Farma lalek. Wojciech ChmielarzЧитать онлайн книгу.
to zrobił jakiś inny Cygan?
– Jeśli ktoś inny podniósłby rękę na siostrę Lucasa, to już znaleźlibyśmy jego ciało w rzece. Serio, Kuba, ten gość jest wariatem. Kilka lat temu niemal zatłukł na śmierć faceta, który powiedział, że chętnie przeleciałby jego żonę. Rozumiesz? Nie, że przeleciał, ale że przeleciałby. Ktoś inny to może by nawet wziął to za komplement. Koleś miał pecha, że Lucas właśnie odlewał się w krzakach i to usłyszał. To był zresztą jedyny raz, kiedy udało nam się tego czarnucha wsadzić za kratki.
Zaparkowali na parkingu przed szpitalem.
– Chcesz iść do Sary? – domyślił się Mortka.
– Tak.
– Po co, skoro nie rozmawiają z policjantami?
– Jest w szpitalu. Sama. Nikt na nią nie doniesie. Poza tym, jeśli się nie mylę, ma żal do Lucasa. Może zdradzi nam coś na temat zniknięcia Adeli.
Mortka rzucił okiem na zegarek.
– Nie wiem, czy powinniśmy… Trzeba by zarządzić poszukiwania, przygotować akcję, wezwać posiłki z Jeleniej czy Kamiennej Góry.
– Nawet nie wiesz, gdzie masz szukać – przerwał mu Lupa. – Poza tym chłopaki na komisariacie już się tym zajmują. Kazałem im.
Mortka spojrzał na budynek i poczuł, że kurczy mu się żołądek. Nienawidził szpitali, bał się ich i, inaczej niż w prosektoriach, czuł się w nich niekomfortowo. Najchętniej zostałby w samochodzie. Ale Lupa już wchodził do środka, więc, chcąc czy nie, ruszył za nim.
– Czołem, Boguś, czołem, Kuba. – Doktor Nowak przywitał ich przy wejściu. Był niewysokim mężczyzną o bladej cerze i włosach obciętych tak krótko, jakby właśnie wyszedł z wojska. Spokojny i wycofany, wyglądał trochę tak, jakby zawsze czuł się nie na miejscu.
– Cześć, Tomek. Dzięki, że po nas wyszedłeś.
– Żaden problem. Jaką macie sprawę?
– Chcę porozmawiać z Sarą.
Nowak najwyraźniej był przyzwyczajony do takich odwiedzin, bo nie zadawał więcej pytań. Od razu poprowadził ich szpitalnymi korytarzami do właściwej sali.
Gmach wybudowano w stylu neogotyckim, przez co wewnątrz budynek wyglądał jak nawiedzony zamek z powieści grozy. Ostra woń detergentów wżerała się Mortce w nos.
– Uprzedzić ją o waszej wizycie? – spytał Nowak.
– Gdybyś mógł, to lepiej nie – powiedział Lupa.
– Jak chcesz.
Wkrótce stanęli przy drzwiach od sali. W środku znajdowały się cztery łóżka, ale zajęte były tylko dwa. Mortka zorientował się od razu, do kogo przyszli – do kobiety z podbitymi oczami, siniakami na rękach, opatrunkami i zaciętą miną, która miała odstraszyć postronnych. Wściekłe, pełne gniewu spojrzenie kobiety mówiło, że jest gotowa zrobić wszystko, byle tylko obronić dobre imię swojej rodziny. Romni dojrzała policjantów, rozpoznała Lupę i demonstracyjnie obróciła się twarzą do ściany. Druga pacjentka w pokoju, starsza kobieta z opatrunkiem na brzuchu, tylko podniosła wzrok znad krzyżówki.
Sara nie odpowiedziała na żadne z pytań, które jej zadali. Próbowali przez blisko piętnaście minut. Przez ten czas kobieta na łóżku obok coraz głośniejszymi chrząknięciami dawała im do zrozumienia, jak bardzo jej przeszkadzają. Wreszcie zrezygnowali. Pożegnali się z lekarzem i wrócili do miasta. Nie zamienili po drodze ani słowa. Mortka próbował ułożyć sobie w głowie wszystko, co usłyszał od Lupy, a Lupa z marsową miną skupiał się na prowadzeniu.
Zatrzymali się na tym samym osiedlu, na którym mieszkali Gawrysiowie, ale przy innym bloku.
– Gdzie tym razem?
– Pogadać z Kaśką Kowal – wyjaśnił niechętnie Lupa. – Chcę, żebyś też usłyszał, co ma do powiedzenia na temat siostrzenicy.
– A jeśli się mylisz? Jeśli te dwie sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego? Przecież Cyganie wydają za mąż już trzynastolatki. Może Adelę też wydali.
– Trzynastolatki, Kuba. Nie jedenastolatki. Nawet oni nie są tacy popierdoleni.
Lupa bez słowa wyszedł z samochodu i ruszył przed siebie. Mortka po chwili wahania poszedł za nim.
Przy drzwiach od klatki minęli staruszka, który właśnie wynosił z piwnicy zapakowanego w worek na śmieci martwego kota. Spod błękitnej, pomarszczonej folii wystawały szpiczaste uszy, a z drugiej strony zwisał rudy ogon, który teraz przypominał grubego, włochatego robaka. Staruszek stanął przed Lupą na baczność i skinął głową po żołniersku.
– Dzień dobry panu komisarzowi – powiedział suchym głosem.
– Dzień dobry.
– Kolejnego martwego kota wynoszę – wyjaśnił staruszek. Miał na nosie okulary w grubej kościanej oprawie i z porysowanymi, chociaż czystymi szkłami. – Z naszej piwnicy sobie, kurwa, umieralnię zrobiły. Jak to… cmentarzysko słoni. Coraz jakiegoś martwego znajduję. Niektórych szkoda, bo nawet całkiem młode były.
– Może to trutka na szczury? – zasugerował Mortka.
– Może – powiedział staruszek, który chyba lubił zgadzać się z innymi, bo na jego twarzy pojawił się miękki uśmiech. – Ale wie pan, my okna zamykamy, wszystkie dziury zatkane, a te cholery i tak włażą do środka i zdychają. W naszej piwnicy śmierdzi już jak nieszczęście od tego kociego ścierwa.
Pożegnali się ze staruszkiem i weszli na drugie piętro. Lupa zadzwonił do drzwi po lewej stronie. Otworzyła im trzydziestoletnia kobieta o orientalnej urodzie. Umalowana, w obcisłym swetrze i dżinsach, z kruczoczarnymi włosami wyglądała jak hinduska gwiazda filmowa. Dopiero przy kolejnym spojrzeniu można było dostrzec mankamenty jej urody: widoczny już drugi podbródek, lekko obwisłe policzki, a nad lewą brwią znamię, z którego wyrastały trzy długie ciemne włoski.
– Boguś! – krzyknęła na widok Lupy i rzuciła się na niego z rozpostartymi szeroko ramionami. Uścisnęli się serdecznie jak para dobrych przyjaciół. – Wejdźcie do środka!
Kobieta wzmocniła zaproszenie ekspresyjnym machnięciem ręką.
– To mój kolega, Kuba Mortka, policjant z Warszawy – przedstawił komisarza Lupa, wchodząc do niewielkiego przedpokoju.
Kobieta mieszkała w kawalerce podobnej do tej, którą przydzielono Mortce. Chociaż oczywiście ta należąca do Romni była bardziej zadbana oraz lepiej wyposażona.
– Słyszałam o panu.
– Skąd? – zaciekawił się Mortka.
Romni uśmiechnęła się, ukazując rząd lekko żółtawych zębów.
– To małe miasteczko, niewiele się tutaj dzieje. Po pana przyjeździe w pokoju nauczycielskim przez prawie tydzień o panu plotkowano. Podobno zesłano pana do nas za karę, bo zabił pan człowieka. To prawda?
Komisarz skrzywił się.
– Nie do końca – mruknął.
– A jak było?
– Kaśka! Przestań! – Lupa przerwał kobiecie.
– Sorry, Boguś, ale wiesz, jaka jestem. Walę prosto z mostu, bez jakichś tam podchodów. To jak było naprawdę?
Mortka westchnął i spojrzał z pretensją na kolegę. Lupa tylko wzruszył ramionami w przepraszającym geście.
– Zabiłem człowieka – przyznał Mortka. – W samoobronie. To był podpalacz i zabójca