Opcja niemiecka. Piotr ZychowiczЧитать онлайн книгу.
Polaków jak najbardziej celowe i pożyteczne. Trudno doprawdy zrozumieć, co Polska zyskała na tym, że jej obywatele byli przez kolejne pięć lat masowo wyrzynani przez Niemców. Dziś, patrząc z perspektywy blisko siedemdziesięciu pięciu lat, oczywiste jest, że źle się stało, iż Polakom w 1940 roku nie udało się osiągnąć kompromisu z Niemcami.
Rachuby, którymi kierowali się nasi przywódcy, okazały się błędne. Mimo że Polacy nie poszli na ugodę z okupantem, dochowali wierności Londynowi i walczyli dzielnie „na wszystkich frontach” od pierwszego do ostatniego dnia wojny, nie dało to nam zupełnie nic. Nasi sojusznicy i tak nas zdradzili i wydali na pastwę Stalina. Zamiast rzucać się na stos, należało więc robić to, co w polityce robić należy przede wszystkim – myśleć o sobie.
Rozdział 12
Kowalewski musi odejść
Jak potoczyły się losy podpułkownika Kowalewskiego? Prowadząc w Lizbonie swoją skomplikowaną polityczną grę, wciąż utrzymywał kontakty z dyplomatami zaprzyjaźnionych z Polską państw osi, a więc z Węgrami, Włochami i Japończykami. A nieformalnie również z przedstawicielami III Rzeszy. Między innymi z generałem Freiherrem von Falkenhaynem, który prowadził akcję mającą doprowadzić do zjednoczenia całej Europy – w tym Polski – przeciwko bolszewizmowi.
Według niemieckiego historyka Michaela Foedrowitza inicjatorem polsko-niemieckich rozmów w Lizbonie był sam szef Abwehry, Wilhelm Canaris. Zresztą w rozmowach tych brał udział. Admirał podobno przybył do portugalskiej stolicy incognito, z paszportem na inne nazwisko, specjalnie po to, żeby nawiązać kontakt z Polakami. Obaj oficerowie wywiadu, Polak i Niemiec, mimo stanu wojny panującego między ich państwami, zapewne znaleźli wspólny język.
Canaris rozumiał bowiem znakomicie, że Hitler pcha Niemcy w przepaść. A Kowalewski zdawał sobie sprawę, że klęska Niemiec pociągnie za sobą klęskę Polski.
W rozmowy z szefem Abwehry zamieszana była również tajemnicza polska organizacja wywiadowcza „Muszkieterowie”. Jej kurierka, hrabina Klementyna Mańkowska, podczas jednego z kursów do Paryża dostała rozkaz nawiązania kontaktu z oficerem Abwehry, Udo Wilhelmem von Boninem. Udzielił on jej niezbędnych informacji i instrukcji. Gdy już po wojnie zobaczyła w gazecie zdjęcie Canarisa, zorientowała się, że w rzeczywistości rozmawiała wówczas z admirałem.
Kontakty między Abwehrą a Polakami to temat niezwykle drażliwy, a zarazem nie rozpoznany, czekający na swojego historyka. Poprzestańmy więc na tych kilku zdaniach i wróćmy do Jana Kowalewskiego i jego lizbońskich kombinacji. Po raz kolejny Niemcy zgłosili się do niego w przededniu ataku na imperium Stalina. Jak wynika z zapisków polskiego oficera, rozmówcy z Berlina uprzedzili go na początku czerwca 1941 roku, że atak na Związek Sowiecki nastąpi rychło i całkowicie zmieni sytuację w trójkącie Niemcy–Polacy–Sowieci.
Polska będzie odtworzona jako państwo w ramach nowej Europy – przekonywali. – Naród polski będzie bezwzględnie potrzebny, ponieważ po cofającej się Armii Czerwonej pozostała pustynia, która musi być obsadzona ludźmi. Niemcy nie są w stanie tego sami objąć i Polacy tam mogą znaleźć swoje wielkie zadania. Trzeba jednak, aby Polacy zaczęli stawiać i na drugą kartę, niemiecką, a nie tylko na londyńską.
Z raportów Kowalewskiego wynika, że w dużej mierze podzielał on niemiecką ocenę sytuacji i opowiadał się za próbą zbudowania alternatywnego ośrodka władzy wobec będącego narzędziem w rękach Brytyjczyków rządu Sikorskiego. Rozumiał jednak, że przeciwko takiemu rozwiązaniu jest Hitler, od którego w Niemczech zależało wszystko.
Napaść na Polskę i jej podział z Rosją mści się dzisiaj ofiarą krwi milionów Niemców. Niemcy to czują i rozumieją, podobnie jak Hitler – raportował Kowalewski na temat swoich rozmów z przedstawicielami Berlina. – To tłumaczy u niego „personalny stosunek” do sprawy polskiej. Niemcy z bliskiego otoczenia Hitlera mówią, że to dlatego, że Hitler stawiał na Polskę, że się na niej zawiódł, a epigoni Piłsudskiego, którego szanował, zbłaźnili się i zdradzili go.
Kiedy on naprawdę chciał ugody z Polską, ta poszła po pomoc do Anglii. Po katastrofie, zamiast polityki realnej ugody, Polska zafundowała sobie rząd emigracyjny i uniemożliwiła wszelkie porozumienie. Hitler nie przebacza, kiedy mu się czyni zawód, i odpowiedzialność spada na całe społeczeństwo. Za błędy rządów – karze cały naród. Hitler nie dopuszcza do rozmowy o Polsce. Aluzja do tego tematu budzi w nim reakcje gwałtowne.
To chyba najbardziej trafna analiza stosunku Hitlera do Polaków podczas II wojny światowej, a jednocześnie wytłumaczenie, dlaczego to właśnie w Polsce Niemcy nie podjęli współpracy politycznej z podbitym narodem. Wynikało to z urażonych ambicji Hitlera. Jak widać, od miłości do nienawiści rzeczywiście jest tylko krok. Niestety w ślad za wodzem antypolskie fobie przyjmowała „czerń partyjna” odpowiedzialna za kształtowanie polityki okupacyjnej.
Zwolennicy porozumienia z pokonanym sąsiadem – jak raportował Kowalewski – mieli znajdować się w korpusie oficerskim Wehrmachtu i w niemieckim MSZ. W tym kontekście podpułkownik wymieniał oczywiście Hansa von Moltkego i jego przyjaciół. „Sądzą oni, że należałoby znaleźć silnych i ofiarnych Polaków, którzy zdecydowaliby się na współpracę” – pisał podpułkownik.
Podczas sondażowych rozmów z Kowalewskim padały sugestie wręcz niebywałe. Otóż, biorąc pod uwagę oparty na osobistych kontaktach styl uprawiania polityki przez Führera, niemieccy rozmówcy zaproponowali, żeby jakiś prominentny przedstawiciel rządu polskiego dokonał spektakularnego gestu i przyjechał do Europy na rozmowy z Hitlerem! Padły nawet konkretne nazwiska: minister Stanisław Kot i generał Kazimierz Sosnkowski.
Hitler miał podobno bardzo liczyć na to, że wreszcie dojdzie do takiej polskiej wizyty, a represje i prześladowania Polaków na terytoriach okupowanych miały… ją przyspieszyć. Führer, według niemieckich rozmówców Kowalewskiego, miał bowiem wyznawać zasadę: „męczę twoich, abyś skruszał”. Podobne pomysły – czyli berlińskie spotkanie Sosnkowski–Hitler – choć malownicze i działające na wyobraźnię, można jednak oczywiście zakwalifikować do dziedziny science fiction.
„Chodzi o to” – pisał Kowalewski 13 czerwca 1941 roku – „aby to od Polaków wyszła inicjatywa. Wtedy będą zaproszeni i wtedy Hitler z właściwą sobie szerokością gestu potrafi radykalnie postawić całość sprawy polskiej. Za tę jedną cenę pójścia do Canossy przez Polaków”. Ten jeden cytat w pełni obnaża głupotę Niemców. Jeżeli bowiem ktoś powinien wówczas iść do Canossy, to oczywiście Niemcy, którzy rozlali w Polsce morze krwi. Poza tym to silniejszy, a nie słabszy powinien wyciągnąć rękę do zgody.
Kolejne „podejście pod Kowalewskiego” Niemcy zrobili w lutym 1942 roku. Zrobili to tym razem za pośrednictwem posła węgierskiego Andreasa Wodianera von Maglóda. Raport na temat spotkania obu panów znalazł w archiwach i ujawnił historyk Bernard Wiaderny. Węgier podczas rozmowy odwoływał się do niechęci części polskich emigrantów do prosowieckiego kursu polityki rządu Sikorskiego. I sondował Kowalewskiego, czy byłaby możliwość zbliżenia między tym środowiskiem a rządem niemieckim. Zbliżenia, które doprowadziłoby do „polsko-niemieckiej kolaboracji”.
Rozumiem, że Polacy nie bardzo lubią Niemców – mówił von Maglód. – Mimo to jestem głęboko przekonany, że w panujących warunkach Polakom nie pozostaje nic innego, jak szukać ratunku we współpracy z nimi. To nie jest kwestia sympatii czy antypatii, lecz potrzeba wynikająca ze zdrowego instynktu samozachowawczego, ponieważ to, co dziś jeszcze można ratować z polskiego stanu posiadania, może być uratowane tylko przez zwycięstwo Niemiec. Obojętne, jak pan Sikorski zachowuje się wobec Rosjan – rosyjskie zwycięstwo oznaczać będzie koniec Polski. Zwycięska Armia Czerwona, którą to przecież wojska niemieckie wypędziły z Polski,