Farma lalek. Wojciech ChmielarzЧитать онлайн книгу.
odpowiedzi na swoich twarzach.
– Mieliśmy gwałt na jesieni. Chyba w listopadzie – przypomniał sobie Rosecki. – Dziewczyna wracała nocą z imprezy. Szła skrótem przez pola i tam ktoś ją napadł, a potem zgwałcił. Ale szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy to przypadkiem nie był kawał.
Mortka potrząsnął głową, nie rozumiejąc.
– Jak to kawał? Zgłoszenie przestępstwa to był żart czy ktoś ją zgwałcił dla dowcipu?
– No nie! – zaprotestował Rosecki i chwycił za blat stołu tak mocno, aż zbielały mu kłykcie. – Ta dziewczyna jest z takiego środowiska, że z nimi to nigdy nie wiadomo. Poza tym była nawalona jak radziecki czołg. Kto wie, może się z kim umówiła na tym polu. Musisz wiedzieć, że to był taki skrót, co to jej był nie po drodze. Albo spotkała kogoś i od słowa do słowa. Sam rozumiesz. A ponieważ była pijana, to potem, jak się obudziła w błocku i bez majtek, nic nie pamiętała. I od razu, że gwałt. Ale żeby nie było. Zgłoszenie przyjęliśmy, sprawę zbadaliśmy…
– Sprawca niewykryty – dokończył Mortka, uśmiechając się kwaśno. – Wróćcie do tego. Przeczytajcie akta, porozmawiajcie z tą dziewczyną. Może sobie coś przypomniała.
– Rosecki, to też spada na ciebie – zdecydował szybko Lupa.
Aspirant wzniósł oczy do nieba, ale pokiwał głową na znak, że się zgadza. Najwyraźniej uważał, że to polecenie nie ma większego sensu, ale skoro musi, to zrobi to, co do niego należy. Mortka nie lubił takich policjantów. Wolał już ludzi, którzy się kłócą, protestują i przynajmniej w ten sposób dają dowody zaangażowania. Ci, którzy tylko potakują, najczęściej odfajkowują swoje obowiązki najszybciej, jak to możliwe, nie poświęcając własnym działaniom ani sekundy i myśli więcej, niż to konieczne.
– Dobrze – powiedział Rosecki. – Ale to nie tak, że nie wykryliśmy sprawcy. To ta dziewczyna wycofała zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
– Kiedy?
– Właściwie zaraz po tym, jak je złożyła. Nie wiem, czy minęło piętnaście minut.
– I co zrobiliście? – zapytał Mortka.
– A co mieliśmy zrobić?
– Przekonać ją jakoś, żeby się nie wycofywała.
– Jak?
Mortka już otwierał usta, kiedy nagle zdał sobie sprawę, że dalsza rozmowa jest bezcelowa. Rosecki po prostu nie widział problemu. Było zgłoszenie, zgłoszenie zniknęło. Nawet nie zdążyło zaśmiecić im statystyk.
– Inne przypadki?
– Sprawdzimy. Ale raczej nic, a przynajmniej nic, o czym byśmy wiedzieli.
– Chyba że u czarnuchów – mruknął Borkowski.
Młody policjant wyprostował się gwałtownie, kiedy poczuł na sobie wzrok innych.
– A nie mam racji?! Nie gadają z nami. Nie wiemy, czy się tam na Harlemie nie gwałcą dwadzieścia cztery godziny na dobę! A zresztą, stamtąd, gdzie tę dziewczynę zgwałcono, to do Harlemu niedaleko. Trzeba tylko przejść przez ulicę i…
– Tutaj jest wszędzie niedaleko – przerwał mu twardo Lupa. – Ale masz rację. Weźmiemy tę hipotezę pod uwagę.
Borkowski odebrał te słowa jako pochwałę i z zadowoleniem rozsiadł się na krześle, zakładając ręce na brzuchu. Nikt inny nie skomentował jego słów, więc Mortka również postanowił tego nie robić. Zamiast tego powiedział:
– Kolejna rzecz to zidentyfikowanie ofiar. Tym oczywiście będziemy mogli się na poważnie zająć w momencie, kiedy dostaniemy raport od patologa. Ale już można przeprowadzić wstępną selekcję. Czy w okolicy zanotowano w ostatnim czasie, powiedzmy do roku, zaginięcie kobiet w wieku do lat czterdziestu? Najpierw sprawdzamy Krotowice, później pobliskie wsie i miasta, województwo, a wreszcie całą Polskę.
– Kupa żmudnej, nikomu niepotrzebnej roboty – skomentował Lupa. – Borkowski. Ty się tym zajmiesz.
– Nie… – jęknął policjant.
– Tak – odpowiedział Lupa. – A myślałeś, że co tu będziesz robił? Ciesz się, że nie każę ci kawy parzyć.
– Bo Marysia wcześniej przygotowała – dorzucił Rosecki.
Zarechotali wszyscy prócz Mortki i młodego, który teraz wrócił do swojego zwyczajowego zasępionego i naburmuszonego wyrazu twarzy.
– Coś jeszcze, Kuba?
– Nie. Chyba nie. Jeśli coś mi przyjdzie do głowy…
– Powiadomisz mnie. – Lupa klasnął i wstał z miejsca. – Wiecie, panowie, co macie robić. Gdyby coś wyszło, to znacie mój numer telefonu. Widzimy się tutaj jutro – zrobił przerwę, żeby spojrzeć na zegarek – niech będzie, że o ósmej rano. Chcę, żeby każdy z was miał się wtedy czym pochwalić.
Zanim wyszli, Rosecki z Wajtołą nalali sobie jeszcze kawy, a Borkowski porwał garść wafelków. W salce pozostali już tylko Mortka z Lupą. Miejscowy policjant opadł na krzesło i odetchnął głośno. Był zupełnie wyczerpany. Zamknął oczy i zaczął masować sobie skronie.
– Łeb mnie napierdala – poskarżył się.
– Gdzieś mam ibuprom.
– Nie. Nie chcę. Potrzebuję kilku godzin snu. Niewiarygodne, co?
– Co takiego?
– Jak się postarzałem. Kiedy byłem w CBŚ i pracowałem jako przykrywkowiec, zdarzały się noce, że non stop piłem, ćpałem, paliłem, potem wracałem do lokalu, gdzie czekała na mnie taka jedna zołza od nas z biura i pilnowała, żebym od razu napisał raport na temat tego, co się wydarzyło. Minuta po minucie, kto co zrobił, co powiedział, kogo przeruchał. No to pisałem. Przez kilka godzin. Potem szybki prysznic, żarcie i jazda z powrotem na miasto, do pracy. I żyłem. A teraz? Jedna nieprzespana noc, a ja czuję się, jakby przejechał po mnie walec.
Mortka podszedł do termosu. Wziął kubek, nalał sobie kawy. Potem spróbował wafelka. Było w nim za dużo cukru, a za mało kakao, ale smakował nieźle.
– Powinieneś wywalić z zespołu Borkowskiego – rzucił.
– Dlaczego?
– Bo on już wie, kto to zrobił.
– Kto?
– Cyganie.
– Jezu… Nie czepiaj się tak chłopaka. Przecież teraz miał rację. Jasne, powiedział to, jak powiedział, ale miał rację.
– Nie chodzi tylko o to. Kiedy odwoził mnie nad ranem, też stwierdził, że to na pewno czarnuchy są winne. On jest uprzedzony. Czepił się tej myśli o Cyganach i nie będzie zauważał niczego, co mu nie pasuje do koncepcji.
Lupa wzruszył ramionami.
– Może i tak, ale potrzebuję kogoś młodego, silnego i z głową na karku. Jak zdążyłeś się zorientować, nie mam tutaj wielkiego wyboru. On był najlepszy. Coś jeszcze? Kolejne uwagi?
– Nie.
– Jestem umówiony z patologiem o szóstej w szpitalu u Nowaka, możesz przyjść, jeśli chcesz. A teraz wybacz, ale nie dam rady. Jadę do domu.
Przechylił się na krześle, jakby miał z niego spaść, ale w ostatniej chwili poderwał się i złapał równowagę. Pożegnał się z Mortką skinieniem głowy i wkrótce komisarz został w salce sam z na wpół opróżnionym termosem i kilkoma nadkruszonymi wafelkami na białym talerzu.
Rozmyślał