Эротические рассказы

Kryminał. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
zbliżył się do łóżka i przez chwilę przyglądał się badawczo nieruchomemu ciału.

      – Nie widzę nic nadzwyczajnego – powiedział w końcu.

      – Proszę zwrócić uwagę na to, że ręce są dokładnie umyte od łokci do dłoni, natomiast same dłonie są brudne.

      – Rzeczywiście – przyznał inspektor. – Ma pan rację. Nie zauważyłem tego w pierwszej chwili.

      Gordon uśmiechnął się i wyjął papierosa.

      – A widzi pan. Wynikałoby z tego, że Bissinger przed śmiercią umył sobie porządnie ręce do łokci, a następnie powalał dłonie. Czy to nie ciekawe?

      – Ależ panowie – przerwał doktor Prist. – O czymże wy mówicie? Czyż to ma jakiś sens? Szkoda naszego czasu. Ja się śpieszę.

      – Dobrze – powiedział inspektor, nie zwracając uwagi na pogardliwy ton doktora. – Niech pan moim wozem wraca do Yardu i niech pan przyśle ludzi po ciało. Musimy bezwarunkowo zrobić sekcję. Chciałbym też, żeby tu przyjechał Rinc. Być może, że będzie mi potrzebny.

      Staruszek pośpiesznie zapakował swoje instrumenty i wyszedł, mrucząc coś ze złością pod nosem. W tej chwili Peters podniósł się z fotela.

      – Ja także muszę już panów pożegnać. Mam jeszcze parę wizyt na mieście.

      – Myślę, że niedługo się zobaczymy – powiedział Gordon, ściskając dłoń przyjaciela. – Zadzwoń do mnie w tych dniach.

      – Dobrze. Do widzenia. – Peters skłonił się Hawkinsowi i opuścił pokój.

      Gdy inspektor pozostał sam z Gordonem, usiadł w głębokim fotelu i począł nerwowo trzeć dłonią podbródek.

      – Panie doktorze – powiedział po dłuższej chwili. – Mam do pana wielką prośbę. Nie wiem tylko, czy mi pan nie odmówi.

      – Słucham. O cóż to chodzi? – uśmiechnął się Gordon. – Wie pan przecież, że zawsze byłem bardzo dobrze do pana usposobiony. Może czasami pan niezbyt życzliwym okiem na mnie patrzał…

      – Ale skądże znowu – zaprzeczył żywo Hawkins.

      – Mniejsza o to zresztą. Bardzo chętnie zrobię coś dla pana, inspektorze.

      – Chodzi o Bissingera.

      – O Bissingera?

      – Tak. Krótko mówiąc, chciałbym pana prosić o pomoc.

      Gordon skrzywił się niechętnie.

      – Wie pan przecież, inspektorze, że zerwałem z kryminalistyką. Mam teraz masę innej pracy.

      – Tak, tak, wiem, oczywiście – pośpiesznie zapewnił Hawkins. – Ale przecież w sprawie Marvana także zgodził się pan interweniować.

      – To było zupełnie co innego – mruknął Gordon.

      Hawkins spojrzał niespokojnie.

      – Panie doktorze – podjął po chwili. – Rzadko mi się zdarza prosić kogoś o coś, ale pana bardzo proszę, niech mi pan nie odmawia. Tutaj chodzi o moją reputację. Pan rozumie. Nigdy na żadnej sprawie tak mi nie zależało. Wiem doskonale, że jeśli mi pan nie pomoże, sam sobie nie dam rady.

      – Przesada – uśmiechnął się Gordon. – Niechże pan nie obniża swojej wartości.

      – Panie doktorze, to nie żadna przesada. Wiem, co jestem wart w swoim fachu, i pan wie także. Nie od dzisiaj się znamy. Ja posiadam dużą praktykę, rutynę, ale pan ma talent w tym kierunku, a talentu żadna praktyka nie zastąpi. Widzi pan, ja nie wierzę w ten atak sercowy u Bissingera. To jest poważniejsza sprawa.

      – Zobaczymy, co wykaże sekcja zwłok – powiedział rzeczowo Gordon.

      – No dobrze, a jak sekcja nic nie wykaże?

      – No to cóż… – Doktor zrobił nieokreślony gest.

      – Jeśli nawet sekcja nic nie wykaże – zawołał Hawkins – to ja i tak nie będę miał pewności, że Bissinger umarł naturalną śmiercią. Czy pan mnie rozumie?

      – Tak. Rozumiem pana.

      – Więc jakże będzie, panie doktorze? Pomoże mi pan? Bardzo proszę. Niech pan mi nie odmawia.

      Gordon pomyślał chwilę. Ogromnie nie miał ochoty wdawać się w tę sprawę, ale z drugiej strony trudno mu było odmówić inspektorowi. Zbyt często w swoim czasie dyskwalifikował jego posunięcia.

      – Zgoda – powiedział wreszcie. – Zrobię, co będę mógł, aby panu pomóc, ale pod warunkiem że będę występował w tej sprawie zupełnie nieoficjalnie.

      – Naturalnie, naturalnie – zawołał uradowany Hawkins. – Bardzo panu dziękuję. Jestem niesłychanie zobowiązany.

      – Niechże pan nie będzie takim optymistą – uśmiechnął się Gordon. – Nie wiadomo jeszcze, czy zdołam się panu na coś przydać.

      – O to się nie martwię. Jak tylko pan się tym zajmie, jestem pewien sukcesu.

      Gordon zgasił papierosa i przez chwilę patrzał w zamyśleniu na leżące nieruchomo ciało.

      – Niech mi pan powie, inspektorze – powiedział po dłuższej chwili – dlaczego właściwie tak bardzo interesuje się pan właśnie tym Bissingerem.

      – Niestety, panie doktorze. Nie mogę panu służyć dokładnymi informacjami. Pan rozumie. Tajemnica służbowa.

      Gordon zmarszczył brwi.

      – Jak pan sobie w takim razie wyobrażał moją rolę w tej sprawie? Jeśli pan mnie prosi o pomoc, to trudno, żebym nie wiedział, o co chodzi. Ja się przecież panu nie narzucałem i bardzo chętnie się z tego wycofam.

      – Ależ na miłość boską – zawołał Hawkins. – Niechże mnie pan źle nie rozumie. Przecież to nie ma sensu. Oczywiście, oczywiście. Właściwie nie powinienem, ale znowu nie mogę wobec pana grać komedii. Bissinger był na usługach naszego wywiadu za granicą.

      – Cóż więc robił w Londynie?

      – Nasze władze zaczęły go podejrzewać o podwójną grę. Nie było jeszcze pewnych dowodów przeciwko niemu, ale… Na wszelki wypadek odwołano go na jakiś czas. Ja otrzymałem specjalne polecenie, aby nad nim czuwać. Robiłem, co mogłem.

      Gordon słuchał uważnie. Gdy inspektor skończył, wstał z fotela i począł się w zamyśleniu przechadzać po pokoju.

      – Czy pan nie przypuszcza? – spytał, zatrzymując się nagle przed Hawkinsem. – Czy pan nie przypuszcza, że to nasi ludzie mogli go sprzątnąć?

      – Wykluczone – zawołał z ożywieniem Hawkins. – Naszemu wywiadowi zależało właśnie na tym, aby Bissingerowi pozostawić przez jakiś czas pozornie wolną rękę. Nikt mu w najmniejszym nawet stopniu nie dał odczuć, że nie ma się już do niego zaufania. Za pośrednictwem Bissingera chciano się dowiedzieć jeszcze wielu ciekawych rzeczy. Ta koncepcja nie wchodzi zupełnie w rachubę.

      – Hm – mruknął Gordon. – Jeśli tak, nie będziemy sobie tym głowy zaprzątać. Pan jest oczywiście lepiej zorientowany. A może jednakże ten Bissinger naprawdę umarł na serce.

      – Niech pan będzie ze mną zupełnie szczery, panie doktorze. Czy pan w to wierzy?

      Gordon uśmiechnął się.

      – Przyznam się panu, że rzeczywiście jakoś nie bardzo w to wierzę. Faktem jest, że Bissinger cierpiał od dłuższego czasu na silny rozstrój nerwowy i w związku z tym nawet przyszedł do mnie po poradę lekarską.

      – Czy powiedział panu coś interesującego? – Inspektor się


Скачать книгу
Яндекс.Метрика