Opcja niemiecka. Piotr ZychowiczЧитать онлайн книгу.
niego dworska kamaryla narodowosocjalistycznego betonu. To bowiem z winy tych zbrodniarzy starania i zabiegi rozsądnych Polaków zostały odrzucone i do ugody między Polakami a Berlinem nie doszło. To oni zdecydowali o wprowadzeniu i utrzymaniu – używając ich języka – „twardego kursu” wobec pokonanego wschodniego sąsiada. Za tym eufemizmem ukrywa się sześć lat bezwzględnego terroru: gwałtów, masowych egzekucji, grabieży, wypędzeń i szargania godności narodowej Polaków. Mówiąc krótko: ludobójstwo.
Führer w czasie wojny konsekwentnie odrzucał wszelką myśl o ugodzie z Polakami, nie słuchał logicznych argumentów rozsądnych doradców, dawał za to posłuch takim krwiożerczym bestiom jak Heinrich Himmler. Wściekły na Polaków za odrzucenie oferty wspólnej wyprawy na Związek Sowiecki, którą składał w latach trzydziestych, zamiast na współpracę, postawił na eksterminację. Uznał, że ze Stalinem poradzi sobie jednak bez nas. Jak wiadomo, grubo się przeliczył.
Po tym, gdy napisałem swoje dwie poprzednie książki, Pakt Ribbentrop–Beck i Obłęd ’44, często stawiano mi zarzuty, że jestem germano- czy wręcz hitlerofilem. Myślę, że Opcja niemiecka udowodni głosicielom podobnych głupstw, jak bardzo się mylą. Jest to bowiem książka antyhitlerowska. To, że akurat Adolf Hitler rządził Niemcami podczas ostatniej wojny, uważam za potworne nieszczęście Polski, Niemiec i całej Europy Środkowo-Wschodniej.
Ten żałosny człowiek – zaślepiony osobistymi urazami, rasizmem i ideologicznymi mrzonkami – wepchnął bowiem połowę Europy w bolszewicką otchłań, a obok bezmiaru zbrodni obciążają go kolosalne błędy. Pierwszym, i kto wie, czy nie największym z nich, było rozegranie sprawy Polski. Słusznie bowiem pisał jeden z bohaterów Opcji niemieckiej, pisarz Jan Emil Skiwski, że „kłótnia polsko-niemiecka jest maszynką, która miele mięso Europy tak, żeby Azjata, jak tu przyjdzie, mógł przełknąć bez gryzienia”.
Rozdział 2
Polskie państwo Vichy
Polska w wyniku klęski roku 1939 zniknęła z mapy. Na zachodzie okroił ją Hitler, jej wschodnią połowę zagrabił Stalin, a środkowa część została zamieniona w niemiecką kolonię, rodzaj rezerwatu dla Polaków. Kolonia ta nazywała się Generalne Gubernatorstwo i była zarządzana przez Niemców za pomocą gumowej pały, szubienicy i rewolwerowej kuli. Efektem była masowa rzeź Polaków.
Tak jednak wcale nie musiało się zdarzyć. Na początku II wojny światowej nic nie było przesądzone. Niemcy pierwotnie mieli wobec Polski znacznie bardziej ograniczone plany. Zamierzali odebrać jej tereny zachodnie, a resztę pozostawić Polakom. Czyli zrobić to, co rok później zrobili w pokonanej Francji, dzieląc ją na terytorium okupowane i rządzone przez marszałka Philippe’a Pétaina suwerenne Vichy.
Tak, historia mogła potoczyć się inaczej. Mogło powstać kadłubowe państwo polskie. Mało tego, niewiele zabrakło, żeby tak się stało.
Już w drugim punkcie tajnego protokołu dołączonego do paktu Ribbentrop–Mołotow z inicjatywy strony niemieckiej znalazło się następujące sformułowanie: „Zagadnienie, czy interesy obu stron czynią pożądanym utrzymanie odrębnego państwa polskiego oraz jakie mają być granice tego państwa, może być rozstrzygnięte dopiero w toku dalszych wydarzeń politycznych. W każdym razie oba rządy rozwiążą tę sprawę na drodze przyjaznego porozumienia”.
Do takiego wariantu – czyli pozostawienia na mapie okrojonej Polski – skłaniał się Hitler zarówno w przededniu ataku na Polskę, jak i w trakcie kampanii. Gdy 12 września szef Abwehry admirał Wilhelm Canaris wszedł do specjalnego pociągu dyktatora, spotkał tam szefa dyplomacji Rzeszy Joachima von Ribbentropa. Minister oświadczył mu, że stworzenie kadłubowej Polski byłoby „najmilszym rozwiązaniem dla Führera, ponieważ mógłby wówczas z rządem polskim uzgodnić warunki pokoju”.
Niemiecki dyktator podczas pierwszych dwóch tygodni wojny w każdej chwili spodziewał się, że Polacy wyślą do niego parlamentariuszy i zaproponują rozpoczęcie negocjacji pokojowych. Wówczas gotowy był ograniczyć swoje aneksje do Pomorza i Górnego Śląska. Z okrojoną na Zachodzie Polską podpisałby zaś traktat kończący konflikt. Miałaby ona status buforu oddzielającego III Rzeszę od Związku Sowieckiego.
Podobne plany wywoływały panikę na Kremlu. Dla Sowietów szybki rozejm między Polską a Niemcami był bowiem wysoce niepożądany. Po pierwsze, bolszewicy nie otrzymaliby swojej połowy Rzeczypospolitej. Po drugie, państwo polskie stałoby się zależne od Rzeszy i w przyszłej wojnie niemiecko-sowieckiej biłoby się niechybnie po stronie państw osi. Polsko-niemieckiego uderzenia Stalin bał się zaś najbardziej.
Aby uniknąć takiego scenariusza, Moskwa przyspieszyła mobilizację i 17 września Armia Czerwona przekroczyła granicę Polski. W ten sposób Stalin starał się doprowadzić do najkorzystniejszego dla siebie scenariusza – całkowitego rozbioru Rzeczypospolitej. Jej likwidacji. Rzeczywiście zalanie wschodniej Polski przez wojska bolszewickie spowodowało, że ewentualne porozumienie z pokonaną Polską stawało się dla Niemców znacznie bardziej skomplikowane.
Berlin zdawał sobie zresztą z tego doskonale sprawę. Świadczy o tym choćby memoriał Hansa von Moltkego, byłego już ambasadora Rzeszy w Warszawie. Został on opracowany na zlecenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Berlinie, które zastanawiało się, jak wyjść z impasu. Dyplomata pisał, że polskie państwo buforowe nadal można by stworzyć, a na jego przywódcę typował skłóconego z ekipą marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza generała Kazimierza Sosnkowskiego.
Moltke zastrzegał jednak, że Polacy zgodziliby się na takie rozwiązanie wyłącznie wtedy, gdyby ich nowe państwo miało znośne granice. Niemcy powinni więc ograniczyć swoje nabytki na zachodzie do granicy sprzed 1914 roku. Wschodnia granica powinna zaś przebiegać na linii Grodno–Przemyśl. Stworzone w ten sposób państwo liczyłoby 12–15 milionów mieszkańców i w przyszłości mogłoby liczyć na powiększenie swojego terytorium z pomocą Niemiec. Oczywiście na wschodzie.
Józef Stalin naturalnie nie miał najmniejszego zamiaru godzić się na takie rozwiązanie. 25 września wezwał do siebie ambasadora Rzeszy w Moskwie Friedricha-Wernera von der Schulenburga. „W ostatecznym uregulowaniu sprawy polskiej – oświadczył mu sowiecki satrapa – konieczne jest, by unikać wszystkiego, co mogłoby w przyszłości wywołać tarcia między Niemcami a Rosją sowiecką. Wychodząc z tego założenia, uważam za błąd pozostawienie niepodległej resztówki polskiej”.
Było to więc wyraźne weto, i to zgłoszone przez sojusznika, z którym wówczas Hitler musiał się liczyć. Tym samym Stalin przekreślił szanse na pozostawienie na mapie państwa polskiego po klęsce 1939 roku. Jest to coś, o czym w PRL nie wolno było głośno mówić. Dziwi, że nie mówi się o tym również w niepodległej Polsce.
Trzy dni później, 28 września, podczas drugiego pobytu Joachima von Ribbentropa w Moskwie, Niemcy podpisały ze Związkiem Sowieckim traktat o granicach i przyjaźni, który ustalał wyjątkowo niekorzystny dla Polaków przebieg granic. Połowa Rzeczypospolitej znalazła się w łapach bolszewików.
Jak napisał historyk Marek Kornat, układ z 28 września był „definitywną porażką Niemiec”. Warto dodać, że był również definitywną porażką Polski. W jego wyniku upadła bowiem niestety koncepcja polskiego państwa buforowego. I – podkreślmy to jeszcze raz – stało się tak z winy Józefa Stalina, a nie Adolfa Hitlera, który do takiego rozwiązania wyraźnie się przychylał.
Już słyszę argumenty naszych patriotycznie poprawnych pieniaczy: I dobrze, że upadła koncepcja polskiego państwa buforowego! Brawo, towarzyszu Stalin! Zuch! Otóż