Kryminał. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.
– przytaknął porucznik. – Brygada techniczna powinna tu być lada chwila.
Dopiero nazajutrz rano można było przesłuchać panią Kamieniecką.
Konerski przede wszystkim poprosił o otworzenie sejfu. Obserwując manipulacje, jakich dokonywała stara dama, musiał przyznać, że mechanizm był rzeczywiście bardzo skomplikowany. Wreszcie jednak zostały otwarte masywne, ognioodporne drzwiczki.
Sejf był pusty.
– Wszystko mi zabrali, wszystko – jęknęła pani Ewelina. – Nic nie zostawili. Łotry, bandyci. Usiadła na fotelu i ruchem pełnym rezygnacji zaczęła kiwać głową. – Wszystko, absolutnie wszystko. Jestem nędzarką.
– Co pani przechowywała w tym sejfie? – spytał Konerski.
– Biżuterię, brylanty, rubiny, szmaragdy. Jedna tylko ta kolia brylantowa warta była miliony. Pierścionki, zapinki, złote łańcuszki, bransolety.
– A oprócz tych kosztowności?
– Trochę waluty, dolary, marki zachodnioniemieckie, franki szwajcarskie.
– Na jaką, mniej więcej, sumę miała pani tę walutę?
Wzruszyła ramionami.
– Dokładnie nie wiem, ale to była duża suma. Na złotówki to na pewno było kilka albo nawet kilkanaście milionów.
– Skąd pani miała tyle obcej waluty?
– Mój mąż był bardzo zamożnym człowiekiem. Zostawił mi duży majątek. Poza tym prowadzę do spółki z jednym panem hodowlę srebrnych lisów. To daje mi dosyć duży dochód. Wszystko idzie na eksport.
– Czy można wiedzieć, jak nazywa się ten pani wspólnik?
– Mateusz Chodziak. Bardzo porządny, uczciwy człowiek.
– A gdzie znajduje się ta hodowla?
– W okolicach Sochaczewa. Dokładnie nie umiem panu powiedzieć. Byłam tam ze dwa albo trzy razy samochodem. Chyba bym nie trafiła.
– To ma pani duże zaufanie do swojego wspólnika.
– Nieograniczone. Co jakiś czas przywozi mi tu jakieś rozliczenia, ale ja na to nawet nie patrzę, mam wrodzony wstręt do buchalterii.
– Czy te kosztowności, które znajdowały się w sejfie, były ubezpieczone?
– Nie.
– Dlaczego?
Pani Ewelina wykonała niecierpliwy ruch ręką.
– Czy musi mnie pan o to wszystko wypytywać?
– Raczej tak – uśmiechnął się Konerski. – Jeżeli mamy znaleźć pani biżuterię.
– Znaleźć? – ożywiła się. – Sądzi pan, że mogłabym to wszystko odzyskać?
– Nic nie obiecuję, ale będziemy się starali.
– Boże, jakaż byłabym szczęśliwa. Tutaj już nie chodzi o pieniądze, ale to są pamiątki rodzinne, po mojej matce, po mojej babce, po mojej prababce. Jeżeli panowie mogliby odnaleźć, to ja… to ja bardzo hojnie panów wynagrodzę.
Konerski potrząsnął głową.
– To najzupełniej niepotrzebne, proszę pani. Spełniamy nasz obowiązek i o żadnej nagrodzie nie może być mowy. Ale może wrócimy do mojego pytania. Dlaczego pani nie ubezpieczyła tych kosztowności?
– Po prostu nie chciałam, żeby jacyś tam urzędnicy z PZU oglądali i szacowali moje pamiątki rodzinne. Sejf jest ogniotrwały, więc… gdyby nawet cały dom się spalił.
– Nie brała pani pod uwagę włamania?
– Nie. Przyznam się panu, że tej ewentualności jakoś nie przewidziałam.
– A czy można zapytać, dlaczego pani nie trzymała tej waluty w banku?
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.