Fjällbacka. Camilla LackbergЧитать онлайн книгу.
potrząsnął głową.
– Nic nam nie wiadomo o jakichkolwiek problemach rodzinnych. Do tej pory nie mieliśmy we Fjällbace żadnej sprawy związanej z przemocą wobec dzieci. Nic z tych rzeczy. Chyba trzeba zacząć od rozmowy z rodziną Sary? – zapytał Patrik.
Mellberg od razu się połapał, o co mu chodzi. Nie miał nic przeciwko temu, żeby Hedström – jak zawsze – odwalił czarną robotę. On sam, gdy wszystko będzie jasne, stanie w świetle reflektorów. Nie ma się czego wstydzić. Żeby sprawnie kierować zespołem, trzeba przecież umieć delegować zadania.
– Zdaje mi się, że chciałbyś poprowadzić tę sprawę.
– Tak się złożyło, że prowadzę ją od początku. Razem z Martinem pojechaliśmy na wezwanie. Zresztą już się spotkaliśmy z rodziną tej małej, i tak dalej.
– Dobry pomysł – powiedział Mellberg i skinął głową na zgodę. – Informuj mnie na bieżąco.
– Dobrze. – Hedström również kiwnął głową. – No to bierzemy się z Martinem do roboty.
– Z Martinem? – zapytał podchwytliwie Mellberg. Złościł go nonszalancki ton Patrika i postanowił skorzystać z okazji, aby go usadzić. Czasem Hedström zachowywał się tak, jakby to on był szefem komisariatu. Przekona się, kto tu rządzi. – Nie dam ci go, chwilowo nie mogę. Zleciłem mu wczoraj dochodzenie w sprawie serii kradzieży samochodów. Chodzi prawdopodobnie o grupę przestępczą z państw bałtyckich, która operuje w naszej okolicy. Martin ma ręce pełne roboty. Ale – tu zrobił przerwę, żeby z tym większą przyjemnością podręczyć Patrika – Ernst chwilowo nie ma za wiele do roboty. Najlepiej będzie, jeśli razem zajmiecie się tą sprawą.
Patrik wiercił się na krześle, jakby go coś bolało. Mellberg widział, że trafił w czuły punkt. Postanowił trochę złagodzić ból.
– Ale to ty będziesz odpowiedzialny za śledztwo. Lundgren ma raportować bezpośrednio do ciebie.
Nawet jeśli Ernst Lundgren jest sympatyczniejszym kolegą, samego siebie nie przeskoczy. Mellberg nie był aż tak głupi, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy. Po co sobie strzelać w stopę…
Drzwi zatrzasnęły się za Hedströmem. Mellberg wyjął z szuflady list i przeczytał go chyba dziesiąty raz.
Morgan przez chwilę gimnastykował palce i mięśnie barków. Potem usiadł przed komputerem. Czasem tak się zagłębiał w wirtualnym świecie, że zastygał na wiele godzin. Sprawdził, czy ma wszystko, czego potrzebuje, żeby nie wstawać, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne. Wszystko jest. Duża cola, duże lody Dajm i duży snickers. Wystarczy na długo.
Skoroszyt od Fredrika położył na kolanach. Był ciężki. Zawierał wszystko, czego potrzebował. Między twardymi okładkami mieścił się świat fantazji, którego nie umiałby sam stworzyć, ale który wkrótce zamieni w zera i jedynki. To potrafi. Dziwnym zrządzeniem losu uczucia, fantazje, sny i bajki nie znalazły drogi do jego umysłu, znakomicie natomiast opanował zasady logiki, pięknie ujęte w postać jedynek i zer, które małe impulsy elektryczne przekształcają w komputerze w coś, co można zobaczyć na ekranie.
Zastanawiał się czasem, jakie to uczucie tak jak Fredrik wymyślać inne światy, wczuwać się w emocje innych ludzi. Zazwyczaj szybko wzruszał ramionami i odsuwał od siebie te myśli. Uznawał je za nieistotne. Ale podczas nawrotów głębokiej depresji odczuwał ciężar swego kalectwa. Rozpaczał, że tak bardzo różni się od innych.
Z drugiej strony cieszył się, że nie jest sam. Często wchodził na strony internetowe podobnych do siebie ludzi. Z niektórymi wymieniał maile. Pewnego razu wybrał się nawet na spotkanie do Göteborga, ale więcej by tego nie zrobił. Odmienność sprawiała, że nawet ze sobą nawzajem nie potrafili nawiązać kontaktu. Spotkanie od początku do końca było nieudane.
Mimo wszystko ulżyło mu, kiedy zobaczył, że takich jak on jest więcej. To mu wystarczało. Nie tęsknił za poczuciem wspólnoty, tak istotnym dla zwykłych ludzi. Najlepiej czuł się sam w swoim domku, wśród komputerów. Obecność rodziców od czasu do czasu tolerował. I tyle. Z nimi czuł się bezpiecznie. Miał dość czasu, żeby nauczyć się czytać i rozumieć ich skomplikowany język bez słów, składający się z min i mowy ciała, tysiąca sygnałów, których jego umysł nie odbierał. Rodzice też się do niego dopasowali. Nauczyli się zwracać do niego tak, żeby choć trochę ich rozumiał.
Przed oczami migotał mu pusty ekran. Lubił te chwile. Normalny człowiek być może użyłby innego słowa, może powiedziałby, że kocha, ale Morgan nie był pewien, co miałoby znaczyć to słowo. Może właśnie to, co czuje w tej chwili? Głębokie zadowolenie, poczucie przynależności, normalności.
Zaczął pisać. Szybko przesuwał palcami po klawiaturze. Od czasu do czasu spoglądał na teczkę, którą trzymał na kolanach. Tylko wtedy odrywał wzrok od ekranu. Sam nie potrafił się nadziwić, jak jego problemy z koordynacją ruchową znikają, kiedy pracuje. Wydawało mu się, że to cud. Ręce miał sprawne, ruchy pewne – zawsze tak powinno być. Miał kłopoty z motoryką – tak nazywano to, że kiedy wiązał buty lub zapinał koszulę, jego palce trafiały nie tam, gdzie trzeba. Wiedział, że taka jest diagnoza. Miał świadomość, czym różni się od innych, ale nie potrafił nic na to poradzić. Nazywanie innych normalnymi, a takich jak on nienormalnymi uważał zresztą za nieuprawnione. To, że go uznano za pod pewnym względem ułomnego, wynikało tylko z norm społecznych. Tymczasem jest po prostu inny, jego myśli podążają innymi drogami. Niekoniecznie gorszymi.
Zrobił krótką przerwę, wypił łyk cocacoli prosto z butelki i znów zaczął szybko przesuwać palcami po klawiszach.
Był zadowolony.
Strömstad 1923
Leżał na łóżku z rękami pod głową i patrzył w sufit. Było już późno. Jak zwykle w całym ciele odczuwał zmęczenie po pracy, ale nie potrafił się odprężyć. Po głowie krążyły mu różne myśli. Było tak, jakby próbował zasnąć wśród roju brzęczących much.
Myślał o spotkaniu w sprawie bloku. Dobrze wypadło. Rozumiał, że to wyzwanie, i zastanawiał się, jak powinien się do tego zabrać. Już wiedział, skąd wyciąć blok. W południowozachodnim kącie kamieniołomu znajdowała się nienaruszona skała. Wyobraził sobie, że uda się z niej wyciosać duży, piękny blok. Jeśli dobrze pójdzie, będzie bez skazy i nie rozpadnie się podczas obróbki.
Rozmyślał też o dziewczynie o czarnych włosach i błękitnych oczach. Miał świadomość, że to zakazany teren. Nie wolno mu nawet o niej myśleć. Cóż, to silniejsze od niego. Kiedy witając się z nią, poczuł dotyk jej skóry, zapragnął przytrzymać jej dłoń. Zmusił się, by natychmiast ją wypuścić. Nie chciał igrać z ogniem. Spotkanie stało się dla niego jedną wielką udręką. Wskazówki zegara przesuwały się powoli, pełzły po cyferblacie, a on myślał tylko o tym, żeby się nie odwrócić i nie spojrzeć na siedzącą w kącie dziewczynę.
Nigdy dotąd nie widział tak pięknej istoty. Nie ma porównania z dziewczynami i kobietami, które w życiu spotkał. Były z zupełnie innego świata. Westchnął i obrócił się na bok. Starał się zasnąć. Dzień jak zawsze zaczynał się dla niego o piątej, nawet jeśli myśli krążące po głowie nie pozwalały mu spać.
Usłyszał stuknięcie, jakby kamień uderzył o szybę. Jedno uderzenie, więc pomyślał, że na pewno mu się zdawało. Wokół panowała cisza, zamknął oczy. I wtedy znów usłyszał stuknięcie. Nie miał wątpliwości – ktoś rzucał kamykami w okno. Usiadł na łóżku. Pewnie koledzy, z którymi czasem chodził na piwo. Ze złością pomyślał, że