ki pan, za­pro­sił nie­spo­dzie­wa­ne­go go­ścia do swe­go biu­ra. Uważ­nie obej­rzał służ­bo­wą le­gi­ty­ma­cję i spy­tał:

      – Co się sta­ło, pa­nie ka­pi­ta­nie? Czym mogę słu­żyć?

      – Miesz­ka u pana Bra­zy­lij­czyk, nie­ja­ki Omar Ri­bas No­gu­eira?

      – Tak. Miesz­ka. Już się ktoś o nie­go dzi­siaj py­tał. O ile wiem, nie wró­cił na noc. Za­pew­ne wy­je­chał na ja­kąś wy­ciecz­kę.

      – Czy pa­mię­ta pan, jak wy­glą­dał ten czło­wiek?

      – Tak, przy­po­mi­nam so­bie. Roz­ma­wia­łem z nim. Taki nie­du­ży, szczu­pły, z bród­ką.

      Do­wnar wy­jął z kie­sze­ni pasz­port i po­ka­zał fo­to­gra­fię.

      – Czy to ten?

      – Tak. To jego pasz­port. Ale skąd…? Czy… czy zo­stał aresz­to­wa­ny?

      – Nie, nie, nie o to cho­dzi. Fa­cet znik­nął i nie jest wy­klu­czo­ne, że ktoś go za­mor­do­wał.

      – Za­mor­do­wał?

      Do­wnar wy­jął pa­pie­ro­śni­cę.

      – Nic jesz­cze nie wia­do­mo, ale nie moż­na tego wy­klu­czać. Mam proś­bę do pana, pa­nie dy­rek­to­rze. Nikt nie po­wi­nien się do­wie­dzieć o na­szej roz­mo­wie ani o znik­nię­ciu tego czło­wie­ka. Gdy­by się ktoś o nie­go py­tał, po­wie pan, że wy­je­chał do Kra­ko­wa czy Za­ko­pa­ne­go. To obo­jęt­ne. Żad­nych roz­mów na ten te­mat. Ro­zu­mie pan?

      – Ro­zu­miem do­sko­na­le. Może pan na mnie po­le­gać.

      – To mnie cie­szy. Pój­dzie­my te­raz na górę, do jego nu­me­ru. Chciał­bym się tro­chę ro­zej­rzeć w sy­tu­acji. Mu­si­my jed­nak tak ja­koś to zro­bić, żeby nie wzbu­dzić po­dej­rzeń służ­by.

      Po­kój No­gu­eiry znaj­do­wał się na dru­gim pię­trze. Gdy we­szli, Do­wnar sta­ran­nie


Скачать книгу
Яндекс.Метрика